poniedziałek, 24 grudnia 2012

Rozdział 4. Totalnie zielona


                Wpadłam w furię. Być może zareagowałam zbyt pochopnie i zupełnie niepotrzebnie tak się tym przejęłam,  no ale Wilshere musiał zrozumieć, że tak to my się nie będziemy bawić. Znał mnie na tyle dobrze, że zapewne domyślał się konsekwencji swego niecnego czynu. Zbliżałam się do niego pewnym krokiem, zaciskając dłonie w pięści. Czy ja naprawdę wyglądam tak groźnie, że wolał ukryć się przede mną w męskiej szatni zamiast ze mną  porozmawiać? Przecież niczego tak nie pragnęłam jak tylko zwykłej konwersacji. Obiecałam sobie w końcu, że nie zastosuję wobec niego przemocy fizycznej. Nad psychiczną jeszcze się nie zastanawiałam.
            Tak czy inaczej był bardzo naiwny, bo ja, Claire Riley nigdy tak łatwo sobie nie odpuszczam. Pociągnęłam za klamkę i z impetem wparowałam do tej męskiej krainy, potem, sportem i męskimi perfumami płynącej tudzież cuchnącej.
            - Jack! – zaczęłam na tyle donośnym głosem, że kilkanaście par oczu spoczęło na mojej skromnej osobie. Szatyn nadal jednak stał obrócony do mnie tyłem. – Możemy pogadać?
            I wtedy to się stało. Dotarło do mnie, że to najpiękniejszy dzień mojego życia; no, może jeden z najpiękniejszych. Ramsey przebierający się po zajęciach wychowania fizycznego. Czy ja właśnie widziałam jego bokserki? No to jedna z najważniejszych zagadek wszechświata właśnie została rozwiązana. Były czarne. O, matko. Jego włosy nadal były wilgotne, bo dopiero co wyszedł spod prysznica. Odruchowo przygryzłam dolną wargę, nawijając pukiel włosów na palec wskazujący. Czyżby każdy mógł się zorientować, że moje myśli były w tym momencie do granic możliwości zbereźne?
            Czy on naprawdę musi wyglądać jakby urwał się magazynu o modzie męskiej? Przecież nawet modele potrzebują photoshopa, żeby tak wyglądać! A jemu… A jemu nie potrzeba ani photoshopa, ani nawet sprytnego wizażysty. Życie jest takie niesprawiedliwe!
            I nawet jeśli wmawiam sobie, że nie będę jedną z wielu wzdychających do niego dziewcząt i od czasu nieszczęsnego wypadku z palcem (wtedy osiągnęłam totalne apogeum zafascynowania Ramseyem) zdążyłam się już na tyle ustabilizować emocjonalnie, by stawiać jawny upór jego urokowi, to wiem, że oszukuję samą siebie, bo wystarczy jeden jego uśmiech (choć nawet to nie jest warunkiem koniecznym do osiągnięcia absolutnego eyegazmu), a syndrom cheerleaderki powraca. No wiecie, on-gwiazda sportu, ja- niedoszła cheerleaderka, robiąca z siebie skończoną idiotkę, byle tylko zwrócić na siebie jego uwagę. To takie w moim stylu. Przynajmniej sam fragment dotyczący dążenia do autodestrukcji poprzez publiczną kompromitację, bo sposoby, jakich często nieświadomie używam, by właściciel najsłodszego spojrzenia na świecie poświęcił mojej osobie choćby ułamek sekundy, są już bardzo nie-Clairowe. Bo ta dziewoja wybuchająca sztucznym, spazmatycznym śmiechem i żałośnie imitująca kokieteryjne gesty (zresztą całkowicie wyświechtane) po prostu nie może być mną.
            Jakby to ładnie ująć słowami – jestem podatna walorom wizualnym tego człowieka. Nic poza tym. Tymczasem przyjaciele regularnie wmawiają mi, że się w nim podkochuję. Litości. Orlando Bloom też uchodzi za przystojnego, ale nie łudzę się, że coś między nami będzie. Z Aaronem jest podobnie.
            - Ślinka ci cieknie – zauważył Jacky. Przegapiłam moment, w którym przestałam być dla niego niewidzialna?
            Ach tak, prawie zapomniałam. Zabić Wilshere’a!
            Dlaczego? Cóż, wypadałoby zacząć od początku.
            Oto kolejna historia z cyklu: Jak stopniowo kiełkowała moja irytacja.


***

            To był dziwny miesiąc. Kiedy taka ofiara losu jak ja używa określenia „dziwny”, to już wiadomo, że nie wróży to niczego dobrego. Cóż, w moim przypadku słowo „normalny” już dawno straciło znaczenie. Jak coś co dotyczy mnie może być w ogóle normalne?
            Pan Matthews wymyślił sobie, że wyreżyseruje mały spektakl z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia. Jako że mnie nienawidzi, obsadził mnie w roli choinki. Jedyne co miałam robić, to stać na scenie w zielonych rajstopach i przyciasnym, cholernie kłującym kostiumie i uważać, by nie potłukły mi się bombki. Nie wiem w ogóle dlaczego zgodziłam się, by przystroiła mnie Alice, która umieściła je w strategicznych miejscach.
Nie zgadniecie, kto grał jednego z pomocników świętego Mikołaja.
            Rozdarta między próbami do owego widowiska, nauką (nie wierzę, że w ogóle znalazła się ona na tej liście) i użalaniem się nad sobą, praktycznie ignorowałam żmudne próby Jacka, starającego się zeswatać mnie z Aaronem. Może gdybym poświęcała mu w tym okresie więcej czasu, nie stałby się aż tak kreatywny, a uwierzcie, że z każdym dniem doskonalił się w dziedzinie inwencji twórczej. I tu powoli zbliżamy się do utworzenia listy stu powodów, dla których powinnam zabić Wilshere’a. Takowa naprawdę istnieje i prowadzi żywot typowego pustelnika, zamknięta szczelnie w jednej z szuflad mojego biurka.
            Po kolejnej nieudanej próbie sfrustrowany nauczyciel dał nam dziesięć minut przerwy. Nie żeby przyczepił się do głównych bohaterów przedstawienia, czy coś. To ja byłam za sztywna. Ja. Stojące w tle Bogu ducha winne drzewko. Gdyby każdy ruch sprawiał mu ból, bo w każdą możliwą część ciała wbijałyby mu się wypustki, imitujące igły, to myślę, że również nie zachowywałby się zbyt swobodnie. Stałam za sceną, naburmuszona i sfrustrowana, kiedy poczułam, że czyjaś ręka ląduje gdzieś pomiędzy moimi plecami, a udami. Obróciłam się powoli, żeby nie uszkodzić własnych gałązek i właśnie miałam wymierzyć policzek ewentualnemu napastnikowi, kiedy dostrzegłam jego twarz i nagle zdenerwowanie zaczęło powoli ustępować, a jego miejsce prawie natychmiast zajęło coś na kształt zdziwienia i dezorientacji. Totalnej, stuprocentowej dezorientacji.
Dlaczego stwierdzenie, że elf właśnie dopuścił się molestowania seksualnego na choince brzmi mniej abstrakcyjnie od tego, że ręka Ramseya wylądowała na moim tyłku?
Pieprzone zielone rajstopy!
Miałam nadzieję, że kontakt na linii jego ręka – ta część mnie, gdzie bombki nie sięgają nastąpi w zgoła innych okolicznościach, ale jak mówią, bierz co dają. Bierz co dają.
- Możesz się uśmiechnąć? – spytał speszony. Ma chłopak tupet. Widocznie moja uniesiona brew i mina wyrażająca szczere oburzenie były na tyle wymowne, że zrobił się nieco bardziej wylewny. – Założyłem się z Jackiem. Stwierdził, że mnie pobijesz. Ja powiedziałem, że dasz mi swój numer.
Serio, Aaron, serio? Już nie wiem, na którego z nich powinnam być bardziej wściekła, więc całą gorycz przelałam naturalnie na Wilshere’a. To jego pomysł, co do tego byłam pewna.
Miałabym uderzyć Ramseya? A co jeśli przez przypadek uszkodziłabym tę nieskazitelną twarz? Nie chciałam mieć go na sumieniu. Poza tym zrobienie na złość pewnej osobie (czyż to nie oczywiste?) znajdowało się w tym momencie wyżej na liście moich priorytetów.
- Och, dawaj ten telefon – powiedziałam po krótkiej chwili namysłu. Chyba trochę przesadziłam z tym trybem rozkazującym. Moje subtelne złośliwości są jednak niczym w porównaniu z tym, co wykombinowała ta dwójka. Zrobiłam sobie zdęcie w tym durnym kostiumie, zapisałam swój numer i oddałam mu komórkę.
- Dziękuję – uśmiechnął się cwaniakowato, chowając ręce do kieszeni. Gdybym nie była taka wredna i mściwa, to mimo wszystko nie uniknąłby bliższego spotkania z moją pięścią. Kogo ja chcę oszukiwać? Nawet jako zboczeniec, używający niewyobrażalnie tanich zagrywek, pozostaje w tym wszystkim taki słodki, że nawet moja agresywna natura zawsze odbywa w jego obecności drzemkę.
- Uroczy z ciebie dendrofil*.  
Czy ja naprawdę powiedziałam to na głos?
Swoją drogą ciekawe o co się założyli.
Mniejsza z tym. Tutaj wracamy do chwili, w której niczego tak bardzo nie pragnęłam, jak tylko pobicia Jacka. Zrobiłabym to dużo wcześniej, ale suwak od choinki (jakkolwiek idiotycznie to nie zabrzmi) się zaciął i bite dwie godziny spędziłam na próbie zrzucenia z siebie tego okropnego stroju.


***

            - Przesadziłeś, Wilshere – wycedziłam i powoli zaczęłam się wycofywać. Doszłam do wniosku, że odegram się na nim w inny sposób, niekoniecznie urządzając mu scenki, które mogłyby zresztą zostać źle odczytane przez jego kumpli.


***

            Z roli nawet nie drugoplanowej, czy trzecioplanowej (na Boga, ja byłam tylko częścią dekoracji) stałam się gwiazdą przedstawienia, kiedy Aaron układając pode mną prezenty, upuścił jeden z nich na moją stopę, a ja zaczęłam dziwnie podskakiwać i wykrzykiwać dosyć niecenzuralne słowa. I tak moje słownictwo nie było aż tak nieprzyzwoite, ale pan Matthews stwierdził, że jak na kogoś, na kogo spadło pudełko z narzędziami (dlaczego ktoś w ogóle włożył tam prawdziwe narzędzia?) wykazałam się nadmierną ekspresją. Drzewa nie powinny okazywać żadnych emocji.
            Jeszcze tego samego dnia odwiedził mnie Wilshere z gałązką jemioły. Jakbym jeszcze nie miała dosyć krzywych akcji.
            - Rozejm?
            Święta - czas przebaczania, powtarzałam w myślach niczym mantrę. W sumie nie byłam na niego tak bardzo zła. Przynajmniej na tę krótką chwilę, kiedy moje myśli krążyły jeszcze wokół kompromitacji jakiej dopuściłam się przed całą szkołą.
            Jack uniósł zielsko nieco wyżej i uśmiechnął się wymownie, więc pocałowałam go w policzek. Nieźle sobie wymyślił całą tę scenkę pojednania.
            - Wiedziałeś, że zrobię wszystko, byleby zrobić ci na złość, prawda? – sprzedałam mu porządnego kuksańca w bok i dopiero wtedy wpuściłam go do środka. – Aaron do mnie zadzwonił. Zaprosił mnie na łyżwy. Jesteś zadowolony? Jeśli wyjdę z tego żywo, to obiecuję ci, że zemszczę się w najbardziej perfidny z możliwych sposobów. Ja i łyżwy! Nawet na prostej drodze mam problemy z utrzymaniem równowagi. Głównie emocjonalnej, ale zawsze. No i mam mały kłopot z koordynacją ruchową. Mam serdecznie dosyć robienia z siebie pośmiewiska, więc byłabym wdzięczna, gdybyś nie dostarczał mi ku temu okazji.
            - Przepraszam.
            - Zadzwonił do mnie! – nie wytrzymałam. Wiem, miałam zgrywać obrażoną i takie tam. Nie  żebym wcześniej nie była szczera, ale litości, Aaron Ramsey chciał się ze mną spotkać. Po odtańczeniu spontanicznego tańca radości, w końcu pohamowałam swoje emocje i spojrzałam na przyjaciela. Miał jedną z tych min, która mówiła: a nie mówiłem? – To twoja wina! Połamię się na tym cholernym lodowisku! – dodałam szybko, by nie myślał, że tak szybko odkupi wszystkie swoje winy.
            O, nie ma tak łatwo. Za bardzo lubię się nad nim pastwić.

____________________________________________


Wikipedia mówi: Dendrofilia – parafilia mająca polegać na osiąganiu spełnienia seksualnego poprzez bliski kontakt fizyczny z drzewem oraz jego poszczególnymi partiami.


Wesołych, chciałoby się rzec Arsenalowych świąt! 

7 komentarzy:

  1. o, nowy, tak w prezencie :3
    przeczytam jak tylko znajdę momencik, chociaż znając życie, dorwę kompa jeszcze dzisiaj, żeby przeczytać :D

    OdpowiedzUsuń
  2. hahahaha, nadszedł ten moment czułości i wyznań, w którym po prostu muszę to napisać! ja normalnie KOCHAM CLAIRE I JACKA!
    sama w to nie wierzę, ale z każdym kolejnym rozdziałem tego opowiadania coraz bardziej i bardziej myślę sobie jak genialna jesteś. i jak genialnie piszesz! nie mogę tego znieść, wpadłam w jakiś stan uniesienia, zresztą, nie wiem co to jest.
    no dobra, ale teraz już bez uwielbienia, coś o rozdziale..
    haha, w sumie nie pomyślałabym, że Jack naprawdę zaangażuje się w swatanie Claire, aczkolwiek skoro już tak jest to zastanawia mnie, czy nie dla własnego ubawu :D Claire jako ostra babka, to jest to!
    okej, przyznaję, że miałam nadzieję na coś więcej niż całus w policzek, kiedy Jack przyniósł jemiołę, ale rozumiem, że muszę włączyć hamulce w wyobraźni i cierpliwie czekać (nadzieja, że kiedykolwiek to się wydarzy wciąż jest).
    och, miałam tyle napisać, tyle siedziało we mnie emocji, ale świąteczna atmosfera i pisanie komentarza w nie wiadomo jakiś przerwach nie pomaga się wczuć.
    no nic, podsumowując ten chaos jestem totalnie zachwycona.
    całuski! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. stan uniesienia? xD cóż, cieszę się, cokolwiek to znaczy xD
      Claire - ostra babka ^^ czy to nie oksymoron? chociaż w sumie kreuję ją tak troszkę na choleryka, to fakt.
      wracaj do zajadania świątecznych smakołyków, a nie pierdołami się zajmujesz! <3

      Usuń
  3. Ja nie mogę, dopiero teraz trafiłam na twoje opowiadanie i jednym słowem powiem że jest zarąbiste! No i te akcje, są fantastyczne! Tańczące drzewo szczególnie mnie rozbawiło. Jestem ciekawa, co będzie na tych łyżwach? Trzymanie się za rękę z Aaronem bo Claire nie umie jeździć? Zazdroszczę jej takiego przyjaciela. Rozdział jest fantastyczny. Pozdrawiam i życzę wesołych świąt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję (i za życzenia i za miłe słowa)i nawzajem (to już odnośnie życzeń konkretnie):)

      Usuń
  4. Dzięki tobie moja mama ma mnie za wariatkę, co chwila parskającą śmiechem do monitora XD. Gdybym miała zacząć wymieniać momenty, które najbardziej mnie rozśmieszały, to musiałabym chyba wkleić treść połowy odcinka. Naprawdę, piszesz genialnie. Sama nie wiem, czy bardziej uwielbiam postać Jacka czy Claire. I czy bardziej dla Claire wolałabym Jacka czy Aarona. Ach te dylematy... Ciekawa jestem, co nasza choineczka odpali na tych łyżwach. Coś czuję, że znowu będę się śmiała :). Wesołych świąt, dużo weny i udanego nowego roku :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to dobrze, że śmieszy xD sama czasami nie mogę się nadziwić swoim pomysłom.
      dziękuję za wszystko.
      wzajemnie!

      Usuń

Łączna liczba wyświetleń