sobota, 19 października 2013

Rozdział 23. Anhedonia

Ledwo ciągnęłam za sobą walizkę. Trzygodzinna podróż autobusem zrobiła swoje - prawie całkowicie straciłam czucie w pośladkach. Został mi już tylko dokładnie tydzień wakacji. Biorąc pod uwagę fakt, że Ramsey jeszcze nie wrócił z obozu sportowego (zaczerpnęłam informacji u dosyć wiarygodnego źródła aka Wilshere szpiegował go za mnie pod moją nieobecność), był to jednak szmat czasu, który miałam zamiar bezczelnie trwonić, oglądając "Supernatural" i obżerając się żelkami.  
Pobyt u ciotki całkiem dobrze mi zrobił. Lubiłam znikać w ten sposób raz na jakiś czas, rozumiecie, tak jakbym zapadała się pod ziemię; odcinam się wtedy od znajomych, egzystuję w tym swoim malutkim świecie, pełnym płytkich przyjemności, mających poprawić mi humor.  
Trzy miesiące z Ramseyem (a wiecie jak przeważnie na filmach wygląda trzymiesięcznica), zaraz potem drugie tyle bez niego. "Zdewastowana" to dobre określenie w stosunku do mojej osoby.  
Mieliśmy ten swój prawie typowy związek, którego pragnęłam od tak dawna Och, to takie kiczowate, prawda? Głośno śmiejemy się z tego jak relacje damsko-męskie wyglądają na ekranie, ale prawda jest taka, że instynktownie dążymy do poznania tego wyjątkowego kolesia w typie kapitana szkolnej drużyny, który gotów byłby dla nas poświęcić swoją reputację czy coś, regularnie nas przy tym deprawując (jeśli wiecie o czym mówię). Aaron grał w piłkę nożną i nie był w tym nawet dobry, ale powiedzmy, że w jakimś tam stopniu spełniła mi się ta moja fantazja z dzieciństwa o księciu w białym jaguarze, w końcu ludzie oglądający się za nami na ulicy pytali samych siebie: "CZY JEGO DO RESZTY POGRZAŁO?". Nie byłam kujonką, która po zdjęciu okularów w magiczny sposób zmieniłaby się w największą laskę w okolicy, ale w zasadzie czułam się przez to jeszcze gorzej, no bo gdzie ta moja metamorfoza? Miałam przez to wyrzuty sumienia. Do Scarlett Johansson mi daleko.  
Takie właśnie refleksje naszły mnie w drodze do domu. Później jeszcze przeszło mi przez myśl, że mógł znaleźć sobie nową zdzirę, chociażby na tym pieprzonym obozie. Ups, mój terapeuta uważa, że powinnam używać mniej wulgarnych środków wyrazu. Znaczy może nie jestem na tyle wulgarna, co nadekspresywna 
-Cześć Ted. Witaj braciszku. Kocham was. 
Nie martwcie się. Nie zmieniłam się tak bardzo.  
Jared kazał mi mówić wprost o uczuciach, nawet tych najbardziej skrywanych. Ograniczyłam się do wyznawania miłości. Wszystkim. Celowo chciałam doprowadzić do tego, żeby uznano to za przejaw głupoty, wiecie, takie typowe pijackie zachowanie, tyle że na trzeźwo. I tak to "kocham cię" jakoś nam się po drodze wyświechtało. 
Później było jeszcze "cześć Jack, kocham cię", "cześć Alice, kocham cię" i wreszcie mój osobisty faworyt - "dzień dobry, poproszę paczkę chipsów, nie, nie, tak, paprykowe mogą być, kocham pana". 
Miałam teraz większy problem. Ostatni rok w liceum, a ja wciąż nie znałam odpowiedzi na dość zasadnicze pytanie, a mianowicie: I CO DALEJ? 
-Claaaaaaaaaaaire - Andrew uchylił drzwi do mojej sypialni, kiedy akurat wrzucałam kostium królika do worka na śmieci. - Wszystko dobrze? 
-Tak. 
-Nie lubię, kiedy mówisz, że wszystko w porządku, kiedy wyglądasz na taką zdołowaną.  
-Ale ja nie jestem zdołowana - oburzyłam się, subtelnie się uśmiechając. Nie no serio jak on mnie znał. Kiedy byłam przybita, ten puszczał na cały regulator "If you're not the one" Daniela Bedingfielda, jakbym nie cierpiała już w wystarczającym stopniu, a kiedy było serio nie najgorzej, ten wmawiał mi depresję. 
-Nie podobają mi się też pigułki, które bierzesz. One trzymają cię w dole. 
-Naćpałeś się, czy co? Nie biorę żadnych tajemniczych pigułek, ośle! TAAAAAAAAAATOOO!!! WEŹ GO STĄD!  
-Dobra, dobra. Tak się tylko upewniam. Już sobie idę.   


*** 

Do właściwej konfrontacji z Ramseyem (bo wcześniej ograniczaliśmy się do mówienia sobie "cześć", czasem dorzucaliśmy jeszcze grzecznościowe zwroty i coś w stylu "co słychać?") doszło jakiś tydzień później. Sięgnęliśmy po tę samą płytę na sklepowej półce.  
-Arctic Monkeys, co? - zagaił szatyn, dokładnie oglądając opakowanie. - A więc z tym jednym nie kłamałaś - westchnął ciężko, ale po wypowiedzeniu tych słów, diametralnie zmienił ton głosu. - Przepraszam, nie powinienem. 
-Nie no, daj spokój. To całkiem zabawne. Koniec końców mogło być jeszcze gorzej. Mogłam zakopać kości kota, moje zdjęcie i kilka innych duperelków na skrzyżowaniu, a następnie zawrzeć pakt z diabłem i poprosić go o ciebie, no nie? 
Dlaczego zawsze wygląda to tak tragicznie? Dlaczego zachowuję się tak w jego obecności? Skąd się wtedy biorą te spaczone żarty, głupie uśmieszki i pozbawione sensu monologi? Przecież kiedy byliśmy razem, nasze rozmowy wyglądały całkiem normalnie.  
Ku memu ogromnemu zaskoczeniu, Aaron się zaśmiał. 
-Jak Dean, żeby ocalić brata? 
-Jeny, to ty oglądasz "Supernatural"?  
-Mówiłaś, że to dobry serial. Poza tym poniekąd zmusiłaś mnie do obejrzenia pierwszego sezonu.  
-No tak - przeniosłam wzrok na płytę "AM", uśmiechając się nieznacznie.  
-Wszystko w porządku? 
-Taaaaaaaak - oparłam łokieć na półce, przy okazji strącając kilka albumów. - Jared doradził mi, żebym każdego dnia patrząc w lustro powtarzała coś na kształt: "joł, boska istoto, wyglądasz dziś zjawiskowo pięknie, jołjoł". Umieściłam twoje zdjęcie w jego ramie, żeby w ogóle miało to sens - zachichotałam złowieszczo. - ŻARTUJĘ - dodałam szybko, dostrzegłszy na jego twarzy lekki niepokój. - Nie, nie żartuję - rzuciłam ciszej, wciąż się szczerząc. Myślę, że był tak zdezorientowany, że sam już nie wiedział, czy ja to tak serio, czy znowu mnie poniosło. Naturalnie trzymałam się szczerości, by dla odmiany nie odbudowywać naszej relacji na kłamstwie.  
-Jared? 
-Kolega specjalista. 
Nonszalancko włożył rękę do kieszeni i spojrzał na mnie w taki sposób, że poczułam dreszcze na całym ciele; tak, również w stosunkowo nietypowych miejscach. Nie żeby zabijał mnie wzrokiem czy coś. Wręcz przeciwnie. Zobaczyłam iskierki, za którymi tak cholernie tęskniłam. No i skurczybyk aż kipiał testosteronem. Może byłam przeczulona na takie szczegóły, bo zbliżały się TE dni, wiecie, trzecie oko i tak dalej, a może nie zauważałam tego wcześniej, ale Ramsey zrobił się niewiarygodnie pewny siebie.  
-Daj znać czy ci się podoba - wskazał podbródkiem kurczowo ściskaną przeze mnie płytę, po czym odmaszerował do kasy.  
"Do i wanna know" to nadal najwspanialsza piosenka we wszechświecie - ośmieliłam się napisać Aaronowi zaraz po dokładnym przestudiowaniu tekstu piosenki. "Czy chcę wiedzieć, czy to uczucie jest obustronne, trudno patrzeć jak odchodzisz, miałam nadzieję, że zostaniesz", "czołgam się z powrotem do ciebie" i te sprawy. Cóż mogę rzec? Utwór ma przesłanie.  
Podoba mi się "Snap out of it" - odpisał jakieś pięć minut później. NIE, WCALE nie wywiercałam wzrokiem dziury w ekranie telefonu, czekając aż się odezwie.  
Otrząśnij się z tego, serio? 
A co jeśli to jakaś aluzja? Co jeśli jakaś pinda z obozu sportowego sprzątnęła mi go sprzed nosa? Co jeśli jest w ciąży i urodzi potencjalnie najpiękniejszego bobasa na świecie normalnie? 
Otrząśnij się z tego. Gdzieś to już słyszałam.  
Powiedziałam raz, że gdybym tonęła, Jack najprawdopodobniej próbowałby mnie odłowić, a Aaron pomógłby mi się po tym pozbierać.  
Miałam sen. Przyjemny sen. Aaron był seksownym ratownikiem, w zwolnionym tempie hasającym po plaży. Naszła mnie jedna myśl. A co jeśli to on był moim superbohaterem? Na dobrą sprawę nigdy nie pozwoliłam mu sobie pomóc.  


*** 


Tonęłam we łzach. Zawsze płaczę, gdy jakaś dupa umiera, a w "Supernatural" zdarza się to średnio raz na sezon. Pogoda sprzyjała nastrojowi. Za oknem deszcz, gdzieś tam w oddali chyba nawet pogrzmiewało.  
Jack leżał sobie spokojnie, opierając głowę na moich kolanach, dlatego kiedy poderwał się z miejsca i spojrzał na mnie w ten mrożący krew w żyłach sposób, zachowując śmiertelną powagę, po plecach przeszedł mi zimny dreszcz.  
-Chyba zobaczyłem coś za oknem. 
-Nie, nieprawda.  
-Nie no serio, weź idź zobacz co to było. 
-Żartujesz sobie, prawda? - zmarszczyłam brwi, spoglądając na niego wzrokiem ciskającym błyskawicami, że się tak po meteorologicznemu wyrażę.  
Nie żartował. Chwilę później mokłam przed domem, szukając sama nie wiem czego. Zerknęłam na niego zza szyby, oczywiście po tej zewnętrznej stronie. Uniósł oba kciuki ku górze, co tylko automatycznie spotęgowało moją frustrację. W odpowiedzi też pokazałam mu palec. Inny palec. Środkowy palec. Po dokładnych oględzinach krzaków i skromnej plantacji pokrzyw, przemoknięta do suchej nitki i z piekącymi jak diabli rękami wróciłam do środka. 
-O, czyli dalej pada. 
-Oświeć mnie, kretynie jeden, dlaczego ja cię właściwie jeszcze słucham, co najmniej jakby ostatnie wydarzenia niczego mnie nie nauczyły? 
-Uważaj, bo zamoczysz dywan. 
Wkroczyłam na nowe, nieznane mi dotąd wyżyny irytacji. Początkowo chciałam zabić go wzrokiem, ale szybko zmieniłam strategię. Miał rację. Nie mogłam zamoczyć dywanika. Zdjęłam więc sweterek, a później złapałam jeszcze za koszulkę, ostentacyjnie dając mu do zrozumienia, że tej również zamierzałam się pozbyć.  
-Nie czujesz się aż tak swobodnie w moim towarzystwie - ocenił, mierząc mnie wzrokiem z góry na dół.  
-A właśnie, że tak! 
Totalnie chciałam to zrobić, ale kiedy ta część bluzki, która powinna zasłaniać brzuch, przysłaniała akurat moją twarz, ktoś zadzwonił do drzwi.  
-Fuck! Aaron! Fuck! - wymamrotał Jack. - Do szafy - szepnął, pokazując mi jakieś bardzo dziwne rzeczy na migi.  
-Mam się schować w szafie?  
-Wolałabyś, żeby zobaczył cię w takim stanie, świeżo po tym jak próbowałaś wykonać dla mnie striptiz? - Niech to szlag. Wesz łonowa miała rację. Znaczy nie żebym chciała się przed nim rozbierać czy coś, ale pokazywanie się Ramseyowi w takim stanie zajmowało dalekie, tysięczne miejsce na liście moich pragnień. - Szybciej, zanim sobie pójdzie. Pewnie i tak wpadł tylko na chwilę. 
Nie wpadł tylko na chwilę. Spędziłam w tej szafie prawie dwie godziny. Pod koniec Wilshere musiał kaszleć już naprawdę głośno, bo burczało mi w brzuchu. Idiota wpadł również na przegenialny pomysł podpytania Adonisa o mnie. 
-Jak tam sprawy z Claire? - wypalił w ten swój subtelny jak pianie koguta o poranku sposób, przybierając pozę stereotypowego myśliciela. Widziałam wszystko jak na dłoni, bo szafa była niedomknięta.  
-Jest nieźle. 
Serio? NIEŹLE? Taż ja się produkuję, staram się, żeby obdarzył mnie zaufaniem, wygłaszam te swoje monologi, a on w odpowiedzi po prostu wygląda zjawiskowo. A żeby pajac przynajmniej powiedział, że jest dobrze.  
-Pewnie się domyśliłeś, że nie wymyśliła tego sama. Znaczy no ten plan to był tak trochę mój pomysł. Rozumiesz, nie mogłam patrzeć na te jej rozpaczliwe próby zwrócenia na siebie twojej uwagi. Chciałem, żeby zyskała trochę na pewności siebie. 
-Dlatego czasem zachowywała się tak dziwnie? 
-A to zależy, bo ona akurat bezustannie robi dość nietypowe rzeczy. 
Ugryzłam się w język, żeby nie rzucić jakiejś równie kąśliwej uwagi, ale jakby to wyglądało, jeśli w połowie ich konwersacji jakby nigdy nic wyszłabym z ukrycia? 
-Tak, to akurat zdążyłem już zauważyć - uśmiechnął się lekko i na dobrą sprawę nie miałam pojęcia jak powinnam to odebrać.  
-Aww - wymsknęło mi się.  
-Co? - Aaron obdarzył Jacka podejrzliwym spojrzeniem. 
-Aww - powtórzył po mnie szatyn. - Aww, no widziałem twoją reakcję na samo wspomnienie o niej. No i tak słodko razem wyglądacie. Olivier i jak jej tam, no w sensie wasze dzieci byłyby z pewnością uroczymi niezdarami. 
-Chłopie, nie dziwię się, że podejrzewano cię o homoseksualizm. 
-Znaczy no na pewno próby prokreacji były bardzo udane. 
Ramsey tylko jeszcze bardziej zmarszczył brwi, wyszczerzył oczy i ukrył twarz w dłoniach. Był taki porządny, nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić jakie to musiało być dla niego krępujące. 
-Ona serio nie jest podłą manipulantką. Tak naprawdę to zakompleksiona dziewczynka, którą trzeba się zaopiekować.  
Oburzona machnęłam ręką w geście cichej dezaprobaty, ale niechcący zahaczyłam o wieszak, który upadł, robiąc przy tym sporo hałasu.  
-Co do... 
-Mam w domu myszy. 
Po niespełna dwóch godzinach mogłam wreszcie rozprostować nogi. Spojrzałam na tego kretyna z politowaniem i rzuciłam oschle, nieco zachrypniętym głosem: 
-Zakompleksiona dziewczynka, co? 
-Kobieta? 
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Nikt nie działał mi na nerwy bardziej niż on.  



2 miesiące wcześniej  
Na kilka godzin przed wyjazdem 


Kiedy czujesz się tak surrealistycznie, że wszystko wokół zdaje się dziać się jakoś tak poza tobą, jakbyś nie miał na nic wpływu, jakbyś tylko przyglądał się swojemu życiu, właśnie wtedy najgorszą rzeczą na świecie jest etap przebudzenia, zwłaszcza kiedy dochodzi do niego w nieodpowiednim momencie. 
Byłam troszkę za bardzo pijana i troszkę za bardzo rozemocjonowana, żeby zrobić to co zrobiłam, ale czy nie każdy z nas zmagał się kiedyś z problemem zwalczania nieposkromionej chęci rozmówienia się z kimś w stanie ewidentnej nietrzeźwości? No właśnie. 
-Mam tego serdecznie dość. Bo ty... bo ty musisz coś wreszcie zrozumieć. Tak w ogóle to przygotuj się na kolejny słowotok z mojej strony. Jest mi strasznie ciężko, dźwigając to wszystko na swoich barkach i jednocześnie upychając to do kategorii "nigdy nawet o tym nie wspominaj", bo wiesz co? Ja chcę o tym wspominać. Przynajmniej gdzieś tam podświadomie. Bo tłamszenie czegoś takiego w sobie jest najgorszą z dostępnych opcji. To niezdrowe. Wyrzuć z siebie to co masz mi do powiedzenia, błagam cię na wszelkie świętości, bo nie ma osoby, która radziłaby sobie gorzej z wyrzutami sumienia niż ja. Musisz mi wybaczyć, bo jeśli ty tego nie zrobisz, to ja tym bardziej nigdy sobie tego nie wybaczę i będę się zadręczać do usranej śmierci. Nie poradzę sobie z tym tak samo jak nie radzę sobie ze śmiercią mojej mamy. Ludzie myślą, że takie sprawy ulegają przedawnieniu, ale to nieprawda. Jest coraz gorzej. Każdego dnia zastanawiam się dlaczego akurat ona musiała odejść i szczerze mówiąc doszłam nawet do wniosku, że wolałabym być na jej miejscu. Dużo łatwiej jest się poddać, no nie? Poczucie odpowiedzialności za czyjąś śmierć jest bardzo przytłaczające i nikt nie zasłużył na coś takiego. Hej, narzekałeś na to, że o pewnych sprawach rozmawiam tylko z Wilshere'm. Wiesz co? On nie ma o niczym pojęcia. Jesteś jedyną osobą, której o tym powiedziałam, więc gratuluję, musisz teraz nosić to brzemię.  
Przytulił mnie. Ogólnie względnie często przytulał mnie tamtego wieczora. Niewiele pamiętam, ale co do tego jednego jestem pewna. Gładził ręką po moich plecach, powtarzając coś w stylu: "nie jestem zły, wszystko będzie dobrze".  
Niczego nie żałuję bardziej od tamtego wyzwania. Nigdy nie obnażyłam się przed kimś w takim stopniu. Nie w ten sposób. Od tej chwili musiałam go zacząć unikać. Nie zniosłabym tego całego grzecznościowego współczucia.  


_____________________________________ 


Wbrew pozorom rozdział dosyć kluczowy. 
Mam nadzieję, że to oczywiste, że podróż nie zastąpiła zaraz po występie w stroju króliczka i nie jesteście teraz skonfundowani. 

Łączna liczba wyświetleń