środa, 12 marca 2014

Rozdział 28. Konfrontacje

                Przez krótką chwilę wydawało mi się, że mam jakiś wybór. Byłam jak ta Bella, rozdarta między dwojgiem mężczyzn. Meyer była jednak geniuszem, ale nie przewidziała kilku czynników. Tak zwane samo życie jest dużo bardziej zawiłe. Na ten przykład mój Jacob, czytaj przyjaciel, do którego poczułam miętę był w gruncie rzeczy męską szmatą, która nawet na jakiś czas nie potrafiła się przestawić na monogamię. Mało tego, tutaj sytuacja była odwrócona. Wilkołak Belli się w niej podkochiwał. W prawdziwym życiu okazałam się zoofilem, w dodatku było to totalnie i beznadziejnie nieodwzajemnione. Jeżeli chodzi o mojego pożal się Boże Edwarda, to był dużo, dużo bardziej przystojny, przytulanie go nie sprawiało problemu, jako że był cieplutki jak te świeżo wyjęte z piekarnika bułeczki, nie planował romantycznego wysysania mojej krwi do cna (chyba) i nie wskakiwał do mojej sypialni przez okno. Mało tego, nie byliśmy już nawet razem.
                Tak, główna różnica pomiędzy mną a Bellą (poza tym, że była taka apatyczna, jej usta były wreszcie rozchylone i zwyczajnie nie dało się jej lubić) była taka, że jej pragnęło dwóch kolesi (w dodatku innego gatunku; ta to ma szczęście) a ja doszłam do punktu, w którym nie chciał mnie już żaden. Coś jakbym cofnęła się w czasie o jakiś rok, może dwa lata. Znowu byłam niewidzialnym odludkiem, a jedyną osobą, która chciała ze mną spędzać wolny czas był o dziwo mój braciszek. Chyba podłapał, że zaczęłam popadać w depresję, bo ni stąd ni zowąd zaczął mnie zapraszać na różne eventy i tak towarzyszyłam mu na kilku imprezach dla studentów, zaczęliśmy razem jadać na mieście i tak dalej. Gdyby nie to, że byłam piątym kołem u wozu, bo wszędzie zabierał ze sobą naturalnie swoją byłą-nową dziewczynę, to chyba mogłabym nawet powiedzieć, że byliśmy wzorcowym rodzeństwem.
                Zapoznał mnie nawet z takim jednym. Koleś totalnie nie w moim typie. Znaczy może i w moim typie, ale skończyłam z pewnymi siebie cwaniaczkami.
                - Więc… jaka jest twoja ulubiona pozycja? – zapytał ni to z dupy, ni to z trąbki. Zmarszczyłam brwi, utkwiwszy w lekkiej konsternacji, no bo czy on naprawdę o to zapytał w trakcie naszej pierwszej konwersacji? Może by tak spytał jak mam na imię, czy coś? Znaczy w zasadzie tacy jak on i tak o tym szybko zapominają. A Andrew powiedział tylko coś w stylu „to mój kumpel, to moja siostra”. No więc tajemniczy arogant pozostał Kumplem.
                - Ofensywny pomocnik! – wypaliłam, korzystając z okazji, że byliśmy w pubie, w którym emitowano akurat jakiś mecz. Teraz nie ja jedna byłam lekko zdezorientowana.
                - Jesteś urocza.
                - Nie chcę być urocza. Jestem pieprzoną boginią seksu.
                - No nie wątpię – uśmiechnął się cwaniakowato. Jak on śmiał zachowywać się w ten sposób? Pewna siebie dupa to najgorszy rodzaj dupy. – Nie spytasz jak mam na imię?
                - Hohoho, myślisz, że dam się zwieść temu uśmieszkowi? Po co mi to? Żebyś mógł powiedzieć, że w nocy będę je wykrzykiwać? Myślisz, że to ty mnie podrywasz? Tak naprawdę mam cię w garści i wystarczy, że kiwnę palcem, a skończymy na tylnym siedzeniu twojego samochodu. Zakładam, że skoro stać cię na te ciuchy, to takowy posiadasz. Mogłabym ci pokazać rzeczy, o których ci się nawet nie śniło. Chcesz zobaczyć duży wóz na moim udzie?
                - Cześć, Claire – czy tylko coś sobie ubzdurałam, czy właśnie usłyszałam głos Aarona?  To już nawet nie można wyjść z domu, żeby nie natknąć się na swojego eks. Niechętnie przeniosłam wzrok z nowego Kumpla na Ramseya. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu nie był sam. Zza jego pleców wyrosła nagle niewysoka blondynka. Średnio się na tym znam, ale chyba była pełną dziesiątką. Te wielkie, zielone oczy, nieskazitelne brwi w stylu Kim Kardashian i niewiarygodnie zgrabne nogi. Gdzie to się miało do mojego skromnego minus dwa. – To jest właśnie Camilla.
                Nakleiłam na twarz sztuczny uśmiech. Jack może fotografował się z psami, ale nie przyprowadzał ich do baru, tymczasem Adonis przyszedł tam ze swoją suką.
                O mój Boże. A co jeśli usłyszał jak nieudolnie próbowałam wmówić Kumplowi, że mnie podrywa?
                - Matty – przedstawił się w końcu, żywcem wyjęty z żurnala brunet, ale nie mi, tylko tej dwójce. Boże, Aaron totalnie musiał sobie pomyśleć, że to była randka, że ja byłam na randce. – Może się przysiądziecie? – zapytał niewinnie mój towarzysz , mimo zabójczego spojrzenia, jakie mu wtedy posłałam. Wybaczyłam mu tylko dlatego, że po chwili prawie niezauważalnie podmienił nasze napoje. W sensie oddał mi swojego drinka. Jak mogłabym się gniewać na kogoś, kto tak dobrze znał moje potrzeby? Przydałby mi się ktoś taki. Pełnoletni. Próbujący mnie spić.  
                - Miałam ci właśnie pokazać duży wóz, pamiętasz? Mamy taką gwieździstą noc – zaoponowałam ostro, ale bezskutecznie, bo nim się obejrzałam, zostałam otoczona z obu stron – z jednej przez mojego dream boya, z drugiej przez jego sukę, a na domiar złego naprzeciwko mnie siedział jeszcze Kumpel. Zapowiadał się iście interesujący wieczór.
                - Daj spokój, maleńka. To może poczekać.
                Maleńka, serio? W porównaniu z Camillą wyglądałam co najmniej jak słonica. I wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że typ nawet nie wie jak mam na imię. Nieważne.
                Podeszłam do baru, żeby zamówić colę. Aaron najwyraźniej postanowił dotrzymać mi towarzystwa. Nie rozumiałam o co w tym wszystkim chodziło, dopóki nie spojrzał w bardzo jednoznaczny sposób najpierw na mnie, a później na Kumpla.
                - Nie chciałem, żeby tak to wyglądało. Z Camillą. Powinienem przedstawić was sobie wcześniej, wytłumaczyć ci…
                - Daj spokój. Wszystko rozumiem. Naprawdę, nie przeszkadza mi to – uśmiechnęłam się blado, próbując zamaskować to, że tam w środku rozpadałam się właśnie na miliony kawałków. Znalazł sobie kogoś, kto bardziej do niego pasował. Kogoś z jego ligi. A ja…
                - Cóż, cieszę się, że ty też kogoś sobie znalazłaś.
                A ja utkwiłam z kolesiem, którego poznałam kilkanaście minut wcześniej?!
                Czekaj, czekaj…
                Ramsey nie pomyślał chyba, że Kumpel był tą moją jednonocną przygodą?
                - Mark, możemy już iść?
                - Matty.
                - Nieważne.
                Zobaczyłam osąd w oczach Aarona. Totalnie pomyślał, że zaliczyłam tego kolesia. To było w sumie całkiem schlebiające. Ostatecznie to ciacho 10/10 would bang. Nie wiedziałam tylko czy aby przypadkiem nie komplikowało to jeszcze bardziej mojej sytuacji. Już nawet taka emocjonalna zdzira jak Bella ograniczyła się do dwóch facetów, a ja nagle byłam otoczona przez trzech, z których jednego nawet nie znałam, a pozostali dwaj mnie nie chcieli?
                - Taaak, chyba możemy się przenieść do mnie – wybełkotał, kątem oka zerkając na Ramseya. Chyba już wszystkiego się domyślał, bo z jego twarzy nie schodził uśmiech, kiedy opuszczaliśmy to miejsce.
                - Dobra, to cześć! – rzuciłam, kierując się… właściwie to nie wiedziałam, gdzie chciałam wtedy iść, bo na pewno nie do domu, skoro nogi niosły mnie w inną stronę. Chyba po prostu chciałam jak najszybciej się stamtąd ulotnić.
                - Zaczekaj – złapał mnie za ramię, a obróciłam się w spowolnionym tempie. Moja mina mówiła: „o co ci chodzi człowieku”, jego zaś: „moja fryzura jest nieskazitelna”. Był tak głęboki jak ta kałuża, w którą wdepnęłam sekundę wcześniej.
                - Słuchaj, Johnny Bravo, chcę iść do domu.
- Obiecałem twojemu bratu, że cię przypilnuję – na dźwięk tych słów moje brwi samoistnie powędrowały ku górze; podejrzewam, że jeszcze trochę, a zetknęłyby się z linią włosów. Świetnie. Więc teraz nawet ten egocentryczny do bólu głupek, który nie wiem jakim cudem był ze mną spokrewniony, martwił się o mnie. Uważał, że potrzebuję opieki. Prawdziwe pytanie brzmiało jednak: dlaczego nasłał na mnie męską zdzirę? Czy nie domyślał się, że będę chciała odczekać obligatoryjnych kilka tygodni, miesięcy, LAT, z naciskiem na to ostatnie, zanim znowu stawię czoła komuś takiemu jak Jack? Brunet zdawał się czytać mi w myślach, bo odpowiedział na nurtujące mnie pytanie na głos. – Stwierdził, że jesteś jedyną osobą, która będzie w stanie oprzeć się mojemu urokowi.
- A ty zgodziłeś się mnie niańczyć, świetnie.
- To był twój były? Nieźle – pokiwał głową z uznaniem. Brawa za niedorzecznie subtelną zmianę tematu by the way. Uśmiechnęłam się. To brzmiało trochę jak komplement. No ale później przypomniałam sobie, że w ostatnim czasie poniosłam porażkę na absolutnie każdym szczeblu i mina automatycznie mi zrzedła. – Musisz się napić. Wiesz co najlepiej uleczy twoje złamane serce? Wódka. Tak się składa, że mam jakąś w samochodzie – uśmiechnął się szeroko, jakby reklamował ów alkohol. - Daj spokój, Riley. Chcesz to jakoś odreagować czy nie?
Wiecie jaka jest moja największa wada? Poza tym, że jestem brzydka, gruba, cyniczna, wredna, niezdarna i głupia? Zdradzę wam pewną tajemnicę. Claire Riley nie potrafi nikomu odmawiać. Przynajmniej jeśli chodzi o tę rzecz na „a”.
Johnny Bravo stwierdził, że kilka drinków pozwoli mi zapomnieć o Adonisie. Uznałam, że wypiłam za mało. Musiałam w końcu zapomnieć o dwóch facetach, teoretycznie powinnam więc wchłonąć dwa razy więcej.
                Upewniłam się tylko w przekonaniu, że nie potrafię zapomnieć.
                Naturalnie wypiłam nieco za dużo.
                Nawet nie wiem kiedy wykręciłam numer Wilshere’a. W mojej głowie miałam już ułożoną całkiem niezłą przemowę, ale pijacki bełkot nie pozwolił mi błyszczeć inteligencją. Musiałam ograniczyć metafory, epitety i wyrazy nacechowane emocjonalnie, bo ciągle miałam jakieś durne skojarzenia, przez które co rusz wybuchałam śmiechem.
                - Tak? – kurczę, koleś, pohamuj ten seksapil, kiedy do mnie mówisz.
                - Wiem, że mówiłam, że potrzebuję przerwy, ale chyba zmieniłam zdanie.
                - Daj mi ten telefon – przerwał mi Matty. Jedną ręką musiałam odpychać go o siebie, jednocześnie odsuwając się od niego możliwie jak najdalej, by móc w spokoju kontynuować rozmowę. Jack wciąż milczał. – Dawaj ten telefon, albo zabiorę ci go siłą – wow, to zabrzmiało całkiem groźnie. Zaczęła się prawdziwa szamotanina. W końcu nieszczęsna komórka upadła gdzieś w okolicach nóg bruneta, a ja nie chciałam majstrować przy jego kroczu, żeby ją stamtąd wydobyć. – Nie możesz od tak dzwonić do Aarona, dobra? Wyjdziesz na skończoną desperatkę.
                - Ale kiedy ja nie dzwoniłam do niego!
                Chyba podłapał temat, bo postanowił sprawdzić listę połączeń.
                - Jesteś bardziej popieprzona, niż mi się wydawało.   
                Tak wyglądało nasze ostatnie spotkanie. Żartuję, ale chłopak ewidentnie zaczął mnie unikać.
                Zerknęłam na swoje przedramię. Ślady zadrapań zaczęły blednąć, ale ręka była nadal obolała, nieco opuchnięta i rozpalona. Kiedy bardzo się denerwowałam, wbijałam w nią paznokcie i robiłam to praktycznie nieświadomie, dlatego dopiero po czasie zauważałam szkody, jakie sobie w ten sposób wyrządzałam. Poza bólem fizycznym, obrzydzeniem do samej siebie i lekkim upojeniem alkoholowym, nie czułam już zupełnie niczego.
                Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, przed domem czekała na mnie Alice.
                - No wreszcie! Od kilku dni nie mogłam cię nigdzie złapać.
                - Alice, to nie najlepszy moment, serio. Jestem zmęczona, chce mi się rzygać…
                - Kim jest ten typ, który cię podwiózł?
                Obróciłam się na pięcie. Okazało się, że Matty nie zdążył jeszcze odjechać. Pewnie bał się, że roztrzaskam sobie łeb o próg, czy coś w tym stylu.
                - Znajomy.
                - Słuchaj, musimy pogadać. Nie chcę, żeby to wyszło od kogokolwiek innego. Zawsze mogłyśmy rozmawiać o wszystkim. Proszę, obiecaj, że się nie zezłościsz – nalegała, ale w odpowiedzi tylko westchnęłam. Czasami była taka irytująca. Przez dziewięćdziesiąt procent czasu mówiła tylko i wyłącznie o sobie. Kiedy to ja zabierałam głos, to wiem, że na dobrą sprawę tylko czekała na swoją kolej, żeby podkreślić, że to ona ma gorzej. Zawsze tak było. Chyba już się do tego przyzwyczaiłam, ale raz na jakiś czas miałam ochotę zdrowo jej przywalić. – Wiesz, że kiedyś między mną a Wszą Łonową doszło do małego incydentu z wymianą śliny. Teraz, kiedy wreszcie wasza sytuacja się unormowała, a ty wróciłaś do Aarona, chyba mogę wreszcie przyznać, że czuję coś do Wilshere’a. Nie masz nic przeciwko?
                Nie mam pojęcia jakim cudem doszła do tak skrajnie niedorzecznych wniosków, ani dlaczego twierdziła, że wróciłam do Ramseya, ale nawet nie chciałam wyprowadzać jej z błędu. Zamiast tego wzięłam porządny rozmach i walnęłam ją w twarz. Pięść trochę mnie zabolała, nie powiem.


***

                Kilka dni później otrzymałam dosyć niepokojącą wiadomość od Jacka z prośbą o natychmiastowe spotkanie na boisku szkolnym, tuż po jego treningu. Przyszłam tam trochę za szybko. Załapałam się na dosyć agresywny mecz. Zdziwiła mnie nieobecność Aarona. Chciałam go zobaczyć. Po raz ostatni widziałam się z nim wtedy w pubie. Nie mógł mnie tak po prostu wyrzucić ze swojego życia z dnia na dzień. Zdałam sobie sprawę z tego, że to samo próbowałam zrobić z Wilsherem i miałam przez to okropne wyrzuty sumienia. Z drugiej strony powiedziałam mu co mi leżało na wątrobie, a jedyne co usłyszałam to jedno wielkie, bezwartościowe nic. Może dlatego rozważałam ucieczkę, kiedy Jack poszedł się przebrać. A może bałam się, że mnie dobije, mówiąc na przykład, że nigdy, ale to przenigdy nie myślał o nas w ten sposób. Poczułabym się z tym wszystkim jeszcze gorzej, bo wyszłoby na to, że wszystko to sobie ubzdurałam i coś było na rzeczy tylko w mojej głowie.
                - Wiem, że jesteś na mnie zła, dlatego nie przychodzę z pustymi rękami – oświadczył na wstępie, nie siląc się nawet na powiedzenie sobie głupiego „cześć”. Przez chwilę szperał w swojej kieszeni, a potem wręczył mi lizaka. – Bananowo-wiśniowy chupa chups. Taki jak lubisz.
                Zmarszczyłam brwi, ale przyjęłam ten skromny dar. Przez dobrą chwilę męczyłam się z rozwinięciem papierka, szeleszcząc przy tym niemiłosiernie, a potem bez zbędnych ceregieli wzięłam go do buzi, patrząc mu prosto w oczy. LIZAKA WZIĘŁAM DO BUZI. O mój Boże, to nie zabrzmiało dobrze, nawet w mojej głowie.
                Chyba ogólnie miało to jakieś drugie dno, bo nawet Jack się zawiesił, gapiąc się na mnie z rozwartymi ustami. Ostentacyjnie rzuciłam więc lizakiem o podłogę.
                - Ty tak na poważnie? Myślisz, że mnie przekupisz?
                - Nie, ale uznałem, że coś takiego przynajmniej nie zaszkodzi. Myślę, że powinienem ci o czymś powiedzieć, bo mimo wszystko lepiej, żeby wyszło to ode mnie.
                - Serio? Ostatnim razem gdy to usłyszałam, Alice skończyła z podbitym okiem.
                - A więc już z nią rozmawiałaś. Naprawdę nie wiem jak do tego doszło.
                - Nie musisz mi się tłumaczyć. To było całe wieki temu. Poza tym już od dawna o tym wiedziałam.
                - I nic nie powiedziałaś? – zmarszczył brwi. Nie wiem, coś nie pasowało mi w tej jego nadmiernej gestykulacji i w spojrzeniu dziecka, błagającego o kupno nowej zabawki. – Czekaj. Całe wieki temu? Sytuacja miała miejsce w zeszłym tygodniu.
                - Zrobiliście to znowu?
                - To był jeden jedyny raz, kiedy poszedłem z nią do łóżka, przysięgam.
                - Poszedłeś z nią do łóżka? – powtarzając po nim tę okropną frazę, poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Nie wiem, czy byłam o niego zazdrosna. Zapewne nie. Nie po tym wszystkim. Ja po prostu poczułam się zdradzona. Co prawda nie iściłam sobie praw własności do tego kretyna, ale mimo wszystko cholernie mnie to bolało. Nie tak jak zadrapane ręce, pięść po uderzeniu Alice, czy gardło od wiecznego wydzierania się na wszystkich. Bolało bardziej. – Zasugerowała, że coś do ciebie czuje. Wspomniała coś o waszym pocałunku. Tym, który miał miejsce dawno temu. Zapytała, czy nie mam nic przeciwko temu – uśmiechnęłam się blado, trochę tak, jakbym była obłąkana. Ostatecznie chciało mi się płakać, ale chyba przywykłam już do porażki, więc nie tak łatwo było wcisnąć przycisk zarycz się na śmierć.
                 - Cholera jasna, nie chciałem, żeby to tak wyszło.
                - Alice to kłamliwa, samolubna zdzira. Będziecie idealną parą. Macie moje błogosławieństwo. Ani trochę mi to nie przeszkadza, uwierz. Ani trochę. Nie obchodzi mnie to, co robisz.
                Ani z kim się pieprzysz, dodałam w myślach. Rzeczywiście do tej pory zawsze tak było. Nie dbałam o to, dopóki poświęcał mi odpowiednio dużo uwagi. Dopóki miałam tę małą część jego tylko dla siebie. Może było to odrobinę samolubne, ale z drugiej strony dawałam mu przecież sporo wolności.
                - Claire!
                Jeszcze kilka razy usłyszałam za plecami własne imię, ale ostatnią rzeczą, którą chciałam w tym momencie oglądać była jego twarz. No, może poza mordą mojej pożal się Boże przyjaciółki.


***

                Żeby jakoś odreagować stres, wybrałam się na kolejną imprezę dla studentów i byłam o krok od doszczętnego zeszmacenia się we własnych oczach, bo o mały włos nie przespałam się z Mattym. W porę odzyskałam świadomość, chociaż nie było się czym cieszyć, bo wyrzuty sumienia nagle wezbrały na sile i powróciło dobrze mi znane poczucie samowstrętu.
                Naprawdę nie miałam po kogo zadzwonić.
                W zasadzie były dwa wyjścia: mogłam schować głowę w piach tak jak zwykłam to robić ilekroć los sypał sól na moje rany lub doprowadzić sprawy do spektakularnego finału.
                - Dziękuję, że przyjechałeś – wydukałam, władowując się do jego samochodu.
                - Yhy – przytaknął, posyłając mi pełne zaniepokojenia spojrzenie.
                Nie wyglądałam najlepiej i normalnie nigdy nie pokazałabym mu się w tym stanie, ale na tym etapie było mi już wszystko jedno. Miałam poważniejsze problemy niż moja nieposkromiona fryzura, którą mimo wszystko próbowałam uratować, ukradkiem przeglądając się w ekranie telefonu. Baba to jednak nawet w obliczu życiowej tragedii pozostanie tylko babą.
                - Ja po prostu… w ciągu ostatnich kilku dni straciłam dwójkę przyjaciół i nie miałam się do kogo zwrócić.
                - Średnio nadążam. Co się stało?
                - Jack i Alice. Oni spali ze sobą.
                - Dlaczego tak bardzo ci to przeszkadza?
                - To był on – wypowiedzenie tych słów kosztowało mnie dużo więcej niż mogłoby się wydawać. Głos mi się łamał, z trudem łapałam spazmatyczny oddech, a całe ciało wzbraniało się przed tym pokazem prawdomówności, ale powiedziało się „a”, to trzeba jeszcze powiedzieć „b”. - Od początku chodziło o Wilshere’a. Miałeś rację, posądzając mnie o to, że coś było między nami na rzeczy. To znaczy kiedy ty i ja jeszcze byliśmy ze sobą, to do niczego między nami nie doszło, przysięgam. Problem w tym, że jestem skończoną kretynką, która ubzdurała sobie, że tego właśnie pragnęłam. Bo widzisz, mam mały kłopot z odróżnieniem pewnych uczuć i za każdym razem, kiedy jakiś facet okaże mi choć trochę uwagi, od razu wyobrażam sobie nie wiadomo co. A on poświęcał mi cholernie dużo czasu. Ale to było złe i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Czułam się trochę tak, jakbym zdradzała cię z nim, a ja nie sądziłam, że kiedykolwiek będę zdolna do czegoś takiego – przełknęłam głośno ślinę, czując jak do oczu napływają mi łzy. Zerkałam na niego ukradkiem, ale nie miałam na tyle odwagi, żeby złapać z nim kontakt wzrokowy. Zamiast tego skupiłam się na własnych rękach, które tradycyjnie już zadrapywałam do krwi. Delikatnie przejechał palcami po wierzchu mojej dłoni, posyłając mi błagalne spojrzenie. Chciał żebym przestała. Nie wiem tylko, czy chodziło tu o mój monolog, czy o ten mały akt samookaleczenia. – Mogłabym obwiniać cały świat za sabotowanie naszego związku, ale doskonale wiem, że nie potrzebowałam w tym niczyjej pomocy. Ja i moja niesamowita skłonność do autodestrukcji. Nie chciałam, żeby między nami zrobiło się poważniej, bo bałam się, że wtedy to ja skończę jako ta skrzywdzona. Nie myślałam o tym, że po drodze zranię ciebie. Przepraszam.
                - I mówisz mi o tym właśnie teraz, bo…? – zmarszczył brwi, wertując mnie tym swoim na wskroś przeszywającym wzrokiem, a ja miałam wrażenie, że w jego brązowych tęczówkach zagościł coś jakby diaboliczny blask. Pewnie tylko coś sobie wmawiałam. Aaron figurował przecież w słownikowych definicjach pod pojęciem „dobry człowiek”. Tamtego wieczora był jednak szorstki i zdystansowany. Tylko raz doświadczyłam z jego strony takiej obojętności i było to tuż po zerwaniu. Spuściłam wzrok niczym katowane zwierzę i naciągnęłam na dłonie rękawy bluzy.
                - Bo zasłużyłeś na odrobinę szczerości po całym tym bajzlu, w który cię wmieszałam. Bo zrozumiałam, że postąpiłam niewłaściwie. Bo mając pod nosem najlepszą opcję z możliwych, ja rozmyślałam jakby to było, gdybym dokonała innego wyboru. A potem kiedy praktycznie mleko zostało już rozlane, zaczęłam tego cholernie żałować. Na Boga, ja nigdy niczego tak bardzo nie żałowałam w swoim życiu.
                „MLEKO ZOSTAŁO JUŻ ROZLANE”. Mleko. Skąd mi się, cholera jasna, biorą te durne porównania?
                - To brzmi trochę jak ostateczne pożegnanie.
                - Może dlatego, że zrozumiałam, że nie może być tak jak kiedyś.
                Oparłam głowę na siedzeniu, w milczeniu gapiąc się w drogę. Tak naprawdę fantazjowałam o waleniu łbem w słup, ale udawałam mędrca, zagłębiającego się w tajnikach zagadkowości ludzkiej egzystencji. Nim się obejrzałam, byliśmy już na miejscu. Wyskoczyłam z samochodu z gracją kaskadera, co w sumie nie było takie trudne, jako że Ramsey zdążył już zaparkować i nie musiałam uciekać z pędzącego pojazdu.
                - Claire! – zawołał, a ja odetchnęłam ciężko i niechętnie, bardzo powoli się obróciłam. – Trzymaj się.
                Idąc tyłem w kierunku drzwi frontowych, machałam mu co najmniej tak jakby miał wyjechać na wojnę. Nie rozumiałam tylko dlaczego tak trudno było mu odjechać. Gdyby zrobił to wcześniej, to oszczędziłby sobie widoku mnie samej, lądującej na własnych czterech literach. Chodzenie do tyłu to nie taki znowu banał. Potknęłam się o płotek, którym Ted ogrodził jakieś swoje grządki.
                - Nic mi nie jest. Nic mi nie jest – powtarzałam w nieskończoność, akcentując każde słowo. Nie wiem kogo chciałam tym bardziej przekonać – siebie, czy jego.
                Zwyczajnie podniesienie się wydawało mi się w tym momencie za mało dramatyczne, dlatego leżałam tak jeszcze przez dobrą chwilę, myśląc o tym jak miło byłoby, gdyby ojciec przyniósł łopatę i zakopał mnie tam żywcem. Doszłam jednak do wniosku, że mój strój był za mało odświętny jak na własny pogrzeb i nie chciałabym, żeby wszyscy oglądali mnie w trumnie z tak okropną fryzurą i rozmazanym makijażem.
                Ostatecznie co nas nie zabije, to sprawi, że będziemy żałować, że tego nie zrobiło. Ale wstaniemy, strzepiemy przysłowiową ziemię z kolan i z podniesionym czołem udamy, że nic się nie stało. Udawanie stanie się łatwiejsze z dnia na dzień, obiecuję.
               

__________________________________________


Dobra wiadomość jest jedna: wena chyba wróciła i ma się całkiem nienajgorzej.
Ociupinę gorsza wiadomość: zbliżamy się do szarego końca.
Na pewno nie porzucę jednak pisania, dlatego już wkrótce powinno pojawić się coś nowego :3 Prawdę mówiąc nie mogę się już doczekać. Jack i ta menda Alice strasznie działają mi na nerwach. Przepraszam, spieprzyłam.
Najprawdopodobniej jednak odejdę trochę od idei fanfików i sama wykreuję wszystkich bohaterów. Mam nadzieję, że nie opuścicie mnie od tak, bez słowa wyjaśnienia. Chociaż w sumie i tak wszystko bym zrozumiała. Jestem beznadziejna. 

18 komentarzy:

  1. Nie jesteś beznadziejna, za takie teksty masz bęcki ode mnie!!!!
    Choć oczywiście wątek Alice i Jacka jest strasznie beznadziejny.
    I jeszcze te wstawki o zmierzchu...
    No ale wydaje mi się, że im większa podłość sytuacji, tym lepsza u Ciebie ciętość pióra (?; ewentualnie klawiatury), więc nie wiem, czy to właściwie nie wychodzi opowiadaniu na dobre.
    Team Jack do końca. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam ten komentarz jeszcze raz.
      Brzmi trochę jak pojazd, ale pragnę byś miała jasność, że to nie jest pojazd.

      Usuń
    2. Wiem, że wątek jest beznadziejny. Szczerze nienawidzę Alice. Straszna suka z niej. W ogóle myślałam nawet o uśmierceniu jej, ale nie ma już czasu, a ja skupiłam się na innym projekcie.
      ODCZEP SIĘ OD ZMIERZCHU DOBRA to był mały, malutki fragment, który ani nie zamącił w fabule, ani nie wniósł niczego nowego, on po prostu tam był, żeby możliwie jak najbardziej klarownie zobrazować sytuację świętej trójcy, dobra? xd
      A z tą ciętością to nie wiem skąd się wzięła, ale potrzebuję jej teraz bardzo, więc może muszę być większą suką i bardziej mącić :o

      Usuń
  2. Dzieje się i to dużo! Matty z baru, całkowicie mnie powalił na kolana, nawet nie wiem czemu. Fajny był, takie ciacho, które miało wzbudzić w jakimś stopniu zazdrość w Adonisie, który przyszedł z tym swoim Kamilem. No i Alice. Kurde, jak ona mi działa na nerwy. Sama bym jej chętnie dowaliła. A Jack.. szkoda gadać, myśli że lizak załatwi sprawę ;p Rozmowa z Aaronem była taka... dołująca. No i co jest najlepsze do samego końca nie wiem z kim Clarie będzie, bo może być i równie dobrze z tym jak mu tam Mattym i wcale mnie to nie zdziwi. Co daje ci wielkiego plusa, bo do samego końca trzymasz nas w niepewności. No ale są też te najgorsze sprawy, a mianowicie koniec bloga... No ale dobrze, że nas nie opuszczasz :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aww dziękuję za miłe słowa c:
      Też nie cierpię Alice. Jakby co to możemy zawsze udawać, że nigdy nie istniała :'3

      Usuń
  3. ZMIERZCH, SERIO?! POWIESIŁAM SIĘ NA TYM FRAGMENCIE. JEDNAK KREW DAJE MI SIŁĘ DO ŻYCIA I POWSTAŁAM Z GROBU NICZYM DRACULA. A tak serio, to znienawidziłam Alice, jest wredna, menda. NIECH ZABIERA ŁAPY OD JACKA BO JEST MÓJ I TYLKO MÓJ. Przy następnym biciu Alice, pisz do mnie ja jej pokaże mój prawy sierpowy(JAKI SZAL.... ONA CHCE BIĆ FIKCYJNĄ POSTAĆ, SMUTECZEG ;_;) I zaklinam Cię, nie zbliżaj się do szarego końca. Nie zdzierżę tych wszystkich dramatycznych końcówek :c POZDRO ZA AKCJE Z LIZAKIEM, TA DZIEWCZYNA SERIO MA NA BANI, TAK JAK JA BO PISZĘ NA CAPS LOCKU, ALE TO TWOJA WINA. TYLKO I WYŁĄCZNIE TWOJA WINA. Pokój z Tobą, kuchnia z nami :]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ZMIERZCH SERIO, BO CLAIRE JEST ANEMICZNA JAK KRISTEN STEWART I TEŻ PRAGNIE ROZLEWU KRWI, BO NUDZI JĄ ta jej przeciętność.
      FRAGMENT Z LIZAKIEM TO MÓJ ULUBIONY I JESTEM Z NIEGO DUMNA!!!

      Usuń
  4. Po pierwsze przepraszam, bo jestem beznadziejnym czytelnikiem. To znaczy, komentatorem, bo ja na serio nie potrafię sklepić czegoś sensownego. Dlatego będzie bezsensownie.
    Cóż, tak to jest jak chcę się mieć dwóch na raz. Sama była tak zagubiona w swojej naginającej już od dawna prawa przyjaźni z Jackiem, że zaczęła tracić Aarona dużo wcześniej niż jej się wydawało. Cóż. Clarie i Jack są siebie warci, a Aaron zasługuje na szczęście. I to była dobra decyzja, żeby mu powiedzieć prawdę i jakby to tak metaforycznie i ostatecznie zakończyć. Nie wiem co myśleć.
    I trochę żałuję, że jednak nie przespała się z Mattym!
    Wybacz, że nie powiadamiałam. Wybacz. Teraz wyznam Ci, że na nigdynieopuszczaj.blogspot.com epilog, a na dobranoc-n.blogspot.com wstęp.
    Buziaczki i napisz coś szybko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze przespania się z Mattym by jej brakowało :D
      Namieszała, to ma, ale nie chcę jej na koniec za bardzo krzywdzić :c

      Usuń
  5. Nie che byc namolny, nahalnym czy jakim tam jeszcze czytelnikiem, bo przecież nie komentowałam tu jakiś czas. Ale musisz wiedzieć, że ciagle czytam i sprawdzam czy dodałaś coś nowego, dlatego musisz w końcu to zrobić. Tak MUSISZ. Dotrzyj z tym opowiadaniem do końca, a już na pewno nie każ nam czekać na kolejny rozdział do świąt tudzież majówki. To nie fair.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie dość, że jestem beznadziejnie spóźniona, za co dręczą mnie gigantyczne wyrzuty sumienia to jeszcze TO.
    Muszę ochłonąć.
    Wrócę tu zaraz, wiesz, spokojna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dupadupadupa
      jestem zła
      nie przeszło mi
      pierwszy raz. PIERWSZY RAZ naprawdę szkoda mi Claire. serio, zawsze po prostu noo, jakoś z tego wychodziła, sama na to zasłużyła, albo brała to na wesoło. ale teraz mi jej szkoda. Jack spieprzył sprawę i tyle. a Aaron... nie wiem, lubię go jednak.
      ależ zmieniłam zdanie o nich wszystkich. Alice mnie wkurzyła.
      jestem zła i zalamana, nie mogę napisać nawet monologu...
      uratuj mnie, wyciągnij z dołka!!!
      dawaj coś pogodnego, niech wszyscy na nią lecą, niech Claire będzie szczęśliwa, wow, szaleństwo, Ibiza!
      CZEKAM :*

      Usuń
    2. Ejjj no wiadomo, że po burzy przychodzi słońce :3

      Usuń
  7. Kiedy nowy post?

    OdpowiedzUsuń
  8. GDZIE ROZDZIAŁ JA SIĘ PYTAM SIĘ. JA SIĘ OGARNĘŁAM I NAPISAŁAM NAWIEDZONĄ 13, A U CIEBIE CISZA JAK W ORGANACH W KOŚCIELE.

    JESTEM ZŁA.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. JA GO NAPRAWDĘ PISZĘ OD BÓG WIE JAK DAWNA, ALE ZMIENIAŁAM TYLE RAZY, NO BO JA NIE WIEM TO JEST OSTATNI, WIĘC NIE MOŻE BYĆ JAKAŚ MIERNOTA NO NIE :C
      Tworzy się.

      Usuń

Łączna liczba wyświetleń