środa, 12 marca 2014

Rozdział 28. Konfrontacje

                Przez krótką chwilę wydawało mi się, że mam jakiś wybór. Byłam jak ta Bella, rozdarta między dwojgiem mężczyzn. Meyer była jednak geniuszem, ale nie przewidziała kilku czynników. Tak zwane samo życie jest dużo bardziej zawiłe. Na ten przykład mój Jacob, czytaj przyjaciel, do którego poczułam miętę był w gruncie rzeczy męską szmatą, która nawet na jakiś czas nie potrafiła się przestawić na monogamię. Mało tego, tutaj sytuacja była odwrócona. Wilkołak Belli się w niej podkochiwał. W prawdziwym życiu okazałam się zoofilem, w dodatku było to totalnie i beznadziejnie nieodwzajemnione. Jeżeli chodzi o mojego pożal się Boże Edwarda, to był dużo, dużo bardziej przystojny, przytulanie go nie sprawiało problemu, jako że był cieplutki jak te świeżo wyjęte z piekarnika bułeczki, nie planował romantycznego wysysania mojej krwi do cna (chyba) i nie wskakiwał do mojej sypialni przez okno. Mało tego, nie byliśmy już nawet razem.
                Tak, główna różnica pomiędzy mną a Bellą (poza tym, że była taka apatyczna, jej usta były wreszcie rozchylone i zwyczajnie nie dało się jej lubić) była taka, że jej pragnęło dwóch kolesi (w dodatku innego gatunku; ta to ma szczęście) a ja doszłam do punktu, w którym nie chciał mnie już żaden. Coś jakbym cofnęła się w czasie o jakiś rok, może dwa lata. Znowu byłam niewidzialnym odludkiem, a jedyną osobą, która chciała ze mną spędzać wolny czas był o dziwo mój braciszek. Chyba podłapał, że zaczęłam popadać w depresję, bo ni stąd ni zowąd zaczął mnie zapraszać na różne eventy i tak towarzyszyłam mu na kilku imprezach dla studentów, zaczęliśmy razem jadać na mieście i tak dalej. Gdyby nie to, że byłam piątym kołem u wozu, bo wszędzie zabierał ze sobą naturalnie swoją byłą-nową dziewczynę, to chyba mogłabym nawet powiedzieć, że byliśmy wzorcowym rodzeństwem.
                Zapoznał mnie nawet z takim jednym. Koleś totalnie nie w moim typie. Znaczy może i w moim typie, ale skończyłam z pewnymi siebie cwaniaczkami.
                - Więc… jaka jest twoja ulubiona pozycja? – zapytał ni to z dupy, ni to z trąbki. Zmarszczyłam brwi, utkwiwszy w lekkiej konsternacji, no bo czy on naprawdę o to zapytał w trakcie naszej pierwszej konwersacji? Może by tak spytał jak mam na imię, czy coś? Znaczy w zasadzie tacy jak on i tak o tym szybko zapominają. A Andrew powiedział tylko coś w stylu „to mój kumpel, to moja siostra”. No więc tajemniczy arogant pozostał Kumplem.
                - Ofensywny pomocnik! – wypaliłam, korzystając z okazji, że byliśmy w pubie, w którym emitowano akurat jakiś mecz. Teraz nie ja jedna byłam lekko zdezorientowana.
                - Jesteś urocza.
                - Nie chcę być urocza. Jestem pieprzoną boginią seksu.
                - No nie wątpię – uśmiechnął się cwaniakowato. Jak on śmiał zachowywać się w ten sposób? Pewna siebie dupa to najgorszy rodzaj dupy. – Nie spytasz jak mam na imię?
                - Hohoho, myślisz, że dam się zwieść temu uśmieszkowi? Po co mi to? Żebyś mógł powiedzieć, że w nocy będę je wykrzykiwać? Myślisz, że to ty mnie podrywasz? Tak naprawdę mam cię w garści i wystarczy, że kiwnę palcem, a skończymy na tylnym siedzeniu twojego samochodu. Zakładam, że skoro stać cię na te ciuchy, to takowy posiadasz. Mogłabym ci pokazać rzeczy, o których ci się nawet nie śniło. Chcesz zobaczyć duży wóz na moim udzie?
                - Cześć, Claire – czy tylko coś sobie ubzdurałam, czy właśnie usłyszałam głos Aarona?  To już nawet nie można wyjść z domu, żeby nie natknąć się na swojego eks. Niechętnie przeniosłam wzrok z nowego Kumpla na Ramseya. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu nie był sam. Zza jego pleców wyrosła nagle niewysoka blondynka. Średnio się na tym znam, ale chyba była pełną dziesiątką. Te wielkie, zielone oczy, nieskazitelne brwi w stylu Kim Kardashian i niewiarygodnie zgrabne nogi. Gdzie to się miało do mojego skromnego minus dwa. – To jest właśnie Camilla.
                Nakleiłam na twarz sztuczny uśmiech. Jack może fotografował się z psami, ale nie przyprowadzał ich do baru, tymczasem Adonis przyszedł tam ze swoją suką.
                O mój Boże. A co jeśli usłyszał jak nieudolnie próbowałam wmówić Kumplowi, że mnie podrywa?
                - Matty – przedstawił się w końcu, żywcem wyjęty z żurnala brunet, ale nie mi, tylko tej dwójce. Boże, Aaron totalnie musiał sobie pomyśleć, że to była randka, że ja byłam na randce. – Może się przysiądziecie? – zapytał niewinnie mój towarzysz , mimo zabójczego spojrzenia, jakie mu wtedy posłałam. Wybaczyłam mu tylko dlatego, że po chwili prawie niezauważalnie podmienił nasze napoje. W sensie oddał mi swojego drinka. Jak mogłabym się gniewać na kogoś, kto tak dobrze znał moje potrzeby? Przydałby mi się ktoś taki. Pełnoletni. Próbujący mnie spić.  
                - Miałam ci właśnie pokazać duży wóz, pamiętasz? Mamy taką gwieździstą noc – zaoponowałam ostro, ale bezskutecznie, bo nim się obejrzałam, zostałam otoczona z obu stron – z jednej przez mojego dream boya, z drugiej przez jego sukę, a na domiar złego naprzeciwko mnie siedział jeszcze Kumpel. Zapowiadał się iście interesujący wieczór.
                - Daj spokój, maleńka. To może poczekać.
                Maleńka, serio? W porównaniu z Camillą wyglądałam co najmniej jak słonica. I wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że typ nawet nie wie jak mam na imię. Nieważne.
                Podeszłam do baru, żeby zamówić colę. Aaron najwyraźniej postanowił dotrzymać mi towarzystwa. Nie rozumiałam o co w tym wszystkim chodziło, dopóki nie spojrzał w bardzo jednoznaczny sposób najpierw na mnie, a później na Kumpla.
                - Nie chciałem, żeby tak to wyglądało. Z Camillą. Powinienem przedstawić was sobie wcześniej, wytłumaczyć ci…
                - Daj spokój. Wszystko rozumiem. Naprawdę, nie przeszkadza mi to – uśmiechnęłam się blado, próbując zamaskować to, że tam w środku rozpadałam się właśnie na miliony kawałków. Znalazł sobie kogoś, kto bardziej do niego pasował. Kogoś z jego ligi. A ja…
                - Cóż, cieszę się, że ty też kogoś sobie znalazłaś.
                A ja utkwiłam z kolesiem, którego poznałam kilkanaście minut wcześniej?!
                Czekaj, czekaj…
                Ramsey nie pomyślał chyba, że Kumpel był tą moją jednonocną przygodą?
                - Mark, możemy już iść?
                - Matty.
                - Nieważne.
                Zobaczyłam osąd w oczach Aarona. Totalnie pomyślał, że zaliczyłam tego kolesia. To było w sumie całkiem schlebiające. Ostatecznie to ciacho 10/10 would bang. Nie wiedziałam tylko czy aby przypadkiem nie komplikowało to jeszcze bardziej mojej sytuacji. Już nawet taka emocjonalna zdzira jak Bella ograniczyła się do dwóch facetów, a ja nagle byłam otoczona przez trzech, z których jednego nawet nie znałam, a pozostali dwaj mnie nie chcieli?
                - Taaak, chyba możemy się przenieść do mnie – wybełkotał, kątem oka zerkając na Ramseya. Chyba już wszystkiego się domyślał, bo z jego twarzy nie schodził uśmiech, kiedy opuszczaliśmy to miejsce.
                - Dobra, to cześć! – rzuciłam, kierując się… właściwie to nie wiedziałam, gdzie chciałam wtedy iść, bo na pewno nie do domu, skoro nogi niosły mnie w inną stronę. Chyba po prostu chciałam jak najszybciej się stamtąd ulotnić.
                - Zaczekaj – złapał mnie za ramię, a obróciłam się w spowolnionym tempie. Moja mina mówiła: „o co ci chodzi człowieku”, jego zaś: „moja fryzura jest nieskazitelna”. Był tak głęboki jak ta kałuża, w którą wdepnęłam sekundę wcześniej.
                - Słuchaj, Johnny Bravo, chcę iść do domu.
- Obiecałem twojemu bratu, że cię przypilnuję – na dźwięk tych słów moje brwi samoistnie powędrowały ku górze; podejrzewam, że jeszcze trochę, a zetknęłyby się z linią włosów. Świetnie. Więc teraz nawet ten egocentryczny do bólu głupek, który nie wiem jakim cudem był ze mną spokrewniony, martwił się o mnie. Uważał, że potrzebuję opieki. Prawdziwe pytanie brzmiało jednak: dlaczego nasłał na mnie męską zdzirę? Czy nie domyślał się, że będę chciała odczekać obligatoryjnych kilka tygodni, miesięcy, LAT, z naciskiem na to ostatnie, zanim znowu stawię czoła komuś takiemu jak Jack? Brunet zdawał się czytać mi w myślach, bo odpowiedział na nurtujące mnie pytanie na głos. – Stwierdził, że jesteś jedyną osobą, która będzie w stanie oprzeć się mojemu urokowi.
- A ty zgodziłeś się mnie niańczyć, świetnie.
- To był twój były? Nieźle – pokiwał głową z uznaniem. Brawa za niedorzecznie subtelną zmianę tematu by the way. Uśmiechnęłam się. To brzmiało trochę jak komplement. No ale później przypomniałam sobie, że w ostatnim czasie poniosłam porażkę na absolutnie każdym szczeblu i mina automatycznie mi zrzedła. – Musisz się napić. Wiesz co najlepiej uleczy twoje złamane serce? Wódka. Tak się składa, że mam jakąś w samochodzie – uśmiechnął się szeroko, jakby reklamował ów alkohol. - Daj spokój, Riley. Chcesz to jakoś odreagować czy nie?
Wiecie jaka jest moja największa wada? Poza tym, że jestem brzydka, gruba, cyniczna, wredna, niezdarna i głupia? Zdradzę wam pewną tajemnicę. Claire Riley nie potrafi nikomu odmawiać. Przynajmniej jeśli chodzi o tę rzecz na „a”.
Johnny Bravo stwierdził, że kilka drinków pozwoli mi zapomnieć o Adonisie. Uznałam, że wypiłam za mało. Musiałam w końcu zapomnieć o dwóch facetach, teoretycznie powinnam więc wchłonąć dwa razy więcej.
                Upewniłam się tylko w przekonaniu, że nie potrafię zapomnieć.
                Naturalnie wypiłam nieco za dużo.
                Nawet nie wiem kiedy wykręciłam numer Wilshere’a. W mojej głowie miałam już ułożoną całkiem niezłą przemowę, ale pijacki bełkot nie pozwolił mi błyszczeć inteligencją. Musiałam ograniczyć metafory, epitety i wyrazy nacechowane emocjonalnie, bo ciągle miałam jakieś durne skojarzenia, przez które co rusz wybuchałam śmiechem.
                - Tak? – kurczę, koleś, pohamuj ten seksapil, kiedy do mnie mówisz.
                - Wiem, że mówiłam, że potrzebuję przerwy, ale chyba zmieniłam zdanie.
                - Daj mi ten telefon – przerwał mi Matty. Jedną ręką musiałam odpychać go o siebie, jednocześnie odsuwając się od niego możliwie jak najdalej, by móc w spokoju kontynuować rozmowę. Jack wciąż milczał. – Dawaj ten telefon, albo zabiorę ci go siłą – wow, to zabrzmiało całkiem groźnie. Zaczęła się prawdziwa szamotanina. W końcu nieszczęsna komórka upadła gdzieś w okolicach nóg bruneta, a ja nie chciałam majstrować przy jego kroczu, żeby ją stamtąd wydobyć. – Nie możesz od tak dzwonić do Aarona, dobra? Wyjdziesz na skończoną desperatkę.
                - Ale kiedy ja nie dzwoniłam do niego!
                Chyba podłapał temat, bo postanowił sprawdzić listę połączeń.
                - Jesteś bardziej popieprzona, niż mi się wydawało.   
                Tak wyglądało nasze ostatnie spotkanie. Żartuję, ale chłopak ewidentnie zaczął mnie unikać.
                Zerknęłam na swoje przedramię. Ślady zadrapań zaczęły blednąć, ale ręka była nadal obolała, nieco opuchnięta i rozpalona. Kiedy bardzo się denerwowałam, wbijałam w nią paznokcie i robiłam to praktycznie nieświadomie, dlatego dopiero po czasie zauważałam szkody, jakie sobie w ten sposób wyrządzałam. Poza bólem fizycznym, obrzydzeniem do samej siebie i lekkim upojeniem alkoholowym, nie czułam już zupełnie niczego.
                Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, przed domem czekała na mnie Alice.
                - No wreszcie! Od kilku dni nie mogłam cię nigdzie złapać.
                - Alice, to nie najlepszy moment, serio. Jestem zmęczona, chce mi się rzygać…
                - Kim jest ten typ, który cię podwiózł?
                Obróciłam się na pięcie. Okazało się, że Matty nie zdążył jeszcze odjechać. Pewnie bał się, że roztrzaskam sobie łeb o próg, czy coś w tym stylu.
                - Znajomy.
                - Słuchaj, musimy pogadać. Nie chcę, żeby to wyszło od kogokolwiek innego. Zawsze mogłyśmy rozmawiać o wszystkim. Proszę, obiecaj, że się nie zezłościsz – nalegała, ale w odpowiedzi tylko westchnęłam. Czasami była taka irytująca. Przez dziewięćdziesiąt procent czasu mówiła tylko i wyłącznie o sobie. Kiedy to ja zabierałam głos, to wiem, że na dobrą sprawę tylko czekała na swoją kolej, żeby podkreślić, że to ona ma gorzej. Zawsze tak było. Chyba już się do tego przyzwyczaiłam, ale raz na jakiś czas miałam ochotę zdrowo jej przywalić. – Wiesz, że kiedyś między mną a Wszą Łonową doszło do małego incydentu z wymianą śliny. Teraz, kiedy wreszcie wasza sytuacja się unormowała, a ty wróciłaś do Aarona, chyba mogę wreszcie przyznać, że czuję coś do Wilshere’a. Nie masz nic przeciwko?
                Nie mam pojęcia jakim cudem doszła do tak skrajnie niedorzecznych wniosków, ani dlaczego twierdziła, że wróciłam do Ramseya, ale nawet nie chciałam wyprowadzać jej z błędu. Zamiast tego wzięłam porządny rozmach i walnęłam ją w twarz. Pięść trochę mnie zabolała, nie powiem.


***

                Kilka dni później otrzymałam dosyć niepokojącą wiadomość od Jacka z prośbą o natychmiastowe spotkanie na boisku szkolnym, tuż po jego treningu. Przyszłam tam trochę za szybko. Załapałam się na dosyć agresywny mecz. Zdziwiła mnie nieobecność Aarona. Chciałam go zobaczyć. Po raz ostatni widziałam się z nim wtedy w pubie. Nie mógł mnie tak po prostu wyrzucić ze swojego życia z dnia na dzień. Zdałam sobie sprawę z tego, że to samo próbowałam zrobić z Wilsherem i miałam przez to okropne wyrzuty sumienia. Z drugiej strony powiedziałam mu co mi leżało na wątrobie, a jedyne co usłyszałam to jedno wielkie, bezwartościowe nic. Może dlatego rozważałam ucieczkę, kiedy Jack poszedł się przebrać. A może bałam się, że mnie dobije, mówiąc na przykład, że nigdy, ale to przenigdy nie myślał o nas w ten sposób. Poczułabym się z tym wszystkim jeszcze gorzej, bo wyszłoby na to, że wszystko to sobie ubzdurałam i coś było na rzeczy tylko w mojej głowie.
                - Wiem, że jesteś na mnie zła, dlatego nie przychodzę z pustymi rękami – oświadczył na wstępie, nie siląc się nawet na powiedzenie sobie głupiego „cześć”. Przez chwilę szperał w swojej kieszeni, a potem wręczył mi lizaka. – Bananowo-wiśniowy chupa chups. Taki jak lubisz.
                Zmarszczyłam brwi, ale przyjęłam ten skromny dar. Przez dobrą chwilę męczyłam się z rozwinięciem papierka, szeleszcząc przy tym niemiłosiernie, a potem bez zbędnych ceregieli wzięłam go do buzi, patrząc mu prosto w oczy. LIZAKA WZIĘŁAM DO BUZI. O mój Boże, to nie zabrzmiało dobrze, nawet w mojej głowie.
                Chyba ogólnie miało to jakieś drugie dno, bo nawet Jack się zawiesił, gapiąc się na mnie z rozwartymi ustami. Ostentacyjnie rzuciłam więc lizakiem o podłogę.
                - Ty tak na poważnie? Myślisz, że mnie przekupisz?
                - Nie, ale uznałem, że coś takiego przynajmniej nie zaszkodzi. Myślę, że powinienem ci o czymś powiedzieć, bo mimo wszystko lepiej, żeby wyszło to ode mnie.
                - Serio? Ostatnim razem gdy to usłyszałam, Alice skończyła z podbitym okiem.
                - A więc już z nią rozmawiałaś. Naprawdę nie wiem jak do tego doszło.
                - Nie musisz mi się tłumaczyć. To było całe wieki temu. Poza tym już od dawna o tym wiedziałam.
                - I nic nie powiedziałaś? – zmarszczył brwi. Nie wiem, coś nie pasowało mi w tej jego nadmiernej gestykulacji i w spojrzeniu dziecka, błagającego o kupno nowej zabawki. – Czekaj. Całe wieki temu? Sytuacja miała miejsce w zeszłym tygodniu.
                - Zrobiliście to znowu?
                - To był jeden jedyny raz, kiedy poszedłem z nią do łóżka, przysięgam.
                - Poszedłeś z nią do łóżka? – powtarzając po nim tę okropną frazę, poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Nie wiem, czy byłam o niego zazdrosna. Zapewne nie. Nie po tym wszystkim. Ja po prostu poczułam się zdradzona. Co prawda nie iściłam sobie praw własności do tego kretyna, ale mimo wszystko cholernie mnie to bolało. Nie tak jak zadrapane ręce, pięść po uderzeniu Alice, czy gardło od wiecznego wydzierania się na wszystkich. Bolało bardziej. – Zasugerowała, że coś do ciebie czuje. Wspomniała coś o waszym pocałunku. Tym, który miał miejsce dawno temu. Zapytała, czy nie mam nic przeciwko temu – uśmiechnęłam się blado, trochę tak, jakbym była obłąkana. Ostatecznie chciało mi się płakać, ale chyba przywykłam już do porażki, więc nie tak łatwo było wcisnąć przycisk zarycz się na śmierć.
                 - Cholera jasna, nie chciałem, żeby to tak wyszło.
                - Alice to kłamliwa, samolubna zdzira. Będziecie idealną parą. Macie moje błogosławieństwo. Ani trochę mi to nie przeszkadza, uwierz. Ani trochę. Nie obchodzi mnie to, co robisz.
                Ani z kim się pieprzysz, dodałam w myślach. Rzeczywiście do tej pory zawsze tak było. Nie dbałam o to, dopóki poświęcał mi odpowiednio dużo uwagi. Dopóki miałam tę małą część jego tylko dla siebie. Może było to odrobinę samolubne, ale z drugiej strony dawałam mu przecież sporo wolności.
                - Claire!
                Jeszcze kilka razy usłyszałam za plecami własne imię, ale ostatnią rzeczą, którą chciałam w tym momencie oglądać była jego twarz. No, może poza mordą mojej pożal się Boże przyjaciółki.


***

                Żeby jakoś odreagować stres, wybrałam się na kolejną imprezę dla studentów i byłam o krok od doszczętnego zeszmacenia się we własnych oczach, bo o mały włos nie przespałam się z Mattym. W porę odzyskałam świadomość, chociaż nie było się czym cieszyć, bo wyrzuty sumienia nagle wezbrały na sile i powróciło dobrze mi znane poczucie samowstrętu.
                Naprawdę nie miałam po kogo zadzwonić.
                W zasadzie były dwa wyjścia: mogłam schować głowę w piach tak jak zwykłam to robić ilekroć los sypał sól na moje rany lub doprowadzić sprawy do spektakularnego finału.
                - Dziękuję, że przyjechałeś – wydukałam, władowując się do jego samochodu.
                - Yhy – przytaknął, posyłając mi pełne zaniepokojenia spojrzenie.
                Nie wyglądałam najlepiej i normalnie nigdy nie pokazałabym mu się w tym stanie, ale na tym etapie było mi już wszystko jedno. Miałam poważniejsze problemy niż moja nieposkromiona fryzura, którą mimo wszystko próbowałam uratować, ukradkiem przeglądając się w ekranie telefonu. Baba to jednak nawet w obliczu życiowej tragedii pozostanie tylko babą.
                - Ja po prostu… w ciągu ostatnich kilku dni straciłam dwójkę przyjaciół i nie miałam się do kogo zwrócić.
                - Średnio nadążam. Co się stało?
                - Jack i Alice. Oni spali ze sobą.
                - Dlaczego tak bardzo ci to przeszkadza?
                - To był on – wypowiedzenie tych słów kosztowało mnie dużo więcej niż mogłoby się wydawać. Głos mi się łamał, z trudem łapałam spazmatyczny oddech, a całe ciało wzbraniało się przed tym pokazem prawdomówności, ale powiedziało się „a”, to trzeba jeszcze powiedzieć „b”. - Od początku chodziło o Wilshere’a. Miałeś rację, posądzając mnie o to, że coś było między nami na rzeczy. To znaczy kiedy ty i ja jeszcze byliśmy ze sobą, to do niczego między nami nie doszło, przysięgam. Problem w tym, że jestem skończoną kretynką, która ubzdurała sobie, że tego właśnie pragnęłam. Bo widzisz, mam mały kłopot z odróżnieniem pewnych uczuć i za każdym razem, kiedy jakiś facet okaże mi choć trochę uwagi, od razu wyobrażam sobie nie wiadomo co. A on poświęcał mi cholernie dużo czasu. Ale to było złe i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Czułam się trochę tak, jakbym zdradzała cię z nim, a ja nie sądziłam, że kiedykolwiek będę zdolna do czegoś takiego – przełknęłam głośno ślinę, czując jak do oczu napływają mi łzy. Zerkałam na niego ukradkiem, ale nie miałam na tyle odwagi, żeby złapać z nim kontakt wzrokowy. Zamiast tego skupiłam się na własnych rękach, które tradycyjnie już zadrapywałam do krwi. Delikatnie przejechał palcami po wierzchu mojej dłoni, posyłając mi błagalne spojrzenie. Chciał żebym przestała. Nie wiem tylko, czy chodziło tu o mój monolog, czy o ten mały akt samookaleczenia. – Mogłabym obwiniać cały świat za sabotowanie naszego związku, ale doskonale wiem, że nie potrzebowałam w tym niczyjej pomocy. Ja i moja niesamowita skłonność do autodestrukcji. Nie chciałam, żeby między nami zrobiło się poważniej, bo bałam się, że wtedy to ja skończę jako ta skrzywdzona. Nie myślałam o tym, że po drodze zranię ciebie. Przepraszam.
                - I mówisz mi o tym właśnie teraz, bo…? – zmarszczył brwi, wertując mnie tym swoim na wskroś przeszywającym wzrokiem, a ja miałam wrażenie, że w jego brązowych tęczówkach zagościł coś jakby diaboliczny blask. Pewnie tylko coś sobie wmawiałam. Aaron figurował przecież w słownikowych definicjach pod pojęciem „dobry człowiek”. Tamtego wieczora był jednak szorstki i zdystansowany. Tylko raz doświadczyłam z jego strony takiej obojętności i było to tuż po zerwaniu. Spuściłam wzrok niczym katowane zwierzę i naciągnęłam na dłonie rękawy bluzy.
                - Bo zasłużyłeś na odrobinę szczerości po całym tym bajzlu, w który cię wmieszałam. Bo zrozumiałam, że postąpiłam niewłaściwie. Bo mając pod nosem najlepszą opcję z możliwych, ja rozmyślałam jakby to było, gdybym dokonała innego wyboru. A potem kiedy praktycznie mleko zostało już rozlane, zaczęłam tego cholernie żałować. Na Boga, ja nigdy niczego tak bardzo nie żałowałam w swoim życiu.
                „MLEKO ZOSTAŁO JUŻ ROZLANE”. Mleko. Skąd mi się, cholera jasna, biorą te durne porównania?
                - To brzmi trochę jak ostateczne pożegnanie.
                - Może dlatego, że zrozumiałam, że nie może być tak jak kiedyś.
                Oparłam głowę na siedzeniu, w milczeniu gapiąc się w drogę. Tak naprawdę fantazjowałam o waleniu łbem w słup, ale udawałam mędrca, zagłębiającego się w tajnikach zagadkowości ludzkiej egzystencji. Nim się obejrzałam, byliśmy już na miejscu. Wyskoczyłam z samochodu z gracją kaskadera, co w sumie nie było takie trudne, jako że Ramsey zdążył już zaparkować i nie musiałam uciekać z pędzącego pojazdu.
                - Claire! – zawołał, a ja odetchnęłam ciężko i niechętnie, bardzo powoli się obróciłam. – Trzymaj się.
                Idąc tyłem w kierunku drzwi frontowych, machałam mu co najmniej tak jakby miał wyjechać na wojnę. Nie rozumiałam tylko dlaczego tak trudno było mu odjechać. Gdyby zrobił to wcześniej, to oszczędziłby sobie widoku mnie samej, lądującej na własnych czterech literach. Chodzenie do tyłu to nie taki znowu banał. Potknęłam się o płotek, którym Ted ogrodził jakieś swoje grządki.
                - Nic mi nie jest. Nic mi nie jest – powtarzałam w nieskończoność, akcentując każde słowo. Nie wiem kogo chciałam tym bardziej przekonać – siebie, czy jego.
                Zwyczajnie podniesienie się wydawało mi się w tym momencie za mało dramatyczne, dlatego leżałam tak jeszcze przez dobrą chwilę, myśląc o tym jak miło byłoby, gdyby ojciec przyniósł łopatę i zakopał mnie tam żywcem. Doszłam jednak do wniosku, że mój strój był za mało odświętny jak na własny pogrzeb i nie chciałabym, żeby wszyscy oglądali mnie w trumnie z tak okropną fryzurą i rozmazanym makijażem.
                Ostatecznie co nas nie zabije, to sprawi, że będziemy żałować, że tego nie zrobiło. Ale wstaniemy, strzepiemy przysłowiową ziemię z kolan i z podniesionym czołem udamy, że nic się nie stało. Udawanie stanie się łatwiejsze z dnia na dzień, obiecuję.
               

__________________________________________


Dobra wiadomość jest jedna: wena chyba wróciła i ma się całkiem nienajgorzej.
Ociupinę gorsza wiadomość: zbliżamy się do szarego końca.
Na pewno nie porzucę jednak pisania, dlatego już wkrótce powinno pojawić się coś nowego :3 Prawdę mówiąc nie mogę się już doczekać. Jack i ta menda Alice strasznie działają mi na nerwach. Przepraszam, spieprzyłam.
Najprawdopodobniej jednak odejdę trochę od idei fanfików i sama wykreuję wszystkich bohaterów. Mam nadzieję, że nie opuścicie mnie od tak, bez słowa wyjaśnienia. Chociaż w sumie i tak wszystko bym zrozumiała. Jestem beznadziejna. 

niedziela, 2 marca 2014

Rozdział 27. Opcja "b"

*Alice*


To trudne żyć w cieniu kogoś, kto ciągle ściąga na siebie uwagę wszystkich wokół i choć mówimy tu o tej „złej” uwadze, to jednak byłam o to nieco zazdrosna. Jak tak teraz o tym myślę, to chyba właśnie dlatego spotykałam się z Andrew. Nie żebym chciała uderzyć w jej czuły punkt, zająć się jej rodziną albo coś, ale relacje między rodzeństwem mogą przebiegać według dwóch schematów – albo spokrewnieni są ze sobą bardzo blisko, na każdym kroku okazują swoją miłość i tak dalej, albo od czasu do czasu jednoczą się, żeby zwalczyć wspólnego wroga. Od kiedy Riley złamała środkowy palec i stała się swego rodzaju sensacją (do tej pory niewiele osób średnio raz w tygodniu doznawało jakiejś kontuzji), Andrew stał się dla mnie swego rodzaju azylem, jedyną osobą neutralną wobec nieporadności swojej siostry. Taka trochę Szwajcaria. No, czasem lubił sobie z niej pożartować, względnie często dokuczali sobie nawzajem, ale ja pozostawałam gdzieś poza tym wszystkim. To oczywiste, że byłam częstym gościem w ich domu. Byłyśmy przyjaciółkami od ładnych kilku lat, przechodziłyśmy razem przez fazę Hannah Montany i „Zmierzchu”, urządzałyśmy sobie karaoke, chociaż żadna z nas nie potrafiła śpiewać…
Z czasem zaczęła spędzać coraz więcej czasu z Wilsherem. Może nie przeszkadzałoby mi to tak bardzo, gdybym na darmo nie przychodziła codziennie do jej domu, skąd najczęściej odprawiano mnie z kwitkiem. Przynajmniej dopóki nie przygarnął mnie Andrew. Niby zapraszał mnie do siebie, żebym mogła poczekać na Claire, ale nieraz trwało to wiele godzin, wnioskuję więc, że musiał tego chcieć.
Jeden jedyny raz poczułam się tak jak ona. Razem z paczką starych znajomych zrobiliśmy mały „reunion”. Nie chciałam, żeby znowu jej sieroca natura stała się gwoździem imprezy, dlatego o niczym jej nie powiedziałam. No i mnie pokarało. Wypiliśmy parę piw, a ja naprawdę szybko się upijam. Zastraszająco szybko. Później ktoś rzucił pomysł z lodowiskiem i tak jakoś wyszło, że skończyłam cała potłuczona i poobijana. Musiałam ją okłamać. Moje słynne kłamstwo numer 2: powiedziałam jej, że tak jak w filmie „Jeden dzień”, balansowałam dla Rileya nago na ramie łóżka. Doprawdy było to pierwszą rzeczą, która przyszła mi na myśl. Dzień wcześniej obejrzałam ten film, a wcześniej oglądałyśmy go razem. To było w sumie takie trochę w jej stylu, więc nie zadawała pytań. Czuła się zniesmaczona.
Jeżeli chodzi o jej brata, to imponowała mi jego dojrzałość, ale bardziej chodziło tu o jego wiek, bo w głowie miał nadal pstro. Chwała Bogu w pewnym wieku mężczyzna przestaje już być taki płytki i zdaje sobie sprawę z tego, że „po wszystkim” warto mieć jeszcze o czym ze sobą porozmawiać. No dobra, Riley miał jeszcze z tym mały problem, ale wbrew temu o czym pieprzył, jego byłe wcale nie należały do najpiękniejszych.. Ostatnia posunęła się nawet do zdrady, chociaż to on zazwyczaj był jak ta chorągiewka na wietrze. Nie zgłębiałam tego tematu.
Mogłam z nim porozmawiać o wszystkim, a on w zamian zdradzał mi pikantne szczegóły z dzieciństwa Claire. Nie otwierał się wystarczająco, ale to nic. Nadeszła moja kolej, żeby mówić, po miesiącach wysłuchiwania perypetii z życia Rilshere’a.
Kilkudniowy zarost na jego twarzy również dodawał mu uroku, chociaż zazwyczaj wyganiałam go do łazienki, by czym prędzej pozbył się tych kłujących kłaków.
Wbrew temu co myślą wszyscy wkoło, do niczego zobowiązującego między nami nie doszło. On był taki doświadczony i męski, że wolałam się przed nim nie zbłaźnić, poza tym nie byliśmy jeszcze na tym etapie związku.
Wtedy kiedy zobaczyłam Claire w tych krzakach, a potem jeszcze wpadłam na Jacka…
Miliard czynników złożyło się na to, że oberwało się właśnie Wilshere’owi, również to, że tego dnia zobaczyłam Rileya z tą jego Vicky, czy jakkolwiek miała na imię ta dziewucha.
- Wszystko w porządku? – zapytał wtedy Andrew. Przytaknęłam. – Cieszę się, że nie zrobiłaś żadnej sceny. No wiesz, przy niej.
- Nie ma sprawy. Ty jesteś szczęśliwy, ja jestem szczęśliwa. Wszyscy są szczęśliwi.
Koniec końców wcale nie byłam na niego zła, serio. I tak miał być swego rodzaju odskocznią. Odwracał moją uwagę od prawdziwego problemu.
Miałam dosyć tego, że zawsze pozostawałam w cieniu i nigdy nie byłam niczyją opcją „a”.



*Claire*


Byłam w trakcie obwiniania się za błędy, które popełniłam w podstawówce (przypomniałam sobie jakąś obciachową akcję, której dopuściłam się w przeszłości i ni stąd ni zowąd miałam ochotę zapaść się pod ziemię), kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Niechętnie przyodziałam szlafrok, żeby niezapowiedziany gość przypadkiem nie zszedł na zawał przez nadmiar golizny, wyeksponowanej przez kusą piżamkę.
Było stosunkowo za późno na ten strój, ale cóż mogę rzec, ostatnio przestałam już nawet udawać, że mam jeszcze życie towarzyskie. Sobota, godzina 16:00. Po co się w ogóle przebierać, skoro za kilka godzin trzeba iść spać?
Jeśli miałabym odpowiedzieć sobie na pytanie: „kogóż to licho przywiało”, pewnie postawiłabym na Aarona. Nasza ostatnia rozmowa utknęła w martwym punkcie, kiedy musiałam wrócić do domu, bo Ted zakończył dniówkę i zniecierpliwiony czekał, aż potowarzyszę mu przy uroczystej ceremonii otwierania drzwi. Nie wiedzieć czemu zaniepokoił go widok córki, przesiadującej w samochodzie swojego byłego chłopaka w samej piżamie. Na litość boską, gdybym miała zaliczyć, to na pewno nie w tym stroju i nie pod rodzinnym domem. Powinien się cieszyć, że Ramsey nie wywiózł mnie jeszcze na Ukrainę.
Od tamtego czasu nie zamieniliśmy ze sobą słowa. Znaczy niby polubił moje zdjęcie na instagramie, ale bynajmniej nie odebrałam tego jako próby skontaktowania się ze mną.
Kiedy otworzyłam drzwi i moim oczom ukazał się „ten drugi”, poczułam się nieco rozczarowana. Tak, to chyba dobre określenie.  
- Czy według ciebie sprawiłem, że znalazłaś się na równi pochyłej? – Wilshere ledwo przekroczył próg mojego domu, a już zaczął mnie atakować tymi swoimi wyssanymi z palca wyrzutami. Było coś niepokojącego w jego tonie głosu. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Nie rozumiałam tylko dlaczego cała ta irytacja musiała wypłynąć akurat podczas rozmowy ze mną. – Czy gdybym chciał, żebyś zerwała z Aaronem, to czy próbowałbym was ze sobą zeswatać w pierwszej kolejności? I wreszcie – czy naprawdę tak bardzo przeszkadza ci to, że tak często się spotykamy? Bo wiesz, wystarczyło coś powiedzieć. Nie musiałaś od razu nasyłać na mnie Alice.
- Nie nasłałam na ciebie Alice. Dlaczego miałabym to zrobić?
- No nie wiem, może dlatego, że próbujesz mnie obarczyć winą za to, że Ramsey cię zostawił, ale wiesz co? To tylko i wyłącznie twoja wina – wycedził i mogłabym dalej tak stać i słuchać jak wyrzuca z siebie to wszystko, ciskając jadem i błyskawicami, ale w zasadzie miałam już tego dosyć.
- Wilshere! – wrzasnęłam, bo coś mi mówiło, że nie zamierzał sobie odpuścić. – Nie kazałam jej się mieszać w nasze sprawy, dobra? Ale to bardzo miłe z twojej strony. To znaczy uwielbiam, kiedy ludzie losowo wpadają tu i zaczynają mnie oskarżać o różne rzeczy.
Nastała krępująca cisza. Książkowy przykład atmosfery tak gęstej, że z powodzeniem można byłoby ją kroić nożem. Jeżeli już o nożach mowa, to gdybym w tamtej chwili trzymała takowy w ręku, to nie wiem jak by się to skończyło. Nie fantazjuję o mordowaniu ludzi, nie jestem socjopatą. ale z odcięciem żyrandola, który w następstwie miałby wylądować na łbie szatyna, nie miałabym większego problemu.
- Nie powinienem był wspominać o…
- Trudno się z tym nie zgodzić – warknęłam, posyłając mu coś w rodzaju ostrzegawczego spojrzenia. Zabrnął za daleko. Oparłam rękę na biodrze, uprzednio wykonując ten słynny ruch głową, spopularyzowany przez reklamy szamponów, bo grzywka nachodziła mi już na oczy. Gdybym spodziewała się jego przeprosin, to pewnie doczekałabym się późnej starości i o ile uwielbiałam się z nim droczyć, dokuczać mu i się z niego nabijać, to najchętniej nigdy bym się z nim nie kłóciła. Wbrew pozorom jestem typem, który wiele rzeczy dusi w sobie i jak na dosyć impulsywną osobę, jest to spory wyczyn. Problem polega na tym, że jak już wybuchnę, to eksplozji towarzyszą wstrząsy wtórne i tak naprawdę nie potrafię sobie odpuścić. Im bardziej doskonalę sztukę ukrywania emocji, tym gorzej wychodzą na tym osoby, z którymi są one powiązane. Na ten przykład w tym momencie miałam ochotę wyrzucić Wszy Łonowej to i owo. Jedyne, co mnie przed tym powstrzymywało to niechęć zmierzenia się z ewentualnymi konsekwencjami takiej rozmowy. Teraz Jack przybrał raczej pozę bezpodstawnie oskarżonego, zawiesił głowę, od czasu do czasu zerkał na mnie oczami bogu ducha winnego szczeniaczka, którego rodzice przed sekundą zostali potrąceni przez ciężarówkę, ale nie ze mną te numery, to nie ja zaczęłam się go czepiać. Wyjątkowo nie ja byłam winna. – Słuchaj, mały popaprańcu, czy ani przez chwilę nie przeszło ci przez myśl, że może powinieneś porozmawiać z Alice, skoro to ona ma jakiś problem? Ostatnio zachowywała się dziwnie. Unika mnie. Skoro ma to jakiś związek z tobą, to nie wiem właściwie dlaczego przyszedłeś z tym do mnie.
Otępiała wpatrywałam się w niego z nadzieją, że w końcu przemówi. Z drugiej strony bałam się tego co mógłby powiedzieć. Nie podobał mi się tor, którym zmierzała ta konwersacja, zwłaszcza w mojej głowie. Bo na usta cisnęły mi się okropne rzeczy. Nie były to żadne bluźnierstwa, nic w tym stylu. Po prostu zebrało mi się na prawdomówność. Do głowy przychodziły mi te wszystkiewzorcowe hasła wyborcze typu „szczerość kluczem do sukcesu”.
- Powinienem z nią pogadać.
- Powinieneś z nią pogadać – powtórzyłam automatycznie. - Zastanawia mnie jedno. Skąd w ogóle ten pomysł? Dlaczego miałabym ją na ciebie nasyłać? Za każdym razem, kiedy nawaliłeś, nie tylko starałam się po tobie posprzątać, ale jeszcze stałam po twojej stronie. Nawet kiedy pół szkoły sądziło, że jesteś gejem.
- Claire, skarbie, to ty rozpuściłaś tę plotkę.
- Nieważne! – fuknęłam, choć w głębi serca musiałam przyznać mu rację. Claire Riley była odpowiedzialna za tę akcję z podważeniem jego seksualności, która by the way miała się w jak najlepszym porządku. Niepotrzebnie w mojej pustej główce podchwyciłam ten temat. Seksualność i tak dalej. Skojarzenia mają to do siebie, że zaczynasz myśleć o ołówku, a kończysz fantazjując o nagich mężczyznach, no bo przecież ktoś mógłby ich narysować! Wiecie co mówią, żeby się nie denerwować wystarczy wyobrazić sobie swoją publikę nago. No właśnie nie! To nie był dobry pomysł, powiem więcej, to był bardzo, bardzo zły pomysł. Speszyłam się, a moje policzki zaczął palić szkarłatny rumieniec. Kiedy wreszcie przemówiłam, głos załamał mi się pod ciężarem seksualnych uniesień, do których dochodziło gdzieś tam w alternatywnej rzeczywistości. - Jestem nieco zmęczona twoją postawą wiecznego pięcioletniego chłopca, ale nie muszę posługiwać się osobą trzecią, żeby ci to uświadomić. Widzisz, mówię ci to teraz prosto w twarz.
- Claire…
- Wiem jak mam na imię, nie musisz tego w kółko powtarzać. Wiesz co jest w tym wszystkim najlepsze? Ty jesteś cholera jasna ślepy, czy co? Mogłabym się teraz rozebrać i rzucić się na ciebie, nie wiem, pchnąć cię na ścianę, czy coś, a ty uznałbyś to za kolejny bonus do naszej przyjaźni, no nie? Mało tego, mogłabym paradować przed tobą nago, bo przecież nic by to nie zmieniło.
- Jeśli mogę się wtrącić, to raz tego w zasadzie spróbowaliśmy i nie byłem wobec tego widoku tak do końca obojętny.
- Skończ, serio – warknęłam, po czym z całej siły walnęłam go pięścią w ramię. A potem jeszcze raz. I jeszcze raz. Kurczę, twarde były te jego mięśnie. Skurczybyk. – Jesteś tak bardzo pochłonięty zaliczaniem kolejnych… kolejnych kobiet, że nawet nie zauważyłeś, że gdzieś tam po drodze zaczęło mi zależeć trochę za bardzo. Bo jak mniemam, niczego się nie domyśliłeś, co? Spędzamy ze sobą jakieś dwadzieścia trzy godzinny na dobę, z czego jakieś dziewięćdziesiąt procent na robieniu nieodpowiednich rzeczy, charakterystycznych zresztą dla tej patologicznej znajomości. Nie jestem typem, który zakochuje się po pierwszej lepszej wspólnie spędzonej nocy i chcę żebyś miał tego świadomość, bo wiem jak szybko spławiasz takie osobniki. To zaczęło się dużo wcześniej. Dużo, dużo wcześniej. Przeszłam już fazę zaprzeczania, okłamywania samej siebie i całego wszechświata, także spoko. Teraz jestem na etapie „mam to w dupie” – wydukałam już tak piskliwym głosem, że z każdym kolejnym słowem zbliżałam się do osiągnięcia perfekcji w byciu skończoną furiatką. – Słuchaj, ja naprawdę coś do ciebie czułam. Jezu Chryste, zaczynam gadać o strasznie tandetnych sprawach w bardzo żałosny sposób. Oszczędź mi dalszej kompromitacji.
- „Czułaś”?
- Celowo użyłam czasu przeszłego – odparłam stanowczo i Bóg jeden wie skąd tak nagle wzięła się u mnie ta cała pewność siebie i zdecydowanie, ale nie pogardziłabym podobnymi niespodziankami w przyszłości. Szatyn przeczesał włosy palcami, beznamiętnie się mi przyglądając, zupełnie jakby bał się, że to jeszcze nie koniec „dobrych” nowin i nie wiem, może wyskoczę mu zaraz z jakąś ciążą. Musiałam go jednak rozczarować. – Potrzebuję trochę przestrzeni.
- Dlaczego mam wrażenie, że ze sobą zrywamy? Jakbyś ty ze mną zrywała?
- Może dlatego, że nigdy nie byłeś w poważnym związku i nie wiesz jak to wygląda w prawdziwym życiu. Wiesz, kiedy ogranicza się rozpustę i tak dalej.
Nie miałam żadnych oczekiwań, serio. Przez zastraszającą większość czasu jestem realistką. Wiedziałam, że nie będzie żadnego przypierania się do ściany, ani nawet wspólnego prania, no ale ten człowiek sprawił, że wkroczyłam na zupełnie nowe, nieznane mi dotąd wyżyny otępienia. Nie dość, że głupie to takie i niedomyślne, to jeszcze nie potrafi się zachować.
Co ciekawe, nieco uprzedziłam fakty, bo kiedy Aaron spytał mnie o imię jegomościa, z którym to spędziłam upojną noc niedługo po zerwaniu, odpowiedziałam, że to nieważne, bo to taka jednorazowa przygoda. Celna uwaga, nie powiem.
- Zapytam Alice o co w tym wszystkim chodzi – zadeklarował Wilshere, kierując się do wyjścia. Może trochę poniosła mnie fantazja, ale jakoś inaczej wyobrażałam sobie odpowiedź na ten mój nacechowany emocjonalnie wywód. – Mam nadzieję, że tym razem wam się uda.
Nim zdołałam zareagować, zatrzasnął za sobą drzwi.
- Co? – zapytałam pod nosem, raczej samą siebie, bo Jack nie miał prawa mnie wtedy usłyszeć. Stałam jak wryta, próbując zinterpretować to jego skromne pożegnanie. Czyżby szykowała się kolejna akcja z bestsellerowej serii „pomogę ci zdobyć Aarona”?  
Stałam jak wryta, czekając aż:
a)       Ten kretyn wróci i wytłumaczy mi o co w tym wszystkim chodziło.
b)       Umrę w niedoli (trochę dramatyzmu jeszcze nikomu nie zaszkodziło).
c)       No dobra, mogłam liczyć na magiczne pojednanie.
Pewnie zapuściłabym tam korzenie, gdyby do domu nie wrócił Andrew.
- Umieram z głodu – oświadczył, jak burza wpadając do kuchni. Po drodze trącił mnie łokciem. – Co jest na obiad?
- Rozpacz, smutek, ból egzystencjalny i kompletny brak nadziei.
- Co?
- Ted zrobił zapiekankę.
- Pójdziemy na miasto coś zjeść?
Przytaknęłam. Minęło sporo czasu, od kiedy po raz ostatni wyskoczyliśmy gdzieś razem. Może Alice miała rację. Na pewno miała rację. Zaniedbałam wszystkich wkoło. Jack okupywał pierwsze miejsce na liście moich priorytetów, a jak sam udowodnił, to wszystko było tylko kompletną stratą czasu. Musiałam jej to jakoś wynagrodzić. Musiałam wynagrodzić to im wszystkim.
- O mój Boże.
- Dobra już, dobra, nie ekscytuj się tak.
- Nie o to chodzi – szepnęłam, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu. – Ta cała Camilla. Pamiętasz, Aaron myśli, że to ona zrobiła dla niego playlistę, nad którą przesiedziałam pół nocy. Zaprosiła mnie do znajomych. I zgadnij jak wygląda jej profilowe! Jest na nim z Ramseyem!
- To jeszcze o niczym nie świadczy. Jack ma pełno zdjęć ze swoimi psami, ale to jeszcze nie znaczy, że z nimi sypia.
- Wow, dzięki za sprowadzenie mnie na ziemię.
Spodobało mi się to, że jakby nie było porównał ją do suki.



*Alice*


                - Możemy przenieść się do twojego pokoju, czy…
                - Nie przejmuj się, jesteśmy zupełnie sami.
- Dobra, Alice. Zachowujesz się naprawdę dziwnie. Claire się o ciebie martwi. Ja się o ciebie martwię. Wszyscy się o ciebie martwią.
- Zupełnie niepotrzebnie.
- Nie chciałbym wyjść na rozemocjonowanego histeryka, ale nie bardzo odpowiada mi to, że tak bezpodstawnie mnie zaatakowałaś. Odniosłem wrażenie, że masz do mnie jakiś problem. Choć mogę się mylić. Może jesteś taka dla wszystkich. Ale ja chyba wiem o co w tym wszystkim chodzi. Przepraszam, że odbiłem ci przyjaciółkę. Zabieram za dużo jej czasu, poczułaś się zagrożona, nie mogłyście już u siebie nocować, pozbawiłem cię maseczek i bitw na poduszki, masz prawo być na mnie zła, ale to się wkrótce zmieni, bo najwyraźniej Riley ma mnie dość.
- Tu  nie chodzi o nią, Jack.
- Nie? – prychnął zaskoczony.
- Nie byłam zazdrosna. To znaczy nie w takim sensie jak ty to rozumiesz. Owszem, byłam zła o to, że spędzacie ze sobą tyle czasu, ale to nie dlatego, że mi ją zabrałeś. Chodziło o ciebie. Byłam zła, bo chciałam znaleźć się na jej miejscu.
- Nie bardzo rozumiem.
- Doskonale rozumiesz.
Chciałam powiedzieć więcej. O pocałunku z litości, który znaczył dla mnie więcej niż powinien, o tym jak musiałam udawać, że nic do niego nie czuję. Może i sabotował związek Aarona i Claire, ale to ja byłam tą, która wpajała jej, że nie powinna dawać Wilshere’owi szansy. Byłam zamaskowanym sabotażystą. Czy miałam wyrzuty sumienia? Może trochę. Ale po raz pierwszy w tym wszystkim nie chodziło o nią, tylko o mnie. Zasługiwałam na to tak samo jak ona, o ile nie bardziej.
- Ale Claire… - zaczął, ale na sam dźwięk jej imienia, teatralnie przewróciłam oczami.
- Claire, Claire, Claire… świat nie kręci się wokół niej. Claire nie ma z tym nic wspólnego. Pamiętasz? Wróciła do Aarona.
- Nie sądzisz, że to byłoby niestosowne?
- Od kiedy przejmujesz się tym, co jest stosowne?! – parsknęłam. Mogłam czytać z jego twarzy jak z otwartej księgi. Wahał się przez chwilę, naprawdę krótką chwilę, bo już po kilkunastu sekundach jego język znalazł się w moich ustach, a jego ręce wylądowały na mojej talii. Gwałtownie uniósł mnie ku górze, a ja oplotłam jego biodra nogami. Zdobyłam uwagę, której pragnęłam, faceta, którego chciałam i wreszcie poczułam jak ogarnia mnie poczucie satysfakcji. Wszechświat stanął po mojej stronie, jakby to powiedziała Claire.



_____________________________________


Kto teraz nienawidzi Alice – łapka w górę! Pomyślałam, że troszkę dramatyzmu nie zaszkodzi :’3


To nie był dobry dzień, dlatego pozwolę sobie ograniczyć mój wywód do absolutnego minimum i powiem tylko tyle: I TAK MNIE NIE ZNAJDZIECIE, bo jak mniemam są takie dwie osoby, które będą mi chciały skopać tyłek po przeczytaniu rozdziału. 

Łączna liczba wyświetleń