poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 24. Bang bang, nie żyjesz

-Minęło już trochę czasu, no nie? 
-Yhy - spojrzałam na Jacka podejrzliwie, na moment odrywając się od przeglądania notatek. 
-To może chcesz o tym porozmawiać. 
-Nie. 
-Świetnie - odparł i choć raczej sam by się do tego nie przyznał, to mogłabym przysiąc, że w jego głosie dało się słyszeć wyraźną ulgę. Lubiłam te nasze nieskomplikowane rozmowy. Kiedy któreś z nas chce upchnąć jakiś niewygodny fakt pod dywan, to drugie jest tą osobą, która go przytrzyma i upilnuje, żeby nic spod niego nie wystawało. No wiecie, to dosyć wygodny układ. - Ale między nami wszystko bez zmian no nie? 
-Jeszcze pytasz - prychnęłam. Nie bardzo rozumiałam o co mu chodziło, ostatecznie od czasu mojego powrotu zachowywaliśmy się zupełnie zwyczajnie. Nadal oglądaliśmy razem seriale (ja nalegałam, żeby to było "Supernatural", on oczywiście wolał to swoje "Glee"), graliśmy w fifę, rozmawialiśmy ze sobą i tak dalej. Miałam nawet wrażenie, że próbował naprawić moje relacje z Adonisem. Zupełnie jakby to coś, do czego doszło ze dwa miesiące wcześniej (tak wiem, doprawdy wiele rzeczy działo się w moim życiu w tamtym okresie) nigdy nie miało miejsca. I bardzo dobrze. 
Pewnie zastanawiacie się o co właściwie tutaj chodzi. Otóż ja, Claire Riley, uwielbiam izolować się od głupot, które zrobiłam w przeszłości. To przemilczę, o tamtym nawet nie chcę myśleć - na pewno jest bilion takich sytuacji, o których sami wolelibyście zapomnieć. Może dlatego nawet nie wspomniałam o pewnym incydencie, do którego doszło jeszcze przed moim wyjazdem. Wiecie, jeszcze przed rzewną rozmową z Ramseyem, a właściwie o tym co stało się zaraz przed i tuż za nią 
Błagam, nie krytykujcie mnie za to. Każdemu zdarza się działać pod wpływem emocji.  
Właściwie to całkiem zabawna historia. Albo i nie. Jestem bardziej niezdecydowana niż dziecko w sklepie ze słodyczami.  


*** 

W ostatnim czasie nic nie szło po mojej myśli. Chyba w jakimś tam stopniu się jednak zmieniłam. Panuje ogólne przekonanie, że ludzie się nie zmieniają, ale litości, każda decyzja, każdy wybór i każda pojedyncza osoba, która choćby przez krótką chwilę uczestniczyła w tym chaosie zwanym dalej naszym życiem, odciska piętno na naszej psychice. Nie można pozostać takim samym po tym, jak uświadomiło się sobie, że jeszcze pięć minut wcześniej było się szczęśliwym.  
Byłam na jednej z tych podejrzanych imprez w domu Lucy (tę to powinniście kojarzyć), ale nie czułam się tam za dobrze, mówiąc delikatnie. W ogóle nie potrafiłam znaleźć dla siebie miejsca. Czułam się jak ten nowy dzieciak w szkole, któremu trzeba wszystko pokazywać palcem. Jack względnie szybko odwiózł mnie do domu. Usiadłam po turecku na podłodze i zaczęłam mówić o cholernie dziwnych rzeczach. Wspomniał coś o chęci spożycia alkoholu, a ja naturalnie przystałam na jego propozycję. 
-A ty zdajesz sobie sprawę z tego, że powstaliśmy z pyłu gwiezdnego i w pył ten się obrócimy? Czymże jest nasza egzystencja wobec miliardów istnień na Ziemi, Wilshere? Czymże są nasze problemy wobec problemów Wszechświata? Wszystko jest takie bezcelowe.   
-Wypiję jeszcze jednego drinka i sobie pójdę. 
-Tak, tak powinieneś już sobie iść.  
-Jeszcze tylko jeden... drink... na drogę - burknął pod nosem, sięgając po kieliszek.  
W mojej głowie zrodziło się coś na kształt zarysu pomysłu. Bardzo złego, cuchnącego kłopotami na kilometr i będącego efektem buzującego we łbie alkoholu, pomysłu.  
-Czekaj. Zostań. To znaczy jeśli chcesz to możesz zostać. Nie żebym cię zatrzymywała czy coś, ale wiesz, gwiazdy ewidentnie trzymają naszą stronę, no nie? 
-Jasne - odparł niepewnie, siadając naprzeciwko mnie. Miałam wrażenie, że bicie mojego serca było jedynym czynnikiem, mącącym nieskazitelną ciszę, dlatego włączyłam laptopa i kliknęłam dwa razy na ikonkę z maleńką nutką przy pierwszym lepszym tytule. Wszyscy mamy takie swoje piosenki do słuchania po cichu, wiecie, oficjalnie nigdy nie przyznalibyśmy się do tego, że je lubimy. - "Jar of hearts", serio? 
Wzruszyłam ramionami. To nie była jeszcze najgorsza piosenka na mojej playliście, ale nie musiał o tym wiedzieć. 
-Wilshere? 
-Tak? 
-Jest sobota. 
-Wiem. 
-Wilshere, czy ty kiedykolwiek myślałeś o nas w inny sposób? No wiesz... Taki na trochę innych zasadach niż to nasze przyjaciel-przyjaciel?   
-Chcesz na mnie wyładować swą seksualną frustrację? 
-Powiedzmy, że tak. Jezu Chryste, to chyba najbardziej upokarzająca rozmowa w moim życiu. Możemy przejść do rzeczy? Oczywiście jeśli chcesz przejść do rzeczy, bo póki co nie powiedziałeś jeszcze czy chcesz przejść do tej rzeczy, dlatego nie wiem czy... 
-Przejdziemy do tej rzeczy? 
-Właśnie. 
-Claire Riley, czy ty właśnie zaoferowałaś mi seks? 
-To tak trochę samo wyszło z moich ust, sam rozumiesz, jestem pijana, plotę trzy po trzy; najlepiej będzie, jeśli zaczniesz mnie ignorować. Znasz mnie, jestem cichą lekomanką, bardzo łatwo się upijam. Ups, tego chyba jednak nie wiedziałeś. Po prostu się zamknij! Nie, czekaj, to ja gadam jak najęta. Weź ty mnie nie słuchaj, dobra?  
-Co ten Aaron z ciebie zrobił? A byłaś taka porządna! Czy w grę wchodziły pejczyki i te sprawy? - wyraźnie się ożywił, uśmiechając się w najbardziej głupkowaty z możliwych sposobów. Poirytowana pokręciłam tylko głową. Wiedziałam, że było już za późno. I tak zdołał już popuścić wodzę fantazji. Niech sobie tam myśli co mu się żywnie podoba, byleby nie zawstydzał mnie w ten sposób. Ukryłam twarz w dłoniach.  
-A wracając do problemów całego Wszechświata - zaczęłam, udając, że całkowicie tracę kontakt z rzeczywistością, ale Jack nigdy tak łatwo nie odpuszcza. Musiał nadal drążyć temat. Trochę go poniosło. 
-Z takim podejściem nie zaliczyłabyś nawet, gdyby ci za to płacono. Albo gdybyś ty chciała za to zapłacić. To twoje jąkanie się kiedy mówisz o tych sprawach jest naprawdę przeurocze, aczkolwiek nie możesz podejść do kolesia i zacząć gadki w stylu "czy, czy, czy, czy ja mogę oddychać w twojej obecności?".  
-Dlaczego w ogóle wyobrażasz sobie mnie w podobnej sytuacji? Skończ już te swoje pseudo edukacyjne gadki. Nie było sprawy, dobra? Nie wracaj do tego tematu.  
-Sugeruję, że powinnaś być bardziej spontaniczna, tyle. 
-Och, jestem bardzo spontaniczna, uwierz. Jestem najbardziej spontaniczną istotą, z jaką kiedykolwiek miałeś do czynienia. Jestem tak spontaniczna, że sama nie jestem w stanie przewidzieć tego co za moment zrobię.  
Uniósł brew ku górze, zupełnie jakby to co mówiłam nie robiło na nim większego wrażenia, więc podniosłam swoje szanowne cztery litery i otworzyłam drzwi na oścież, w dość jednoznaczny sposób wskazując mu drogę do wyjścia.  
-Diabelnie spontaniczna jak zawsze. 
-Ty kretynie! Rzuciłam propozycję, a ty jawnie mnie odrzuciłeś. Jak według ciebie powinnam się teraz zachować? Nie chciałeś tego - tu oparłam rękę na biodrze, jakbym chciała powiedzieć: patrz, co tracisz. - Praktycznie tonę w onieśmieleniu, więc proszę, oszczędź mi tego.  
-Jesteś naprawdę rozkoszna, kiedy się tak irytujesz. 
-Ty za to nie jesteś ani trochę rozkoszny. Sio mi stąd!  
-Ciszej, bo nas usłyszy. 
-Kto nas usłyszy? 
-Andrew - szepnął, bezszelestnie zamykając drzwi. Teatralnie przewróciłam oczami. - Chyba właśnie zmieniłem zdanie.  
-To zabawne, bo ja też - odparłam obojętnie, ignorując ten subtelny uśmieszek, dołeczki i całą resztę. Kąciki moich ust drgnęły, a w efekcie na mojej twarzy pojawił się przebiegły, cyniczny grymas. Przybliżyłam się do niego i mruknęłam tuż nad jego uchem: - Było tyle nie gadać. A teraz możesz sobie wsadzić ten swój sarkazm w twój krągły tyłeczek i zabrać go ze sobą do samochodu.  
-Dzięki. 
-Za co? 
-Właśnie stwierdziłaś, że mam krągły tyłeczek. 
-Nie, serio. Idź już sobie. Zaczynasz mi działać na nerwy. Cześć! 
-Furiatka. I chcesz powiedzieć, że nie będziesz tego żałować? 
Twierdząco kiwnęłam głową, wypychając go za drzwi. Czekałam aż sobie pójdzie. Nie usłyszałam jego kroków tudzież odgłosów turlania się po schodach. Wydało mi się to nieco zaskakujące, choć po krótkiej chwili refleksji doszłam do wniosku, że mówimy tu przecież o Jacku. Po chwili namysłu i odczekaniu obligatoryjnych dziesięciu sekund pociągnęłam za klamkę. Stał tam niewzruszony, opierając się o ścianę.  
-Wcale nie miałeś zamiaru wychodzić, no nie? 
-Nie jestem trzeźwy. Jak niby miałbym prowadzić? 
Przez chwilę wpatrywałam się w niego w milczeniu. Liczyłam w myślach do dziesięciu, modliłam się do Boga o choćby odrobinę cierpliwości dla tego chorego psychicznie osobnika i tak w kółko. Kiedyś powiedział mi, że jestem dla niego za dobra i wiecie co? Miał rację. Litowałam się nad nim tak wiele razy. Gdyby kogoś zabił, pewnie byłabym jedną z nielicznych osób, które odwiedzałyby go w więzieniu. Ba, jeśli chodziłoby o wspólnego wroga, to pewnie jeszcze asystowałabym mu w tej zbrodni. Nie wiedzieć czemu wymyśliłam sobie nawet, że użyłabym do tego sopla, który po wszystkim stopiłby się i zabrakłoby dowodów mojej winy. Dziwne myśli czasem krążą mi po głowie.   
-Połóż się na... 
-Na tobie? 
-NA PODŁODZE - syknęłam. Czasami bywał taki nieznośny. Coś jak starszy brat. Tylko, że ja już takowego posiadałam i nie potrzebowałam jego marnej imitacji. No i moja relacja z Andrew była całkowicie pozbawiona podtekstu seksualnego. Nieważne.  
-Więc... chcesz o tym porozmawiać? - zagaił, przykrywając się kocem, który z wielką łaską rzuciłam mu na dywan. Wyglądał tak niedorzecznie, ilekroć próbował się zabawić w mojego terapeutę.   
-Pieprz się.  
-Ale wolałabyś, żebym to ciebie... 
Moje ostrzegawcze spojrzenie numer sześć chyba sprowadziło go na ziemię. Przynajmniej tak mi się wydawało. Poszłam do łazienki, żeby nieco się odświeżyć. Zignoruję fakt, że po pijaku jakoś średnio mi to wychodziło i prawie umyłam zęby kremem do depilacji. Przyodziałam piżamkę w misie i wróciłam do sypialni.  
-Wow, doprawdy, nie mogłabyś wyglądać już bardziej seksownie - wyszczerzył się, zgrabnym ruchem pozbywając się swojej koszulki. Przychodziło mu to tak łatwo. Powinien się kształcić w tym kierunku.  
-Co do... - syknęłam, uważnie przyglądając się jego bardzo przyzwoicie wyglądającej muskulaturze. Chyba nawet się zapatrzyłam, bo szatyn musiał odkaszlnąć, żebym wreszcie spojrzała na jego mordkę. Nie rozumiałam o co mu chodziło. Jak dla mnie twarz nie była mu w ogóle potrzebna.  
-Mała lekcja spontaniczności, panno Riley 
-To jest według ciebie spontaniczne? Czuję się jakbym grała w marnej ekranizacji harlequina. Coś mi mówi, że nim się obejrzę, będziesz próbował przygwoździć mnie do ściany.  
-Dobra, wiesz co, to chyba jednak nie był dobry pomysł. Bo najpierw ty chciałaś, później ja... Nic z tego dzisiaj nie będzie. To twoje "Jar of hearts" totalnie zniszczyło klimat.  
-No albo to, albo... - wyjąkałam, oślepiona przez jego tors. - Wydaje mi się, że mam pewne niedokończone sprawy z Aaronem.  
-Skonsumujemy ten związek jak już naprawdę będziemy związkiem. No wiesz, po pięćdziesiątce. Czy tam po czterdziestce.  
-Właśnie.  
Powinniście skojarzyć sytuację. Kilka dni później odbyłam tę swoją arcytrudną rozmowę z Adonisem. Uzewnętrzniłam się jak ten Prometeusz przed sępem. Nic więc dziwnego, że byłam przybita. No, przynajmniej bardziej niż zwykle. Bo ja tego zazwyczaj nie robię. Niezbyt często mówię o swoich uczuciach wprost. Nie chcę, żeby ludzie mi współczuli. Nie chcę, żeby mnie przytulali i mówili, że wszystko będzie dobrze tak jak bezustannie robił to Ramsey, bo nie tak łatwo mnie oszukać. Jestem realistką. Jak u licha miałabym uwierzyć w szczęśliwe zakończenia, skoro te moje rzekome początki są takie popieprzone?  
Gdzieś tam w środku wiedziałam, że część mnie tego potrzebowała. Musiałam zacząć mówić o pewnych rzeczach. Tylko że ja nie byłam pewna tego, czy to był odpowiedni moment na tego typu wyznania.  
Wracając do domu czułam się tak, jakby traktor przejechał wszystkie moje uczucia. Serio, z tego miliona kawałków, uparcie próbujących zimitować jakąś tam całość, zrobił się miliard odłamków, niezdolnych do dalszych prób udawania, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.  
To już mój drugi monolog, jaki wygłosiłam przed Ramseyem i obiecałam sobie, że na kolejny taki słowotok już sobie nie pozwolę. 
-Jezu Chryste! - wrzasnęłam na widok Jacka, niewinnie spoglądającego na mnie zza mojego własnego laptopa. Skurczybyk nieźle się u mnie zadomowił. 
-Nie. Bardziej jak Jack Wilshere. Zły dzień, co? 
-Aż tak to widać? 
-Trochę korektora pod oczy i powinno być ok.  
Teatralnie przewróciłam oczami. Nie zważając na obecność przyjaciela, usiadłam na brzegu łóżka, a następnie bezwładnie opadłam na plecy. Poszedł w moje ślady. Jego dłoń spoczywała tuż koło mojej. Nie wiem nawet od czego się to zaczęło. Może niepotrzebnie wykonałam tyle przesyconych erotyzmem gestów. Ach, ten mój seksapil. Musiał się go dopatrzeć nawet wtedy, gdy strąciłam ręką herbatę z szafki koło łóżka. Podciągnął się na łokciach i chwilę później  jego twarz znajdowała się tuż nad moją. Tylko że ja chciałam sięgnąć po nieszczęsny kubek. Zderzyliśmy się czołami. Zabolało bardziej niż mogłoby się wydawać. Szatyn spojrzał na mnie przepraszająco, świdrując mnie tymi swoimi orzechowymi tęczówkami, a chwilę później jego wargi spoczęły na moich, a ja nie wiedzieć czemu w odpowiedzi oplotłam go nogami na wysokości jego bioder. Trochę za bardzo nas poniosło, bo nim zdążyłam się obejrzeć, Jack nie miał już na sobie koszulki; w zasadzie przywykłam już do tego widoku, jako że podejrzanie często paradował przede mną toples, ale tym razem dla odmiany postanowił pozbyć się również górnej części mojego odzienia i tak wkrótce mój sweterek z cichym szelestem wylądował na podłodze, tuż obok jego t-shirtu. Przesunęłam dłoń z obojczyka na jego kark, przyciągając go mocniej do siebie. Jego nieśmiała, nieco kaleczona próba eksploracji okolicy mojego stanika sprawiła, że przez moment głos rozsądku w mojej głowie /Orlando Bloom/ próbował powstrzymać mnie przed popełnieniem potencjalnie najbardziej niedorzecznego błędu z możliwych, ale było już za późno, za bardzo pochłonęła mnie ta swoista gra naszych ciał, żeby tak po prostu to przerwać. Wstrzymałam oddech, kiedy jego usta spoczęły na mojej szyi. Mętlik w mojej głowie zabraniał mi zaangażować się w to w stu procentach. Kiedy Wilshere empirycznie poznawał moje ciało, ja potrafiłam myśleć tylko o jednym: dlaczego ja to robię. I mimo tych krótkich momentów zawahania, ostatecznie nie wyraziłam swojego sprzeciwu  
Wcześniej wydawało mi się, że wiedziałam, co czuję. Teraz nie byłam już tego taka pewna. 


Perspektywa Alice 

-4, 5, 6... - liczyłam cichutko, wykonując brzuszki, ale kiedy nauczyciel w-fu (nasz nowy, w skali od 0 do Andrew Rileya, seksowny na jakieś Andrew punktów, mega umięśniony trener) podszedł bliżej, odchrząknęłam i zaczęłam wyliczać, tym razem już dużo głośniej - 57, 58, 59...  
-Alice, oby tak dalej! - poklepał mnie po kolanie i wyszczerzył się, ukazując przy tym rząd nieskazitelnie białych ząbków. Przez moment zastanawiałam się nawet skąd oni go wytrzasnęli. Chyba ominął mnie jakiś casting. Ukradkiem spojrzałam na Claire. Potknęła się i dziwnym trafem pan McSexy uratował ją przed dosyć drastycznym upadkiem. Najdziwniejsze jest to, że ona się nawet nie stara. Tu się przewróci, tam coś złamie, a i tak na koniec dnia ma tego swojego Aarona i resztę zgrai zbawicieli. Być może to jakieś zadośćuczynienie od losu za lata bycia największą niedorajdą na świecie, ale w takim razie kiedy gwiazdy staną się bardziej przychylne dla mnie?  
Ostatnio prawie ze sobą nie rozmawiamy. Riley myśli, że straciłam swoją umiejętność czytania z niej niczym z otwartej księgi, ale co u licha miałoby się zmienić?  
W porze lunchu zajęła najbardziej oddalone od Jacka miejsce. Od kiedy wróciła z tej swojej wsi (swoją drogą wydaje mi się, że to jakaś metafora), zaczęła zachowywać się wręcz karykaturalnie. Oboje zachowywali się dziwnie. Zazwyczaj o tej porze toczyli zażarte dyskusje, choćby na temat tych ich wieczorków z fifą, ewentualnie kłócili się tak zawzięcie, że musiałam od niej odsuwać wszelkie sztućce, żeby przypadkiem nie wpadła na genialny pomysł ugodzenia go plastikowym nożykiem. A teraz? Słodzą sobie co nie miara. Prawie nie rozmawiają przy nas wszystkich, ale jeśli już to robią, to każda odpowiedź, która pada z jej ust jest dokładnie taka sama. "Jasne". Równie dobrze mógłby jej zaproponować adopcję azjatyckich sierot, wszyscy dobrze wiemy, że by się zgodziła. Coś było na rzeczy. Musiałam tylko poprowadzić małe śledztwo, wykonać kilka testów. Nie zachowywała się tak dziwnie od czasów małego incydentu pomiędzy mną a Jackiem. A miała przecież skłonność do nieszablonowego zachowywania się. Gdy Ramsey przechodził obok naszego stolika, o mało nie pożarła go wzrokiem. Jeśli ona się w końcu nie zdecyduje, to zrobię to za nią.  
Niektórzy nie mają tak dużo szczęścia. Niektórzy lokują swoje uczucia w takim typku spod ciemnej gwiazdy, który jest w dodatku bratem twojej najlepszej przyjaciółki i myśli, że może wywołać we mnie zazdrość, wyrywając taką Lucy czy inną pindę.  
Ktoś mi kiedyś powiedział, że w życiu nie znajdę tego mojego dreamboya (mówiąc "ktoś" mam na myśli "ten kretyn, z którym kiedyś chodziłam"). Tak, spisałam listę stu cech, które ów dreamboy powinien posiadać. Ale on gdzieś tam jest, nie wierzę, że jest tylko jeden taki Ryan Gosling. Nie dam sobie wmówić, że jest inaczej.  


_____________________________________ 

Znowu dosyć długo mnie tu nie było, ale tym razem mam kilka rozsądnie brzmiących wymówek - nauka, stan zdrowia, "Supernatural". Głównie "Supernatural" oczywiście. 

Teraz jedyny problem jest taki, żebyście w główkach podzielili sobie wydarzenia na te, które miały miejsce PRZED i PO tajemniczym wyjeździe Claire, a później już nie będzie takich przeskoków.  

Przez moment się zagalopowałam. Musiałam uciąć fragment, łudząco przypominający scenę kluczową rodem z harlequina, bo serio przeraziłam samą siebie, toteż skróciłam go do granic możliwości. Może nie powinnam, ale uwierzcie, byłam aż nazbyt drobiazgowa.  

Nie macie pojęcia jak bardzo nie chcę kończyć tego opowiadania, ale z drugiej strony nie ma też co przeciągać w nieskończoność. 30 rozdziałów to absolutne maksimum, w którym postaram się jakoś zmieścić. Mam już w głowie zarys następnego, w którym zamierzam pojechać po całości i wtrącić wątki fantasy. No ale nic już nie mówię.  

No i ta perspektywa Alice. Pojawiła się, bo mam dziwną skłonność niedomykania pewnych wątków w opowiadaniach, a tym razem chciałabym doprowadzić wszystko do końca.  

Dziękuję za uwagę, zanim ten mój skromny komentarz objętościowo zajmie więcej miejsca niż sam rozdział. Bye.  

Łączna liczba wyświetleń