- Ty i ja musimy porozmawiać –
oświadczył Wilshere głosem nieznoszącym sprzeciwu, po czym złapał mnie za ramię
i wyprowadził na zewnątrz, co było w sumie trochę nie na miejscu, bo miałam kilku
gości. I co z tego, że byli to w głównej mierze znajomi mojego brata? Byłam
taką biedną, skrzywdzoną przez los nastolatką, a że studenci to w głównej
mierze cierpiętnicy, to pasowałam do nich idealnie i stałam się wręcz
integralną częścią tej paczki. Dodatkowo Andrew tłamsił moje potencjalne
podboje seksualne w zarodku, co okazało się być bardzo kluczowe w procesie
emocjonalnej rekonwalescencji.
Dlaczego właściwie w ostatnim
czasie wszyscy chcieli ze mną rozmawiać? Nie miałam ochoty na żadne poważne konwersacje.
- Skoro tak mówisz – westchnęłam
ciężko, siląc się na obojętny ton głosu.
Przez chwilę spacerował tam i z
powrotem. Niby chciał pogadać, a jednak był dosyć oszczędny w słowa. Kręciło mi
się w głowie od tego wodzenia za nim wzrokiem. Moją irytację dodatkowo
potęgowało uczucie niepewności. Jack Wilshere nigdy nie był tajemniczy.
Przychodził, wykładał kawę na ławę i tyle, na tym etapie w przypadku wszystkich
innych dziewczyn gubił jeszcze gatki, a teraz był na swój sposób całkiem uroczy,
bo ani trochę nie przypominał samego siebie. Wyszedł z niego taki trochę typ
nieśmiałego kujona.
- Mogę się zmienić, ale kim
miałbym być? Przez cały ten czas byłem sobą. Jaki według ciebie powinienem być?
- Nie prosiłam cię o to, żebyś
się zmienił – odparłam zbulwersowana, utkwiwszy w nim pełne gniewu spojrzenie.
– Widziały gały co brały, no nie?
- Więc czego ode mnie
oczekujesz?
- Niczego od ciebie nie
oczekuję. No, może przez krótki okres wyobrażałam sobie ciebie jako
potencjalnego monogamistę, ale to wszystko.
Zapadło krępujące milczenie. Za
dużo kłapałam językiem w ostatnim czasie. To moje mówienie bez ogródek,
pozbawione podtekstów i niedomówień, przypominało raczej demonstrowanie bykom
czerwonej płachty. Nie miałam odwagi na mierzenie się z ewentualnymi konsekwencjami
swej lekkomyślności. Moje wybuchy szczerości były wynikiem impulsu, nie do
końca to sobie przemyślałam. Ja, Claire Riley zwykłam przecież tłamsić w sobie
wszelkie emocje. Orlando Bloom nadal nie zdawał sobie sprawy z tego, że
kochałam go nad życie.
- Przejdziemy się?
Skinęłam głową. Była taka ładna
pogoda. Idealna na potencjalne zakończenie Rilshere’a. Kwietniowe słońce
potwornie raziło mnie w oczy. Nie przeszkadzało mi nawet to, że miałam na sobie
tylko cieniutką bluzeczkę z rękawem trzy czwarte i nie zdążyłam zawiązać
sznurówek trampek. W myślach błagałam o to, by ukrócił moje cierpienia i
powiedział wreszcie o co w tym wszystkim chodziło. W telewizji leciał właśnie
maraton z serialem „Przyjaciele”. Och, ironio, moja przyjaźń chyliła się
właśnie ku upadkowi. Podobnie zresztą jak moje dobre samopoczucie, bo spacer po
trawie naturalnie musiał się w moim przypadku zakończyć wdepnięciem w psie
odchody.
- Czy ja już nawet nie mogę
spokojnie wyjść z domu? Na litość boską, teraz śmierdzę na kilometr! –
wybuchłam i w sumie pomogło to nieco rozluźnić atmosferę. Wilshere przyglądał
się mi przez chwilę, szczerze rozbawiony, ale nawet nie miał odwagi pokazać jak
bardzo go to rozśmieszyło. Próbował zachować powagę, choć kąciki jego ust
wyraźnie drgnęły. Ten to miał dopiero spaczone poczucie humoru.
Nieźle. Zapamiętam ten dzień
jako ten, w którym cuchnąc psim gównem pożegnałam się z dotychczasowym życiem,
pełnym fify i tych dobijających dołeczków.
- Chodzi o to, że nigdy nie
chciałem cię skrzywdzić. To do czego doszło między mną a Alice było wynikiem
ucieczki od zobowiązań. Znasz mnie. Byłem przerażony, kiedy powiedziałaś mi o
tym wszystkim. Nie mogłem sobie darować tego, że nie zareagowałem w porę i nie
zrobiłem czegoś…
- Żeby mnie do siebie
zniechęcić? – pozwoliłam sobie dokończyć za niego. Zatrzymał się na moment,
ewidentnie bijąc się z myślami, ale po chwili przyspieszył kroku tak, żeby mnie
wyprzedzić.
- Coś w tym rodzaju.
- Uwierz, skoro nie zniechęciła
mnie twoja natura męskiej dziwki, to już chyba nic nie byłoby w stanie tego
zrobić – wycedziłam, bo oczywiście nie zdołałam w porę ugryźć się w język.
Uśmiechnęłam się przepraszająco. Jak nazywasz tak kogoś sto razy na dobę, to w
końcu musi się kiedyś zirytować, a ja nie potrzebowałam kolejnego ataku
frustracji, bo ten, który rozgrywał się w mojej głowie, wystarczająco dawał mi
się we znaki. – Nie przejmuj się. Wiem, że wszystko sobie uroiłam. Zawsze byłeś
naprawdę cudownym przyjacielem. Tylko przyjacielem.
- Zanim się ze sobą
przespaliśmy, zapytałaś czy kiedykolwiek myślałem o nas w „ten sposób”.
- Taa, możemy nie odgrzebywać
już tego tematu? Odczuwam zażenowanie. Powinnam była się domyślić jak będzie
wyglądała twoja odpowiedź.
- A co jeśli byłaby twierdząca?
Zamarłam. Moim naturalnym
odruchem byłoby parsknięcie śmiechem, ale Jack zachowywał śmiertelną powagę.
Głośno westchnęłam. Kiedy zdążyłam sobie to wszystko poukładać w głowie, ten
wyjechał mi tu z jakąś twierdzącą odpowiedzią.
- Że co proszę?
***
Godzina, trzydzieści sześć
minut, osiem sekund.
Zegar wskazywał 20:24, kiedy
ktoś zapukał do drzwi mojej sypialni. Myślałam, że to Jack postanowił skrócić
ten bolesny czas oczekiwania i przyspieszyć podjęcie przeze mnie decyzji. Do mojego
pokoju na hasło „proszę” z impetem wparował jednak Aaron, a jako że nawet nie
ruszyłam tyłka i wciąż wpatrywałam się w ekran laptopa, leżąc na łóżku, sam
usiadł na jego brzegu. Wyłączyłam komputer i odłożyłam go gdzieś na podłogę.
- Chyba właśnie schrzaniłem
kolejny związek w tym roku.
Długo zastanawiałam się co
powiedzieć, bo jedyne co przychodziło mi do głowy to „wow, to beznadziejne”.
Sęk w tym, że nigdy nie byłam dobra w te klocki. Pocieszanie ludzi to jakby nie
moja działka. Gdybym potrafiła dostrzegać pozytywne aspekty każdej sytuacji, to
pewnie sama byłabym ciut mniej zdewastowana emocjonalnie.
- Naprawdę mi przykro.
- Wiesz co jest zabawne? –
syknął ironicznie, zerkając w moją stronę. Usiadłam koło niego. Tak właśnie
okazywałam swoje wsparcie. Miałam zamiar potakiwać z wyrozumiałością i
poklepywać go po ramieniu aż do skutku, nieważne jak długo miałoby to potrwać.
– Camilla zerwała ze mną przez ciebie, a jedyną osobą, z którą mogłem… z którą chciałem
o tym pogadać byłaś właśnie ty. Jack, Alice… nasza paczka całkowicie się
rozpadła.
Nieśmiało położyłam rękę na jego
ramieniu, ale nie miałam czelności, by poklepać go jak jakieś bydło. Zamiast
tego wodziłam palcami gdzieś w okolicy jego obojczyka. Miałam nadzieję, że tego
nie poczuje, bo miał na sobie grubą bluzę. Byłam przy tym cholernie niezdarna i
skrępowana. Lepiej, żeby zignorował ten gest.
Na usta cisnęło mi się pewne
zasadnicze pytanie, ale nie miałam pojęcia jak je zadać w taki sposób, żeby
zabrzmiało względnie subtelnie, no i żeby pohamować uzasadnioną wścibskość w
głosie.
- Jak do tego doszło?
- Nie spodobało jej się to, że
jesteśmy tak blisko.
- A jesteśmy blisko?
- Cóż, zostawiłem ją, żeby
przyjechać wtedy po ciebie do klubu. I to nie był pierwszy raz, kiedy przez
ciebie spadła na dalszy plan, jeśli mam być szczery.
Nienawidziłam sytuacji, w
których panowało tak zaawansowane napięcie, że ze zdenerwowania zaczynały mi
się pocić dłonie. Zrezygnowana wycofałam się z całego tego głaskania Ramseya. Nie
rozumiałam jak mógł postawić kogoś takiego jak ja (brzydkiego, niezdarnego i
niezdecydowanego) nad kimś takim jak Camilla.
- Och… - nerwowo przygryzłam
dolną wargę i albo tylko mi się wydawało, albo zrobiło się jeszcze bardziej
niezręcznie. Być może była to zasługa jego seksapilu, a może temperatura w
mojej sypialni nagle znacząco wzrosła, nie wiem, w każdym razie nagle oblały
mnie siódme poty, ale uznałam, że zdarcie z siebie ubrań w tym momencie byłoby
co najmniej niestosowne. Kurczę, Aaron Ramsey działał na mnie cały czas w ten
sam sposób. Serotonina rozbijała synapsy, puls zbliżał się do niebezpiecznej
granicy, po przekroczeniu której najprawdopodobniej dostałabym zawału, czułam
dziwne dreszcze na sam dźwięk jego głosu, a jego przeszywający wzrok sprawiał,
że moją twarz oblewał szkarłatny rumieniec.
No co ja niby miałam mu
powiedzieć?!
- Czujesz coś do niego?
Spuściłam wzrok. To była właśnie
jedna z rzeczy, które w ostatnim czasie spędzały mi sen z powiek. Wahałam się,
głowiłam, próbowałam ubrać w słowa to, co łączyło mnie i Jacka i nic.
Najczęściej przewijającym się w opisach Wszy Łonowej przymiotnikiem było słowo
„obrzydliwy” i rzeczywiście, całą energię wkładałam wtedy w nienawidzenie go i
wytykanie mu tego, jak bardzo ohydnie się zachowywał.
- Naprawdę żałuję tego, co
zrobiłam.
- To nie jest dokładną
odpowiedzią na moje pytanie - rzucił mi jedno z tych podejrzliwych spojrzeń. Przecząco
pokręciłam głową.
-
Użyłabym tu raczej trybu przeszłego. - Tak wyglądała moja finalna deklaracja.
Bez żadnej ściemy. Zdążyłam już ochłonąć po całej tej burzy hormonalnej, jaką
zafundował mi Jack. Nigdy nie powinnam była pozwolić temu wymknąć się spod
kontroli. Oglądałam na mtv jeden z tych programów typu „girl code” i jedna z
zasad brzmiała: nigdy, przenigdy nie idź do łóżka ze swoim przyjacielem i chyba
wreszcie dotarło do mnie, że nie bez powodów cały wszechświat próbował mnie
przed tym ustrzec.
I
znowu na jakiś czas zapanowała grobowa cisza. Modliłam się, żeby nie usłyszał
ani burczenia w moim brzuchu, ani tego przytłaczającego kołatania serca.
Najwyraźniej oba układy – krwionośny i nerwowy postanowiły się przeciwko mnie
zbuntować, pozwalając sobie na odrobinę kiczowatości. Głód sam w sobie mogłabym
jeszcze jakoś przeboleć, no ale to BUM-BUM-BUM-BUM było cholernie wkurzające.
- Przemyślałem sobie to
wszystko. Zastanawiałem się, czy to coś między nami jest już sprawą zamkniętą.
Bo jeśli nie, to… może moglibyśmy spróbować jeszcze raz, jeśli tego właśnie
chcesz.
Może to magiczny wpływ piosenek
Arctic Monkeys, których słuchałam przed jego przybyciem, a może fakt, że w
głowie wciąż przewracał mi się tekst „Do I wanna know”, ale cholera jasna,
byłam tak niewyobrażalnie rozbudzona, jeśli wiecie mówię, że najchętniej od
razu pozbawiłabym go ubrania. Głos Alexa Turnera działał na mnie mniej więcej w
ten sposób. Wprawiał mnie w iście sensualny nastrój. Gotowa byłam na bardziej
empiryczne poznanie Aarona, ale ostatnim razem w sumie nieco się z tym
pospieszyliśmy i nie skończyło się to najlepiej. Teraz miało być inaczej. Bez
sabotażu i tak dalej. Coś musiało się zmienić. Miałam tylko nadzieję, że moje
libido na tym nie ucierpi.
Adonis cierpliwie wyczekiwał
mojej reakcji. Widocznie nie dość jednoznacznie gwałciłam go wzrokiem, bo
biedaczysko nie domyślił się, że ja z kolei czekałam na jakiś stanowczy ruch z
jego strony.
- Yhy.
Utkwił w szczerej konsternacji.
Nie dałam mu monologu, którego zapewne się spodziewał. Na szczęście szybko
domyślił się, że istnieje pewien sposób, by zapobiec ów słowotokowi, który nie
powiem, zbliżał się nieubłaganie. Zawsze kiedy się denerwuję, zaczynam gadać od
rzeczy.
Nie wiem czego oczekiwał,
patrząc na mnie w ten sposób. Przecież nie mogłam tak po prostu wymazać go ze
swojego życia. Prawdopodobnie czułam do niego nawet więcej niż wtedy, gdy
byliśmy jeszcze razem, bo dopiero kiedy go straciłam, uświadomiłam sobie jak
bardzo chciałam mieć go przy sobie. Zwłaszcza, kiedy pewnym ruchem przyciągał
mnie do siebie i wpijał się w moje usta, tak jak z powodzeniem robił to w tej
chwili. Instynktownie złapałam za jego bluzę, by jeszcze bardziej
zminimalizować dystans między nami, o ile w ogóle było to jeszcze możliwe.
Książki i te okropne fanfiki o Orlando Bloomie, które nie bez przyczyny czytam
na dobranoc, opisują ten moment jako chwilę całkowitego zapomnienia, pełną
fajerwerków i insektów, rozsadzających twój żołądek. Gwarantuję wam, że to było
o wiele lepsze. Z jego rękami na moich biodrach i moimi, błądzącymi po jego
ciele, po omacku próbującymi nacieszyć się jego imponującą muskulaturą, powoli
zaczynałam wierzyć w szczęśliwe zakończenia, bo chyba możemy tu mówić o
finałowym rozdziale pewnego etapu mojego życia. Tu, w jego ramionach czułam się
na swój sposób spełniona. Nie myślałam już nawet o tym jak blado wypadałam na
jego tle. Przestałam też wmawiać sobie, że na niego nie zasługiwałam, bo kto
jak kto, ale akurat ja przeszłam swoje i jak Bóg mi świadkiem, zapracowałam na
swoje małe zadośćuczynienie.
Pachniał
naprawdę dobrze i chyba jakoś tam podświadomie tęskniłam za jego zapachem.
Trudno się skupić na czyichś feromonach, perfumach i innych takich, kiedy ma się
przed sobą twarz taką jak ta Adonisowa, no ale raz na jakiś czas udawało mi się
jednak oderwać wzrok od tej pięknej facjaty i zauważyć tego typu szczegóły. Nawet
jego zarost tego dnia był doprawdy obłędny, właśnie taki jaki lubiłam –
łaskoczący moją skórę, ale nie powodujący głębszych urazów. Bezwiednie opadłam
na plecy. W tle brakowało tylko klimatycznej muzyki. Zawsze chciałam robić coś
takiego, słuchając Arctic Monkeys.
Jak
na zawołanie w pokoju rozbrzmiało „I wanna be yours”. Uznałam, że to nieco
podejrzane, ale wydawało mi się, że to wyobraźnia płata mi figle. Mózg w stanie
euforii jest w stanie zdziałać kilka naprawdę fajnych rzeczy.
-
Claire – szepnął Aaron tym swoim ociekającym testosteronem, nieziemsko
zachrypniętym głosem. Myślałam, że to taki element gry wstępnej. Może
oczekiwał, że ja też przedwcześnie zacznę wykrzykiwać jego imię. – Claire –
uśmiechnął się. Wiem o tym, bo w końcu raczyłam otworzyć oczy. Nie zmienia to
faktu, że średnio podobało mi się to, że przerwał w takim momencie, kiedy zdążył
wybadać swoimi ustami bardzo interesujące miejsca na mojej szyi. Podobno
dotykanie uszu sprawia, że nasz organizm zaczyna wydzielać endorfiny; niech
mnie piorun strzeli, jeśli całowanie szyi nie robi tego na masową skalę. –
Claire, twój telefon.
O
MÓJ BOŻE. O mój Boże.
Zerknęłam
na zegarek. 22:00.
-
To tylko alarm.
-
Ustawiłaś budzik na tę godzinę?
-
No.
Claire
Riley – mistrzyni unikania niewygodnych tematów.
Dokonywałam
właśnie stosunkowo ważnego wyboru, chociaż w ramionach szatyna ani trochę nie
przypominało to podejmowania decyzji. To się po prostu stało. Bez zbędnych
ceregieli, bez omawiania bieżącej sytuacji po raz setny, bez śladu zawahania.
I
znowu to „I wanna be yours”. Chyba przez przypadek ustawiłam drzemkę, zamiast
na dobre wyłączyć to ustrojstwo. Ramsey zaczynał się niecierpliwić, a nastrój,
och ironio, poszedł się pieprzyć.
-
Możesz coś z tym zrobić?
-
Daj mi minutkę – odparłam, ściskając w dłoni telefon i zaraz potem zniknęłam za
drzwiami prowadzącymi do łazienki.
Odbyłam
najgorszą rozmowę telefoniczną ever, opierającą się na żałosnym dialogu półsłówek.
Wyglądało to mniej więcej tak: hej, hej, tak, tak, przepraszam, że czekałeś,
jestem teraz z Aaronem. I tyle wystarczyło. Wszystko stało się przejrzyście
jasne dla mojego rozmówcy. Nie mówię, że było to łatwe, ale na pewno
zrezygnowanie z Ramseya byłoby dużo trudniejsze. Nie chcę sobie nawet wyobrażać
co bym wtedy czuła.
Wróciłam
do pokoju, przygryzłam dolną wargę i przystąpiłam do cholernie niezdarnego
zdejmowania z siebie sweterka. Zrozumiałam, że niczego nie było mi żal.
Niczego. Przyjaźnie z dodatkami są przereklamowane. Jedna ze stron prędzej czy
później zapragnie czegoś więcej. Ja chciałam tego na długo przed otrzymaniem ów
„dodatków”. Trochę zajęło mi oswojenie się z myślą, że Jack był niedojrzałym
gnojkiem, ale wydaje mi się, że podświadomie już dużo wcześniej z niego
zrezygnowałam i stopniowo, za każdym razem kiedy mnie ranił, rezygnowałam coraz
bardziej i bardziej, aż wreszcie osiągnęłam punkt kulminacyjny, dojrzałość
uczuciową, samodzielność, zwał jak zwał, w każdym razie nie byłam już od niego
uzależniona. Ja – roślina motylkowa, on – grzyb. Jakoś słabo nam ta mikoryza
wyszła, dlatego w głębi serca cieszyłam się, że pozbyłam się grzyba, jakkolwiek
okropnie i jednoznacznie by to nie brzmiało, a wiem, że w kontekście nazywania
Jacka Wszą Łonową i sugerowania, że roznosił choroby weneryczne, coś takiego
nie mogło zabrzmieć dobrze. Koniec końców najważniejsze było to, że moje
szczęście nie zależało dłużej od tego jak blisko mnie się akurat znajdował, ani
od tego czy akurat się z kimś pieprzył.
-
Poczekaj. Sprawmy, żeby było bardziej spektakularnie.
-
Ale bez płatków róż i tym podobnych? – jęknęłam, szczerze zaniepokojona. Aaron
zwinnym ruchem pozbył się swojego ubrania, pod którym o dziwo miał jeszcze coś
ekstra. – Założyłeś dla mnie spandex?
Nie
mogłam powstrzymać śmiechu. Nie wiem czym zasłużyłam sobie na widok
nieprzyzwoicie pięknego faceta odzianego w obcisły, eksponujący mięśnie, o
których istnieniu nie miałam pojęcia, kostium Spider-Mana, ale byłam prawie
pewna, że to nie były nawet moje urodziny.
-
To nie powinno wyglądać w ten sposób. Miałem zapukać do drzwi i zadyndać nad
nimi, kiedy tylko byś je otworzyła, tak jak w tym twoim serialu, ale uznałem,
chyba słusznie, że musimy najpierw porozmawiać. Teraz czuję się idiotycznie.
Wyglądam jak skończony kretyn.
Zaciskałam
usta, przygryzałam wargi, myślałam o zabitych szczeniaczkach, próbowałam
dosłownie wszystkiego, żeby nie parsknąć śmiechem. Kiedyś powiedziałam coś
bardzo, bardzo głupiego. Wyobrażałam sobie, że wyjdę za faceta, który zaśpiewa
dla mnie „Wonderwalla”. Teraz wiedziałam już, że cholernie trudno będzie
przebić spandex.
-
Przesuń się w prawo. Jeszcze trochę. Jeszcze trochę. Idealnie – poinstruowałam go
tak, że niczego nieświadom stanął tyłem do lustra. Wiedziałam, że w tej
obcisłej tkaninie najbardziej na świecie pragnęłam zobaczyć tę część jego ciała
poniżej pleców. Mój słynny wiersz, który leciał mniej więcej tak: „Aaron,
Aaron, mój ty Adonisie, cały dzień rozmyślam o twoim…” wymagał małej
aktualizacji, bo jego nieskazitelny tyłek bez wątpienia zasługiwał na honorową,
gloryfikującą jego niewątpliwe walory zwrotkę.
-
Dobra, wystarczy tego dobrego – oświadczył, zasłaniając rękami ten najbardziej
narażony na ewentualną krytykę fragment materiału.
Pamiętam
dokładnie jedną z rozmów z Wilsherem, w której spytałam go czy pasuję do
Ramseya. Powiedział wtedy, że oboje jesteśmy dziwni i niezdarni i gdyby nie
wiedział, że tak długo robiłam te dziwne podchody, żeby w końcu Adonis zwrócił
na mnie uwagę, to i tak by nas ze sobą shipował. Zapisałam to sobie nawet w
moim pamiętniczku. Dziś wiem, że wystarczyłoby mi skromne „tak”. Nie potrzebowałam
niczyjego błogosławieństwa. Miałam przed sobą bóstwo w spandexie, na litość
boską i śmiem twierdzić, że na nie zasługiwałam.
Może
i byliśmy specyficzni; specyficzne, by nie rzec spaczone było również nasze
poczucie humoru, bo zawsze śmialiśmy się z żartów, przez ogół społeczeństwa
uznanych za niesmaczne, ale na tym etapie mi to odpowiadało. Opinię publiczną
miałam w głębokim poważaniu. Kto by się tam zresztą przejmował ludźmi, mając
przy sobie kogoś tak samo popieprzonego jak ja sama, kogoś ceniącego mój
sarkazm i inteligencję i dorównującego mi w obu dziedzinach, kogoś kto
nagminnie walczył z moimi kompleksami, co rusz obrzucając mnie komplementami,
kogoś… no Aarona po prostu.
Podeszłam
bliżej, stanęłam na palcach i pocałowałam go w usta. Superbohater zjawił się w odpowiednim
momencie, właśnie wtedy, kiedy zwątpiłam w jego istnienie. Jakkolwiek kiczowate
by to nie było, z miejsca cała akcja trafiła na listę stu najlepszych rzeczy,
które mi się przytrafiły. Ramsey nie przesadził z romantycznością, która była zresztą
surowo zakazana w stworzonym przez nas regulaminie, był przy tym diabelnie
uroczy i niezdarny, no i wyglądał zniewalająco.
Nie
powinnam była decydować za nas oboje o tym, czy do siebie pasowaliśmy, czy
dzieliły nas miliony lat świetlnych urody i tak dalej. Skoro jakimś cudem
wszechświat stanął po naszej stronie, to niegrzecznym byłoby z tego
zrezygnować. Wypadało brać z życia garściami i tak też postanowiłam postępować,
zaczęłam zresztą od dosłownej interpretacji tych słów, bo nie mogłam się już
dłużej powstrzymać przed złapaniem Adonisowych pośladków.
-
Mam założyć kostium króliczka?
-
Nie, błagam.
Wzruszyłam
ramionami. Nie do końca zdawał sobie sprawę z tego co tracił. Kostium królika z
filmu „Donnie Darko” jeszcze długo będzie go prześladował.
Przystąpiłam
do rozpinania jego stroju. Dziadostwo miało zamki w stosunkowo dziwnych
miejscach, na przykład jeden z nich, a mówiąc konkretnie ten sam, w który jakimś
cudem zaplątały mi się włosy, przebiegał wzdłuż jego boku i kończył się mniej
więcej na wysokości krocza. Klęczałam przed nim, próbując uwolnić niesforne pukle
i wykonując dziwne ruchy głową, kiedy do pokoju wszedł mój ojciec.
-
Chciałem tylko powiedzieć, że kolacja jest już na stole.
Aaron
włożył tę część stroju, która pozwoliła zasłonić mu całą twarz, a ja na
zasadzie mimetyzmu wtopiłam się w czerwone fragmenty ów odzienia.
Jak
widać poza faktem, że nieco zmądrzałam, niewiele zmieniło się w moim żałosnym
życiu.
***
Dzień
wcześniej
-
No cóż, naprawdę spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, no nie? – kontynuował Jack,
ale w odpowiedzi jedynie spojrzałam na niego jak na skończonego idiotę. –
Wiesz, że ranię wszystkich wkoło. Nie chciałem tego dla ciebie.
-
No Jezu Chryste, wszystko rozumiem, serio. Wystarczy tych pogadanek.
-
Właśnie nic nie rozumiesz. Bo jeśli ty tego chcesz, to ja też.
-
Co masz na myśli?
-
Myślisz, że nigdy nie patrzyłem na ciebie, no wiesz, jak na kobietę. Kilka razy
wykrzyczałaś mi nawet, że mogłabyś paradować przede mną nago, a ja nawet bym
cię nie zauważył. To oczywiście absurd. Uważam, że jesteś atrakcyjna. Może
nieco roztrzepana i niezdarna, ale na pewno atrakcyjna. Jesteś też mądrzejsza
niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Nie mówiłem ci tego, żebyś nie
obrosła w piórka, ale teraz wiem, że powinienem był cię komplementować na
każdym kroku, bo być może wtedy nie byłabyś nieśmiałą intrygantką, która do
wszystkiego dochodzi okrężną drogą.
-
Nie wiem już czy próbujesz być miły, czy rzucasz te wszystkie aluzje, żeby mnie
zdołować, ale nie sądzisz, że trochę już na to za późno? Widzisz nie rozumiem
jednej rzeczy. Kiedy wreszcie zebrałam się na odwagę i powiedziałam ci, co
leżało mi na wątrobie, ty w ramach kaprysu postanowiłeś mnie zignorować, ale
kiedy Alice zrobiła dokładnie to samo, to nagle zachciało ci się prób
prokreacji.
-
Wiem, że gdybym tych prób dopuścił się właśnie z tobą, to później bym tego
żałował.
-
Wow, dzięki, naprawdę.
-
Chodziło mi raczej o to, że nie chciałbym cię wykorzystać.
-
Już wcześniej zdążyłeś pozbawić mnie majtek i godności.
-
Nie spodziewałem się łatwej rozmowy.
-
No to chyba cię nie zawiodłam – spuściła wzrok, beznamiętnie śledząc nadmierną
gestykulację jego dłoni. – Problem w tym, że ja też uważam, że jesteś
atrakcyjny i tak dalej, tylko że obawiam się, że to może nie wystarczyć. Tak jak
w piosence Coldplaya. Dostałam to, czego chciałam, ale niekoniecznie tego
właśnie potrzebowałam.
-
Daj spokój, Claire.
-
Nie wiem czy byłabym w stanie zrezygnować ze snu, zastanawiając się czy nie
spędzasz nocy z moją przyjaciółką. Zawsze wydawało mi się, że na ciebie nie
zasługiwałam, ale ostatnio coś mnie tchnęło i stwierdzenie, że może być
dokładnie na odwrót nie jest już dla mnie aż tak abstrakcyjne, wiesz?
-
Pamiętasz ten film o dwójce przyjaciół, którzy wbrew wszystkiemu kończą razem? Musisz pamiętać.
Oglądaliśmy go razem.
-
Ona na końcu umiera, Jack.
-
Ty nie musisz – zapewnił, całkiem poważnie zresztą, co nie powiem, zbiło mnie z
tropu, po czym złapał mnie za ramię. – Nie musisz też odpowiadać od razu. Nie jestem
pewien czy chcę usłyszeć, co teraz dzieje się w twojej głowie. Dam ci czas,
powiedzmy do jutra. O 22:00 będę czekał w naszej ulubionej knajpce i tam
pogadamy na spokojnie, zgoda?
Wzruszyłam
ramionami. Miał trochę racji, przynajmniej w tej części dosyć mocno
sugerującej, że powinnam była ochłonąć.
___________________________________________________
Omfg.
Ostatni rozdział. Nie chcę walić tu mowy pożegnalnej, bo pojawi się jeszcze
epilog, no ale MOJA CLAIRE, MOJE MALEŃSTWO NIEZDARNE, RÓWNIE KOCHANE, CO
NIEZRÓWNOWAŻONE, BĘDĘ TĘSKNIĆ JAK WARIAT.
Przepraszam,
że tyle trzeba było na niego czekać, ale zapewne podświadomie odwlekałam to, co
nieuniknione. Bo to już praktycznie koniec.
Dobra,
czekajcie na epilog. Postaram się, żeby pojawił się w miarę szybko, w końcu
szykuje się już coś nowego.
ŻE CO?!?!?!??!?!?!?!?!?
OdpowiedzUsuńWIDZĘ "OSTATNI"
I LICZE
LICZĘ NA TO, ŻE TO ŻART
TO NIE ŻART, PRAWDA?
OK
DAM RADĘ
spoko
wdech wydech
masakra
Umarłam.
OdpowiedzUsuńIdę sie utopić.
Żegnam.
HAHAHHAAHHAHAHAHAHH
UsuńJestem złą kobietą, wybacz.
Ej, ale jeszcze epilog!
Chyba nie podołam niczemu fajnemu. Mam na myśli komentarz. Nie podołam, stanowczo.
UsuńChce tylko powiedzieć, że:
1. jestem załamana
2. serio, czy ty u mnie napisałaś: "MAM COS NA POCIESZENIE"?
pytam.
SERIO?!
3. Jak ona mogła?
4. Jackuś :(
5. Ja wiem, że Claire po raz pierwszy robi coś racjonalnego, a Jack zachował się jak kutas. Ale too, too do mnie nie dochodzi. Strój superbohatera nie cieszy, mięśnie Aarona nie cieszą, tyłek tylko troszkę cieszy, ale NIC NIE CIESZY DOBRZE BO JACK POWIEDZIAŁ JEJ, ŻE ON TEGO CHCE I CHCIAŁ I JEST GŁUPIM GŁUPKIEM I UWAŻA I ZAWSZE UWAŻAŁ, ŻE JEST ATRAKCYJNA I DAJE JEJ CZAS I ŻE NIE CHCIAŁ JEJ ZRANIĆ A ALICE TO PIEPRZONA POMYŁKA JEGO ŻYCIA I CHCE MIEĆ Z NIĄ DZIECI, KTÓRE NAZWĄ KSAWIER I AMANDA ALE NIE, CLAIRE NIE MOŻE Z TEGO SKORZYSTAĆ, CHOCIAŻ GO KOCHA I NIE OSZUKUJMY SIĘ, NIEEEEEEE! JĄ PRZEKONUEJ PIEPRZONY SUPER FAJNY TYŁEK AARONA W OBCISŁYM UBRANKU A JACK BIEDNY OD 22 CZEKA W TEJ CHOLERNEJ KNAJPIE
Dziękuję.
Czekam na epilog.
Jestem w studni.
Na samym dnie.
Samym.dnie.studni.
Wprowadzę bohatera w moim opowiadaniu. Będzie miał na imię Jack i Maddie bedzie sie do niego modlić.
Przepraszam za TO
Nie, w sumie nie.
Jestem zrozpaczona.
JACK :(
Ok. dam radę. nie martw sie o mój stan psychiczny. wciąż bez zmian.
Buziak :*
Ksawiera i Amandy niestety nie będzie, bardzo mi przykro :c
UsuńAle Jack jakby nie było miał prawie dwa lata na podobną deklarację, Claire czekała, czekała i nic. To Aaron i jego nieskazitelny tyłek pomogli jej stanąć na nogi. Tylko dzięki niemu jej samoocena utrzymała się na stabilnym poziomie. Mów co chcesz, Jack sobie zasłużył :s
NO PRZECIEŻ WIEM NO
UsuńMyślisz, że to umniejsza siłę mojej rozpaczy?
NIE
Ta świadomość tego, że on po prostu SPIEPRZYŁ jest okrutnie OKRUTNA.
U Ciebie Kyle i Lucy skończyliby ze sobą, czy jednak Jacob??
UsuńNie mogłam być taka przewidywalna, no. To byłoby takie tandetne, gdyby się spiknęli po tym wszystkim. Nawet tolerancja Claire ma swoje granice.
What, jaki Jacob? hahahaha
UsuńNie wiem, Kyle i Lucy zawsze byli dla mnie KYLE+LUCY. ale to było popieprzone, więc może bym zostawiła ich w friendzone.
Tak czy inaczej.
ROZPACZAM ROZUMIESZ?!
Pociesz mnie w epilogu, co?
Seks na pożegnanie, czy coś?
Dobra,nie.
Chce ich razem, zrób coś :(
Skarbie, on przespał się z Alice.
UsuńNo WIEM! I to mi wcale, wiesz, nie pomaga. To jest okropne, ale naprawdę, naprawdę CIERPIĘ.
UsuńJack jest cudowny, nawet jeśli przespał się z Alice.
Dobra, ten aspekt jest najmniej cudowny za to totalnie oblesny, ale to wciąż Jack noooo :<<<<<<
Prawdę mówiąc napisanie ostatniego rozdziału zajęło mi tak dużo czasu, bo naprawdę wahałam się między tą dwójką. No ale naprawdę chciałam dla tej niezdary najlepiej.
UsuńA Rilshere... nie teraz, kiedy wreszcie dotarło do niej, że to on na nią nie zasługiwał. Nie, nie, nie. To sprawiłoby tylko, że znowu czułaby się jak śmieć.
Dobra, Jack zachował się jak kupa, jasna sprawa.
UsuńPogodzę się z tym.
Może.
W sumie jędrna dupeczka Aarona troszkę mi pomaga.
Ale to jest wciąż STRASZNIE KIJOWE NO :(
ZABIŁAŚ MNIE. Jesteś z siebie zadowolona? W ogóle, jak można zrobić dziwkę z Jacka. Męską dziwką jest Aaron, jak nie wiesz to czytaj u mnie. NO EEEJ! I W OGÓLE, ŻE CO, ŻE TO KONIEC. To jaki ponury żart. Jestem oburzona, mam zawał i wszystko na raz. Walę głową o biurko, a mój brat myśli, że zwariowałam. ON NIE JEST TAK WSPANIAŁOMYŚLNY JAK NICKLAS, PEWNIE POLECIAŁ ZADZWONIĆ PO LUDZI Z KAFTANEM. ŹLE SKOŃCZĘ, PRZEZ CIEBIE. No jak tak można. Uruchomiłaś jędzę. HAHAHAHHAHHAHHA, ALE SCENA Z OJCEM CLAIRE BYŁA BOSKA. Mimo wszystko, mimo złości, cholernie mi się to podobało, brakowało tylko: "Jak skończycie, chodźcie jeść" - to by było bardziej dramatyczne, nie uważasz? :D Coś czuję, że jeszcze nas wszystkich zadziwisz epilogiem, pewnie Claire obudzi się u pielęgniarki, a Jack będzie nadal krwawił i dojdzie do wniosku, że jest nienormalna, więc nie będzie czegoś takiego jak relacji Rilshere, Claire nigdy nie spiknie się z Aaronem, więc załamana niezdarnym życiem powiesi się na żyrandolu, a jej ojciec wejdzie do pokoju z kanapkami i powie: "Kolacja" i nawet niczego nie zauważy. DZIĘKUJĘ DOBRANOC.
OdpowiedzUsuńOwszem, byłoby bardziej dramatyczne, kurczę, nie pomyślałam o tym :D
UsuńHahahhahah, nie no aż tak nie zrobię. Chyba. No daj spokój aż tak złą kobietą nie jestem. Może i Ty jesteś nieszczęśliwa, Karola jest nieszczęśliwa, ale za to Claire jest w siódmym niebie. No weź się jaraj razem z Claire :c
Wszystko się kiedyś kończy, ale jeśli chodzi o twojego bloga, mogłoby się to nie dziać. Taka szkoda, że już został tylko epilog :< Rozdział mi się strasznie podoba, bo wszystko się wyjaśnia, wkracza na ostatnią prostą, na dodatek (jak zawsze) jest napisany w stylu, który jest mądry, zabawny i w ogóle, uwielbiam sposób w jaki piszesz, wiesz? :>
OdpowiedzUsuńJEDNAK AARON! Kurde, sama nie wiem co na ten temat sądzić. Aaron czy Jack? Jack czy Aaron? Ale Jack to jednak ma coś z tej Wszy Łonowej. A Adonis to Adonis.
Claire postąpiła rozważnie :>
Pozdrawiam :**
Dziękuję za miłe słowa :')))))))))))
Usuń