niedziela, 2 grudnia 2012

Rozdział 1. Resocjalizacja


            Oto jestem, czekając przed gabinetem dyrektora szkoły na sąd ostateczny nad moją osobą. Życzliwy nauczyciel języka angielskiego stwierdził, że zachowałam się dosyć wulgarnie, pokazując środkowy palec Alice, mojej najlepszej przyjaciółce. Naturalnie próbowałam się wymigać od odpowiedzialności, tłumacząc, że wyjaśniałam jej jak doszło do nieszczęsnego wypadku z szafką i jak wybiłam tę część ciała, ale moje starania poszły na marne. Fakt, gest ten wykonałam w dość obsceniczny sposób, bo Barnes najpierw bezczelnie pchnęła mnie w kierunku Aarona, a potem przez pół dnia nabijała się ze mnie, jaką to jestem platonicznie-zakochaną-i-do-granic-możliwości-nieśmiałą frajerką. Nie wiem czym zasłużyłam sobie na takie traktowanie, ani dlaczego bezustannie wmawiała mi miłość do chłopaka, który był przecież obiektem westchnień połowy osób, które znałam.
            Dziwne. Znowu się na niego natknęłam. Ten cały Jack o bardzo nieładnie wyglądającym kolanie, właśnie usiadł koło mnie. No, może nie do końca, bo dzieliło nas jedno puste miejsce, na którym położyłam torbę i kilka książek. Nie dość, że wypadłam przy nim na skończoną sierotę, to jeszcze mógł mnie wziąć za jakiegoś wielkiego chuligana i buntownika. W sumie takie spotkanie pod drzwiami, na których widniała tabliczka z groźnie brzmiącym nazwiskiem pana Rendella dawało mi jakieś + trzydzieści tysięcy do szpanu, nie umiałam się jednak z tego za specjalnie cieszyć, zważywszy na fakt, że za moment miałam po raz pierwszy w życiu pójść na dywanik i byłam tym szczerze zaniepokojona.
            - Co cię tu sprowadza? Czyżbyś dokonała czegoś… gorszącego? – zagadał niby od niechcenia, ale wiedziałam, że zwyczajnie się ze mnie nabijał.
            - Problemy z komunikacją niewerbalną. Sam rozumiesz – spojrzałam sugestywnie na bandaż okalający mój paluszek, a później na niego i znowu na opatrunek. – A ty co tu… - nie dokończyłam, bo podeszła do niego sekretarka i wręczyła mu cały stos papierów, powtarzając coś o jakimś stypendium. Świetnie. Oto w jednym pomieszczeniu znaleźli się: największy kujon we wszechświecie i bandyta z wyjątkowo długim stażem. Musiałam zrobić na nim piorunujące wrażenie.
            - Mam nadzieję, że tym razem się na nie załapię – powiedział bardziej sam do siebie, ale moja wścibsko-dokuczliwa natura nie pozwalała mi zachować przyzwoitego milczenia, więc zagaiłam:
            - Przysiądź do książek, a na pewno ci się uda.
            - To stypendium sportowe.
            - Och – tak, tylko na taką odpowiedź było mnie w tym momencie stać. Głupia ja i moje jeszcze głupsze uprzedzenia! Mole książkowe tak nie wyglądają, na Boga. Czasami nie mogę się sobie nadziwić. Trudno bowiem odgadnąć, czym kierowałam się, wysnuwając takie, a nie inne wnioski.
            - Claire Riley – kobieta tym razem zwróciła się do mnie, ale tylko po to, by wskazać mi drzwi, za którymi czekała metaforyczna szubienica, ewentualnie krzesło elektryczne. Szlag, wolałabym, żeby w inny sposób poznał moje personalia. No nie wiem… w trakcie rozmowy ze mną?
            - To chyba ja – palnęłam tonem znawcy, chociaż poza naszą dwójką nie było tam żywej duszy, więc i tak siłą rzeczy musiał wiedzieć, że chodziło o mnie. W myślach moja ręka z ogromną siłą uderzała w czoło. Niewiarygodne jak straszną idiotką się staję akurat wtedy, kiedy za żadne skarby świata nie chciałabym na takową wyjść. A żebym ja chociaż czasem potrafiła zachować pozory normalności, ale nie, bo po co mi tak bezużyteczna umiejętność? Dosyć niepewnie na niego zerknęłam. Uśmiechał się. To chyba na taki widok liczyłam i chyba tylko on był na tyle krzepiący, że jakimś cudem zmusiłam się do pociągnięcia za klamkę i wejścia do miejsca, w którym miały ważyć się moje losy.
            Ucięłam sobie przemiłą pogawędkę z dyrektorem. Na szczęście obrócił wszystko w żart i zgodnie uznaliśmy, że pan Matthews zareagował zbyt pochopnie i zupełnie niepotrzebnie rozdmuchał całą sprawę. Żyłam już faktem, że niedługo nie będę już musiała w ten sposób eksponować środkowy palec.
            Po wyjściu stamtąd miałam szczerą nadzieję, że właściciel jednego z najbardziej seksownych głosów w historii nadal będzie tam czekał, Bóg wie na co (w domyśle: na mnie), albo przynajmniej postanowił na miejscu wypełnić te wszystkie druczki. A potem otworzyłam drzwi i poczułam się dziwnie rozczarowana, na pewno bardziej niż powinnam. Spotkałam go dopiero kilka dni później. Przechodziłam koło boiska, na którym jakaś grupka grała w piłkę nożną. Może nie dałabym sobie ręki uciąć, ale jestem prawie pewna, że Aaron też tam był, więc za specjalnie się im nie przyglądałam. I na tym polegał mój problem. Powinnam była się przyglądać, bo przez to, że słuchałam akurat muzyki i miałam nałożone słuchawki, ledwo usłyszałam krzyk Jacka.
            - Claire, uważaj!
            Zapamiętał moje imię.
            Cudem uniknęłam bliskiego spotkania piłki z moją głową tudzież twarzą. Uniosłam jedną brew. Stanęli w dziwnym półokręgu, spoglądając na mnie wyczekująco.
            - O, nie! – warknęłam, kręcąc przecząco głową. Wymagali ode mnie zbyt dużego poświęcenia. Rozejrzałam się uważnie. No tak, nie było tam zbyt wiele osób, które mogłyby im pomóc, choć szczerze mówiąc nieco się zirytowałam, bo w czasie, kiedy czekali na to, aż wreszcie zachowam się przyzwoicie, mogliby już co najmniej ze sto razy pokonać dzielący nas dystans i wrócić do gry. – Nie – powtórzyłam bardziej stanowczo, ale nim się zorientowałam (no dobra, coś tam kontaktowałam, ale mój mózg, przyzwyczajony do bezustannej kompromitacji, błagał mnie, bym tego nie robiła) zaklęłam cicho pod nosem, zamachnęłam się i wkładając w to niewiarygodne pokłady siły i energii, kopnęłam tę pieprzoną futbolówkę prosto w łeb Ramseya. Nie moja wina, że akurat wiązał buta, oddalony od reszty graczy o ładnych kilka metrów. Jack uniósł oba kciuki ku górze, wyrażając podziw dla mojego bądź co bądź nieumyślnego zachowania. Parsknął śmiechem, spoglądając na kolegę, który próbował ratować resztki dumy i pozostałości po nienagannie ułożonej fryzurze. Nie wiem czy bardziej śmiał się z mojego żałosnego podania, czy z kumpla, w każdym razie zapobiegawczo pokazałam mu mój wybity palec, po raz drugi w trakcie trwania naszej ultrakrótkiej znajomości. Pech chciał, że akurat mijał mnie pan Matthews. Ten sam, przez którego wylądowałam na dywaniku. Mruknął coś pod nosem i kręcąc głową z niedowierzaniem, zmierzył mnie tym swoim osądzającym spojrzeniem. Jestem prawie pewna, że mnie nienawidzi.  



*ROK PÓŹNIEJ*

            - Hej, seksowna bestio – wypalił Jack, a ja w odpowiedzi parsknęłam gromkim, ironicznym śmiechem. Uwielbiałam się z nim przekomarzać, ale nazwanie mnie „seksowną bestią” to już praktycznie jawna kpina. A żebym ja chociaż przyzwoitą bestią była!
            - Cześć, Wilshere – odparłam i jakby od niechcenia uderzyłam go w brzuch, by ukarać go za ten prześmiewczy ton. To jego powinno zaboleć, ale przysięgam, że równie dobrze mogłabym walnąć w coś wykonanego ze stali, bo stan jego umięśnienia był co najmniej imponujący. Wiedział, że właśnie snułam refleksje na ten temat. Musiał o tym wiedzieć, bo uśmiechnął się w ten sugestywny sposób – dumny jak paw, ale zachowujący pozory fałszywej skromności.
            - Gdybyś wiedziała, co dla ciebie zrobiłem, to byłabyś dla mnie znacznie milsza.
            - Coś ty znowu wykombinował? – jęknęłam niemalże rozpaczliwie, po czym wróciłam do mozolnego sączenia soku jabłkowego przez rurkę.
            - Mogłem przez przypadek porozmawiać z Aaronem i szepnąć mu słówko na twój temat.
            Tu zakrztusiłam się sokiem.
            - Zabiję cię! Zabiję! – zerwałam się na równe nogi i zaczęłam okładać jego klatkę piersiową pięściami. Zgadnijcie, kto bardziej na tym ucierpiał.
            - Uspokój się. Nie powiedziałem mu nic takiego.
            - Dobij mnie. Po prostu powtórz wszystko jak na spowiedzi.
            - Obiecaj, że nie wpadniesz w szał – odrzekł, chwytając mnie za nadgarstki i przytrzymywał je tak dopóki zrezygnowana nie spuściłam wzroku i przestałam „rzucać się jak ryba wyciągnięta z wody”, jak on to później ładnie określił. – Spytałem czy nie orientuje się kim jesteś aktualnie zainteresowana. Ot, zwykła rozmowa kumpli w szatni.
            - I czemu to miało służyć? – westchnęłam ciężko. Nie mogłam zrobić nic, co w jakikolwiek sposób zapobiegłoby tej spektakularnej katastrofie, która wisiała w powietrzu.
            - Punkt pierwszy: wzbudzić w nim zazdrość. Teraz myśli, że totalnie na ciebie lecę.
            Nawet nie miał pojęcia jak bardzo zabolały mnie te słowa. Naturalnie próbowałam obrócić to w żart, ale mimo wszystko czułam się cholernie niezręcznie.
            - Tak, to już zwyczajna abstrakcja – zaśmiałam się sztucznie, być może nawet zbyt sztucznie, ale przy odrobinie szczęścia nawet nie zwrócił na to uwagi. Cóż za pieprzony sofizmat.
            - Wiesz co miałem na myśli – dodał po chwili, jakby zrozumiał, że jego ironiczna wypowiedź, gdyby tak opatentowano tę metodę, mogłaby służyć jako motywator do popełnienia samobójstwa. - A wracając do mojego planu, to wszyscy chcemy tego co nieosiągalne, więc…
            - Więc łudzisz się, że ktoś taki jak Aaron w ogóle spojrzy na kogoś takiego jak ja tylko dlatego, że ktoś taki jak ty udaje, że podoba mu się ktoś taki jak ja? – uniosłam brew ze zdziwienia i spojrzałam na niego podejrzliwie. Chyba nawet on mnie nie zrozumiał. Ja też ledwo nadążałam za moim tokiem myślenia. – Na swoje usprawiedliwienie powiem, że w mojej głowie brzmiało to znacznie lepiej.
            Świetnie. Teraz Jack będzie mi pomagał w „zdobyciu” Aarona. Naiwniak. Prędzej przejdę operację zmiany płci, niż uwiodę Ramseya.
            Sama nie wiem jak to się stało, że staliśmy się przyjaciółmi. Okazało się, że mamy wspólnych znajomych. Spotkaliśmy się raz, drugi, trzeci… Jakoś tak wyszło. Wydedukował, że mój nieudolny popis umiejętności piłkarskich to tak naprawdę dopracowany plan zwrócenia na siebie uwagi Ramseya i uparł się, że jeszcze przed końcem roku nas ze sobą zeswata. Jak to dobrze, że go mam!
Wszyscy wmawiają mi słabość do Aarona. Może w końcu im uwierzę. 

4 komentarze:

  1. Hahahahahahahahaha :D Rachel przy tej agentce to po prostu mistrzyni nie-pakowania-się-w-kłopoty :D
    no doooobra. w sumie, to zdziwię Cię, jeśli powiem, że wolałabym, żeby była z Jackiem? pewnie nie, zresztą podejrzewam, że taki właśnie wpływ miał mieć na mnie ten rozdział. no nie ważne. istotnie jednak, znając ciebie, twoją wyobraźnię i niebanalne pomysły, jestem pewna, że podczas tego całego 'swatania' będzie ciekawie :D
    kurcze, podoba mi się postać Claire, już na samym początku, wprost ją UWIELBIAM!
    całuski ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. <3
    tak, Claire dopiero się rozkręca, jak się pewnie domyślasz xD
    oj, szybko wybrałaś swojego ulubieńca xD z Matty'm było podobnie, też po którymś z pierwszych rozdziałów go polubiłaś xD
    jak ja kocham Twoje komentarze xD aż chce się pisać ;***
    btw Ty też mogłabyś wreszcie coś wyskrobać xD

    OdpowiedzUsuń
  3. ojejku :3 to dobrze, że chce Ci się pisać, bo mi baaaardzo chce się czytać :D

    mogłabym, mogła.. też wciąż to sobie powtarzam :D tylko jakoś mi nie idzie..

    OdpowiedzUsuń
  4. Spodziewaj się niespodzianki niedługo... ^^

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń