niedziela, 18 listopada 2012

Prolog


                Jestem prawie pewna, że każdy z was oglądał kiedyś jeden z tych idiotycznych filmów dla nastolatek, w których to podział na subkultury i inne grupki w liceum jest wręcz nieunikniony. Cóż, nie kwalifikuję się do żadnej z nich, chyba że oficjalnie zatwierdzono zgrupowanie „jestem skończoną idiotką; zabijcie mnie, zanim zrobię coś głupiego”. Za to potrafię odstawić scenę prosto z tego typu produkcji.
            Aby choć częściowo wyjaśnić abstrakcyjność tej sytuacji, już na wstępie muszę wyjawić jedną z moich największych słabości. Ucieleśnienie czystej perfekcji. Powód mojej całkowitej dekoncentracji na zajęciach. Aaron Ramsey we własnej osobie. Kiedyś był moim partnerem na chemii laboratoryjnej. Partnerem! Jak to cudownie brzmi. Chyba nawet mnie lubił dopóki nie wylałam kwasu azotowego wprost na jego fartuch. Och, na pewno uznał mnie za zabawną. Tak mi się przynajmniej wydawało, dlatego teraz, gdy odkładałam książki na miejsce, miałam nadzieję, że zwrócę na siebie jego uwagę, z hukiem zamykając szkolną szafkę, a wtedy korzystając z kilkusekundowej okazji, wyszczerzę się w ten uroczy i najbardziej uwodzicielski z możliwych sposobów. Wcieliłam mój plan w życie z maleńką modyfikacją. Kiedy zamachnęłam się, by z impetem trzasnąć tymi cholernymi, metalowymi drzwiczkami, przytrzasnęłam sobie nie jeden, nie dwa, a cztery palce lewej ręki. Nie pytajcie jak to się stało. Ocalił się tylko kciuk. Oczywiście wreszcie na mnie spojrzał. Udam, że nie widziałam tego politowania w jego oczach. Byłam zbyt zajęta tym podejrzanie wygiętym palcem środkowym. Póki co jednak nie czułam bólu, bo chyba byłam w lekkim szoku. Po chwili jednak zorientowałam się, że powinnam z tym pójść do szkolnej pielęgniarki.
            - Claire, drogie dziecko! Co znowu cię do mnie sprowadza? – tak, szanowna pani higienistka zna moje personalia. Widocznie odwiedzam ją częściej niż mogłoby się wydawać.
            - Wydaje mi się, że wybiłam palec.
            Znałam całą procedurę. Rozsiadłam się na kozetce i czekałam, aż pani Rosemary przyniesie potrzebne do reanimacji bibeloty. Z nieoficjalnego źródła wiem również, że uwielbiała wypić sobie w międzyczasie małą czarną. Pewnie, moje cierpienie mogło poczekać. Nie chciałabym wyjść na skończonego mięczaka, ale muszę przyznać – miałam łzy w oczach, kiedy dotarło do mnie wreszcie, że doznałam urazu, a ból, który odczuwałam, zaczął promieniować na całą dłoń.
            Pani Stonem wróciła do pomieszczenia, w jednej ręce trzymając jakieś bandaże, a w drugiej filiżankę parującego napoju. A nie mówiłam?
            Była taka troskliwa! Uwielbiam tę kobietę. Nie dość, że jako jedyna w tej szkole poświęca mi należycie dużo uwagi, to jeszcze jest przy tym tak cholernie miła. Tego dnia jednak coś zagłuszyło nasze plotki i kiedy lamentowałam nad moim biednym paluszkiem, do gabinetu wpadł niejaki Roger Jules, prowadząc pod pachę jakiegoś szatyna. Nie powiem, widok był to dosyć interesujący. Przynajmniej do czasu, gdy spojrzałam w dół.
            Krew. Dużo krwi.
            Zakręciło mi się w głowie.
            Zemdlałam.
            Gdy cucenie mnie wreszcie dało pożądane rezultaty i jakimś cudem przestałam widzieć przed oczyma gwiazdy, pierwszą rzeczą, którą usłyszałam były słowa pani Rosie:
            - Gotowe, Jack. A teraz wracaj na zajęcia.
            Jack! Właściciel najbardziej drastycznie wyglądającego kolana na świecie miał na imię Jack.
            - Niech pani ją ode mnie przeprosi – rzucił na odchodne. Przez krótką chwilę walczył z drzwiami, a ja miałam wtedy doskonały widok na tę część ciała poniżej jego pleców. Ku mojemu nieszczęściu, akurat kiedy subtelnie przygryzłam dolną wargę, ten się odwrócił. Zamknęłam oczy i udawałam, że jeszcze się nie przebudziłam, ale jestem prawie pewna, że zauważył ten mój maślany wzrok. Mniejsza z tym. I tak do końca życia będę sobie wmawiać, że nic takiego nie miało miejsca.
            - Idiotka! Skończona idiotka! – mruknęłam sama do siebie, opuszczając to miejsce. Wiedząc, że tkwię w tym dysfunkcjonalnym związku z pechem, który prześladuje mnie od niepamiętnych czasów, łatwo się domyślić, że ktoś posłyszał mój monolog.
            Znowu on. Pan zniszczone kolano.
            Uśmiechnął się w tak niewyobrażalnie słodki sposób, że dosłownie ugięły się pode mną kolana. Dołeczki w policzkach, naprawdę? Tego było już za wiele.
            Pal licho nieśmiałość. Podejdź do niego, Claire!
            Dlaczego ja w ogóle jeszcze słucham tego wewnętrznego głosu, który niejednokrotnie wywiódł mnie na manowce?
            - Jak twoja noga?
            - Nie jest tak źle jak wygląda – odparł, a ja dosłownie zadrżałam na dźwięk jego głosu. Był taki niski i zachrypnięty. Gdyby tak próbować zobrazować jego głos, to wyglądałby on jak Channing Tatum. Nie żebym na niego leciała czy coś, ale w środowisku dziewczyn w moim wieku uchodzi za niezłe ciasteczko. – A jak twoja… - wydukał i ewidentnie nie potrafił nawet dokończyć zdania, bo nie miał pojęcia co mi dolegało. Jako skończony dureń, naturalnie pokazałam mu ten zabandażowany, środkowy palec. Zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Z lekkim opóźnieniem zorientowałam się, że gest, który w tym momencie wykonałam mógł zostać odebrany co najmniej dwuznacznie.
            Claire, ty skończona frajerko!
            Wsadziłam ręce do kieszeni, by przypadkiem ktoś mniej życzliwy nie uznał mnie za perfidnego prowokatora i odmaszerowałam do klasy. Jedyną rzeczą, o której w tym momencie fantazjowałam było zniknięcie z powierzchni Ziemi. Ewentualnie posiadanie supermocy. Niewidzialność byłaby wręcz idealna.
            Nazywam się Claire Riley i nienawidzę mojego życia.

Łączna liczba wyświetleń