niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział 26. Porozmawiajmy!

                Wróciliśmy z małej wycieczki do pobliskiej wsi. Latanie po krzakach, szukanie wiatru w polu, a mówiąc konkretniej przyglądanie się lokalnej faunie i florze (co najmniej jakby okolica mogła się pochwalić orientalną roślinnością czy w ogóle jakimiś endemitami). Od czasu, gdy Jacky poszedł za potrzebą w krzaki, zachowywał się dosyć nieswojo. Od razu to zauważyłam. Wiercił się co najmniej, jakby miał owsiki w dupie. Niby trochę słabo było u nas ostatnio z rozmawianiem ze sobą (w autobusie nie odezwał się ani razu, a podczas całego wypadu spytał tylko, czy mam coś do jedzenia, bo przecież nie zabrał ze sobą plecaka), a jednak kiedy wszyscy się już rozeszli, zapytał czy może skorzystać z mojej łazienki, jako że do mojego domu było mu w sumie po drodze. Wzruszyłam ramionami.
                - Claire… Ale między nami wszystko okej, no nie? – uniósł jedną brew, a kąciki jego ust niemal niezauważalnie drgnęły. Kątem oka zerkałam na niego podejrzliwie, wyczekując jakiejś kontynuacji, puenty, czy czegokolwiek, ale on nie zamierzał rozwijać swojej skromnej wypowiedzi. Byłam nieco rozczarowana. Po tym wszystkim zasłużyłam na coś więcej niż taką wyświechtaną formułkę.
                - Yhy.
                Otworzył przede mną drzwi, co było w sumie dziwne i nie powinien tego robić, bo tak jakby to ja byłam u siebie, ale postanowiłam to zignorować. Rozgościł się na dobre i koniec.
                Usiadłam na brzegu łóżka, tępo spoglądając przed siebie. Skurczybyk dosyć długo siedział w tej toalecie. Zdążyłam już nawet pomalować paznokcie. W końcu usłyszałam dziwny trzask, a potem Jack wbiegł do pokoju w samej koszulce, zasłaniając krytyczne miejsce ręcznikiem. A potem obrócił się do mnie tyłem i chyba nawet subtelnie wypiął pośladki.
                - Jezu Chryste! – wrzasnęłam, ukrywając twarz w dłoniach. – Chcesz, żebym oślepła?!
                - Claire, nie ma tu nic, czego byś jeszcze nie widziała, dobra? Nie zachowuj się jak gówniarz – warknął ostro, ale kiedy padłam twarzą prosto na poduszkę chyba zrozumiał, że nie tędy droga, bo natychmiast zmienił taktykę. – Claire, maleństwo, wyświadcz mi tę przysługę i zerknij na mój tyłek, dobra?
                - Co proszę?
                - Nie udawaj, że nigdy wcześniej tego nie robiłaś. Lubisz sobie czasem zerknąć.
                -Wyjdź.
                - Claire, błagam cię. Widzisz, mam mały problem. Coś mnie chyba ugryzło.
                -Och, na miłość boską! – pokręciłam głową z niedowierzaniem, po czym nieco speszona przeniosłam wzrok na jego szanowne cztery litery. Moje źrenice przybrały rozmiar pięciozłotówek, chyba nawet otworzyłam usta ze zdziwienia. Zapadła krępująca cisza, po czym bezceremonialnie parsknęłam śmiechem. – Na twoim miejscu wolałabym zachować tę opuchliznę. Jesteś męskim odpowiednikiem Beyonce. Gratuluję.
                Odpaliłam aparat w telefonie i wciąż rechocząc, cyknęłam mu kilka zdjęć.
                -Nie żartuj sobie ze mnie! Co to może być, do cholery jasnej?
                -Skąd ja mogę wiedzieć? Nie jestem ekspertem od chorób wenerycznych.
                -Może tak podeszłabyś bliżej? Z tak daleka i tak nic nie zobaczysz.
                -Zwariowałeś? – prychnęłam, a kiedy ten zaczął się do mnie zbliżać w zastraszająco szybkim tempie i jego tyłek znajdował się już na wyciągnięcie mojej ręki, głośno pisnęłam. Za głośno. Do pokoju wparował Ted. Z trudem powstrzymałam się przed kolejnym wybuchem śmiechu.
                -To nie tak jak pan myśli, panie Riley. Ja właśnie…
                -Kretyn wytarzał się w barszczu Sosnowskiego – pozwoliłam sobie dokończyć za niego. Mój ojciec i tak był już nieźle zszokowany, a jeszcze chwila i Jack gotów byłby pokazać mu swój zad, żeby wyjaśnić o co chodziło. Zerkałam to na szatyna, to znowu na mojego staruszka. Nie wiem czyja mina była bardziej groteskowa, ani który z nich był bardziej zażenowany, ale dla takich chwil się żyje. Nie żeby jarało mnie oglądanie golizny Jacka czy coś, ale zwyczajnie poprawiło mi to humor. No bo komu innemu mogłoby się przydarzyć coś podobnego. Jak tak teraz o tym myślę, to może mój pech w magiczny sposób przeniósł się na tego gołodupca? Karmy stałoby się za dość. Mnie to pasuje.
                - Woda z mydłem i maść. Zaraz ci ją przyniosę. Jak się ma taką córkę, trzeba być przygotowanym na podobne sytuacje – wymamrotał pod nosem Ted. W sumie to nie wiem, czy koniec końców zdziwiła go ta sytuacja. Z pewnością odetchnął z ulgą, gdy zorientował się, że chodziło tylko o tak niewinną, choć z pozoru wyglądającą na dosyć jednoznaczną akcję z cyklu „w pokoju mojej córki jest prawie nagi mężczyzna”. Jak sam zasugerował, ze mną to nigdy nie wiadomo czego się spodziewać. Dobrze, że dla odmiany to nie ja byłam tą sierotą bez majtek.
Gdy tatuś poszedł szukać lekarstwa na murzyńskie pośladki Wszy Łonowej, ta pochyliła się nade mną  i wyszeptała, uśmiechając się cwaniakowato.
-I tak wiem, że podobał ci się ten widok. Chcesz dotknąć? No wiem, że chcesz. Nie krępuj się.
Idiota dostał w łeb maścią. Ojca od zawsze cechowało niesamowite wyczucie czasu.
-Ubierz się zanim zadzwonię po twoją matkę.
- I zachowaj ręcznik! – dorzuciłam i natychmiast tego pożałowałam, bo żeby zrobić mi na złość, szatyn upuścił fragment materiału i przez ułamek sekundy przyszło mi oglądać Wilshere’a Juniora. – Jesteś chory! Serio, ostatnio przechodzisz samego siebie. Jesteś jak… jak… jak ta kupa w bidecie!
- Skąd ty w ogóle bierzesz te swoje porównania?
- W możliwie najbardziej obrazowy sposób staram się uświadomić ci, że jesteś mi kompletnie niepotrzebny, kotek. Jak ta kupa. W bidecie.
- Jeszcze kiedyś pożałujesz wypowiedzenia tych słów.
- Nie sądzę – puściłam mu oczko, sama nie wiem co miałoby to oznaczać, ani to kokieteria, ani złośliwość, ugh, nienawidzę siebie za takie dziwaczne odchylenia od norm zachowania w towarzystwie.
- Ale wiesz co? Właśnie dlatego tak cenię sobie naszą przyjaźń. Przed nikim innym nie paradowałbym z gołym tyłkiem. No, wiesz co mam na myśli.
Czyżby to miało oznaczać „zapomnij o tym, co między nami zaszło”? Bo trochę to tak zabrzmiało.
- Rzeczywiście! I nie było ani trochę niezręcznie. Ani trochę.
- Dobrze, że się rozumiemy.
- No po prostu czytasz mi w myślach.
Jeśli chodzi o Aarona, to w ostatnim czasie doszło do całkiem zabawnej sytuacji. Spędziłam pół nocy, pracując nad składanką moich ulubionych piosenek, podrzuciłam mu nagranie do skrzynki na listy (to było jeszcze w grudniu – taki prezent urodzinowy), a on nawet się nie zorientował, że to prezent ode mnie. Kiedy próbowałam go podpytać o to, co ciekawego mu sprezentowano, ten oświadczył, że jakaś Camilla dała mu genialną płytkę, na której królowały piosenki Arctic Monkeys, po tym jak polecił jej ów zespół. Patrzcie no jaki laska ma genialny gust muzyczny. Rzekłabym nawet, że taki trochę kompatybilny z moim, no nie?
Albo mi się wydaje, albo wszyscy ruszyli do przodu, a ja uparcie trzymam się ułamków wspomnień z czasów, kiedy podobno byłam szczęśliwa. Jak zardzewiałe koło, przytwierdzone na stałe do podłoża. Nie potrafię się z tego otrząsnąć. Bo po co iść do przodu, skoro tam z tyłu przydarzyły mi się rzeczy, o których wcześniej nawet nie śniłam? Powtarzam sobie, że muszę się wziąć w garść, a potem jak zwykle kończę obżerając się żelkami i oglądając telenowele.
Obiecałam sobie, że będę myśleć pozytywnie, ale okazało się to dosyć zgubne, jako że podupadły na tym nawet moje oceny, bo zamiast wziąć się w garść, wciąż powtarzam sobie, że jakoś to będzie. Podobnie zresztą z życiem towarzyskim. Leżę opatulona kocem na kanapie, pożerając czekoladę całymi tabliczkami i popijając zieloną herbatę, bo w końcu JAKOŚ TO BĘDZIE, nie?
Jak już raczyłam ruszyć tyłek (uh, jakoś tak zbrzydło mi to słowo ostatnio), to głównie po to, żeby zgarnąć papierki po słodyczach. Tym razem postanowiłam nawet wyrzucić śmieci, a takie samowolne, nieprzymuszone wyrzucanie śmieci to u mnie nowość. Nowością było również to, że przez przypadek zatrzasnęłam za sobą drzwi i oczywiście nie miałam przy sobie kluczy, ale oczywiście zorientowałam się dopiero, kiedy w oddali usłyszałam znajomy głos, bo ktoś zawołał mnie po imieniu.
- FUCK, FUCK, FUCK – warknęłam, jak zwykle bardzo subtelnie, po czym zabrałam się za penetrację zamka do drzwi, najpierw siłą woli, a później już przy pomocy zestawu małego włamywacza. Od czego są wsuwki.
- Claire?
- Aaron! Joł! Wiesz co, ale ja akurat trochę się śpieszę. Biegałam.
- W piżamie? – szatyn zmierzył mnie z góry na dół i choć z jego ust nie padło choćby słowo krytyki, to widziałam w jaki sposób spoglądał na moje spodnie w misie i nie do końca mi się to podobało. Miałam dwa wyjścia. Albo stawić mu czoła i jak zwykle poddać się publicznemu linczowi, albo wskoczyć w krzaki. Pomyślcie o tym co zrobiłby każdy przeciętny śmiertelnik. Oczywiście, że padłam na kolana i udałam, że szukam czegoś w tej mojej skromnej hodowli chwastów. – Dobra, możesz chociaż na chwilę zostawić te habazie? Nie? Okej – pokręcił głową z niedowierzeniem, po czym stanął w samym epicentrum chaszczy, żebym tylko na niego spojrzała. Tak mi się przynajmniej wydaje. Bo tak sam od siebie to raczej nie hasałby po pokrzywach w nowych butach. – Claire, co ty właściwie robisz? Możesz wstać?
                - Przywykłam do klękania przed ludźmi. Robię to względnie często.
                - Claire, proszę, wstań.
                - Chciałem cię przeprosić. Jak już wielokrotnie wspomniałem, to co zrobiłaś było ekstremalne, głupie, dziecinne, nieprzemyślane, naiwne, absurdalne, niemądre, niedorzeczne, nonsensowne. Ale przesadziłem nieco z tą falą osądów na twój temat. Nie powinienem był cię za to potępiać. Ostatecznie nikt przez to nie zginął. Nic takiego się nie stało, no nie? Powiedziałaś, że ci przykro. A ja dalej katowałem cię jakimiś chorymi wyrzutami. Przepraszam. Chociaż nie powiem, sposób w jaki przepraszałaś… powiedzmy, że mam co do niego kilka zastrzeżeń. Nie dałaś mi dojść do słowa. Trochę mnie to zirytowało. A teraz trzęsiesz się z zimna, bo masz na sobie jedwabną piżamkę. Zaproszenie cię do mojego vana będzie trochę nie na miejscu, czy…
                Wzruszyłam ramionami. Przepuścił mnie przodem i nim się obejrzałam, siedziałam już na miejscu pasażera w jego samochodzie. Chyba nie miał zamiaru mnie zamordować. Jakby co, to pewnie kierowałby się już na Ukrainę. Spoglądałam na niego ukradkiem. Był taki spokojny i opanowany. I przez chwilę było tak jak kiedyś. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się pod nosem, po czym speszony przeniósł wzrok na kierownicę.
                - Daj głośniej! – wrzasnęłam, kiedy w radio leciała właśnie jedna z tych totalnie odmóżdżających piosenek, do słuchania których w życiu nie przyznałabym się publicznie. Śmialiśmy się, żartowaliśmy. Aaron nawet zgodził się na zaśpiewanie ze mną refrenu, chociaż zazwyczaj takie rzeczy niemiłosiernie go krępowały.
                - Widzisz? Możemy jednak… tak całkiem normalnie. Może moglibyśmy czasem… no wiesz, wyskoczyć gdzieś razem? Na przykład teraz. Powinniśmy coś zjeść. Pizza? – chciałam przypomnieć mu o tym, że byłam akurat w piżamie, ale w porę sam się zorientował. – To znaczy przyniosę ją tutaj, naturalnie.
                - Nie chcesz mnie chyba wywieźć na Ukrainę, co?
                Zaśmiał się głośno, co w sumie było nieco podejrzane. Każdy potencjalny socjopata zachowałby się podobnie. Ale tak na poważnie. Uwielbiałam, kiedy śmiał się z moich żartów. Może dlatego, że niewiele osób w ten sposób reagowało na moje spaczone poczucie humoru. W sumie to było to u nas obustronne. Inside jokes i te sprawy.
                Przygryzłam dolną wargę. Wiedziałam, że od tego bezustannego szczerzenia się przybędzie mi zmarszczek, a trzy kawałki pizzy nie przyczynią się do wyczekiwanego spadku wagi, ale nie zamierzałam się tym przejmować.
                - Tęskniłem za tym – oświadczył nagle, patrząc na mnie w taki sposób, że zimny dreszcz przeszył moje ciało. Miał takie przenikliwe spojrzenie. W odpowiedzi naturalnie gapiłam się na niego jak jakaś kretynka przez dobrych kilkadziesiąt sekund, z równie idiotycznym grymasem na twarzy. Drogą dedukcji musiał dojść do wniosku, że również „za tym” tęskniłam, cokolwiek miało to znaczyć. Podejrzewam, że mówiąc ogólnie chodziło o ewidentne ocieplenie naszych relacji. – Co właściwie robiłaś o tej porze w piżamce, biegając wokół własnego domu, co?
                - Drzwi się zatrzasnęły. Poszłam wyrzucić śmieci.
                - Oczywiście, że poszłaś wyrzucić śmieci – parsknął, robiąc jedną z tych min w stylu „jak ja cię dobrze znam”. Ludzie często mówią, że jestem nieprzewidywalna, ale prawda jest taka, że jedną rzecz można przewidzieć. Zawsze wychodzę na skończoną niezdarę.
                Bałam się zapytać o to, czy teraz tak to będzie między nami wyglądało, bo jak każda dobra rzecz, która spotykała mnie w życiu, było to zbyt surrealistyczne i najprawdopodobniej nie sprawdziłoby się na dłuższą metę (może nie tak nierealne jak nasz związek, ale jednak).
                - Co? – zapytałam, kiedy gapił się tak na mnie niepokojąco długo. Nie chodziło mu chyba o to, że ufajdałam tapicerkę ketchupem. Nie miał prawa tego zauważyć. Zasłoniłam plamę własnym ciałem!
                - Czasem zapominam, że jesteś taka…
                - Taka…? – wybełkotałam piskliwym głosem, unosząc prawą brew i byłam już gotowa na włączenie swojego bitch mode, ale w porę się opamiętałam. Mówimy tu Aaronie. Raczej nie obraziłby mnie prosto w twarz. Prędzej rzuciłby jakąś drobną aluzję, tak jak wtedy gdy stłukłam jego ulubiony kubek, a on uśmiechnął się wyrozumiale i śmiertelnie poważnie zapytał „ty chyba nie masz ostatnio szczęścia, co?”, zupełnie jakby zdarzyło mi się to pierwszy raz w życiu. Jakby powiedział, że jestem ofermą to nawet bym się nie obraziła. Przecież sama gorzej się o sobie wyrażam.
                - Minęło już trochę czasu odkąd mogliśmy normalnie porozmawiać, no nie? Brakowało mi tego.
                Okej, stwierdziłam, że albo był naćpany, albo do reszty postradał zmysły, więc nie ciągnęłam tej donikąd idącej konwersacji.
                Inaczej wyobrażałam sobie moment naszego pojednania i muszę przyznać, że byłam nieco rozczarowana. Nadal miałam na sobie ubrania, a co gorsza – on również.
                - Przepraszam za to co powiedziałam. O tym pieprzeniu się po kątach i w ogóle. Wyszłam na skończoną sukę.
                - Może troszkę – odparł speszony, a na jego twarzy pojawił się blady uśmiech, który jednak szybko został zastąpiony przez grymas zażenowania. Coś go dręczyło. Umiałam rozpoznać, kiedy bił się z myślami. Zwłaszcza, że jego policzki momentalnie oblał perfidny rumieniec.  
                - No, wyduś to z siebie.
                - Chcę wiedzieć kim on był.
                Spuściłam wzrok, jakby w obawie przed tym, że jakimś cudem wyczyta to z mojej twarzy. Przecież to było takie oczywiste. Musiał coś podejrzewać i teraz chciał się tylko upewnić. Moje serce biło zdecydowanie za szybko. Zawsze podejrzewałam, że przyczyną mojej śmierci będzie zawał, najprawdopodobniej jeszcze przed trzydziestką, ale to… to było gorsze od śmierci.


*Alice*

                Miałyśmy razem oglądać seriale z tego co kojarzę. Zerknęłam na telefon. Data się zgadzała, godzina się zgadzała, miejsce się zgadzało. Dlaczego więc musiałam czaić się za zakrętem, żeby nie podejść za blisko przyjaciółki? Bo ta klęczała akurat w krzakach przed swoim byłym chłopakiem. Okej zazwyczaj staram się nie ingerować w jej sprawy (żartuję), ale czy ona ma mózg? Sąsiedzi przecież mogli ją zobaczyć i powiedzieć o wszystkim Tedowi.
                Kasłałam, tupałam, upuszczałam przedmioty. Nic nie było w stanie sprawić, żeby choć spojrzała w moją stronę. No tak, była zajęta.
                Później najwyraźniej zrobiło się jeszcze intymniej, bo wylądowali w jego aucie. Nie wnikam.
                Kiedy zrezygnowana zawróciłam i powolnym, bardzo powolnym krokiem zmierzałam w kierunku własnego domu, przypadkiem wpadłam na Wilshere’a. Tak to w sumie też było do przewidzenia. Nawet kiedy powinna skoncentrować się na swojej najlepszej przyjaciółce, to i tak kończy grając w fifę z tym krasnalem.
                - To Claire nie ma w domu?
                - Nie. Po akcji w krzakach przeniosła się z Aaronem do jego vana.
                - Acha. Z Aaronem?
                - No przecież mówię.
                - Z tym Aaronem? – prychnął Jack. Kiwnęłam głową. Zrobił tę dziwną minę - na jego twarzy pojawia się podkówka, ale nie taka wynikająca ze smutku, a raczej ze szczerego podziwu. I jego brwi oczywiście automatycznie uniosły się ku górze, jeszcze trochę a zrównałyby się z tymi nacelowanymi kudłami.
                - No przecież mówię.
                - Musisz być taką zołzą?
                - Musisz być takim frajerem?
                - Co cię ugryzło?
                - Serio, chcesz wiedzieć? Niesamowicie mnie irytujesz. Dzwonisz do Claire o 3 rano kiedy jesteś totalnie pijany i nie masz dokąd pójść – ona transportuje cię do łóżka i pilnuje, żebyś nie obrzygał sobie koszulki.
                - Tutaj to akurat najczęściej jest na odwrót.
                - Nie przerywaj mi! Przyłazisz do niej o każdej porze dnia i nocy i obarczasz ją swoimi wyssanymi z palca problemami. Jakie ty możesz mieć problemy? Och, czyżby zawiódł cię refleks i przypadkiem kogoś zapłodniłeś?! Koleś, kiedy Claire cię poznała była w nie najlepszym stanie, ale to jak namotałeś w jej życiu uczuciowym sprawiło, że znalazła się praktycznie na równi pochyłej. Nie myślałeś czasem, że to powinno być bardziej obustronne? Bo kiedy ona cię potrzebowała, to raczej nie widziałam cię klęczącego pod jej domem. Totalnie zjechałeś jej psychikę. A jak zaczęło jej się poprawiać to na dodatek zacząłeś sabotować jej związek, gratulację. Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny.
                - Jesteś rozgoryczona. Normalnie zaproponowałbym ci seks, ale nie mam przy sobie, no wiesz… a nie mogę zawsze polegać na refleksie.
                - Nie dzięki, twoi rodzice popełnili podobny błąd i patrz jak katastrofalnie się to dla nich skończyło. A jeśli wziąłeś Riley na podobną gadkę i za kilka miesięcy na świat przyjdzie owoc tej patologicznej przyjaźni, to cię zniszczę.


___________________________________________________


Długo mnie tutaj nie było, przepraszam.
Rozdział wydaje mi się strasznie słaby, za to również przepraszam.
Przechodzę ciężki okres. No wiecie, powinnam się uczyć, ale tego nie robię, przytłaczają mnie obowiązki, których nie wypełniam, odczuwam presję i tak dalej.
ALE WRÓCIŁAM. Zawsze wracam.
Mam nadzieję, że jak zwykle przesadzam z samokrytyką (nigdy nie podoba mi się nic co wyszło spod moich łapek) i jednak nie jest najgorzej).

Pozdrawiam :3

Łączna liczba wyświetleń