poniedziałek, 10 grudnia 2012

Rozdział 2. Niereformowalna ja


                Znacie to uczucie, kiedy jedyną refleksją, która się wam nasuwa jest: „niech ten dzień się wreszcie skończy”? Cóż, w moim przypadku dochodzę do takich wniosków średnio dwadzieścia sześć, w porywach nawet trzydzieści jeden razy w miesiącu.
            Tym razem jednak przeszłam samą siebie. Aaron urządził małą imprezę po wygranym 2:0 meczu szkolnej drużyny. Jeżeli chcesz tu coś znaczyć, to musisz przynajmniej od czasu do czasu brać udział w takich wydarzeniach. Bóg mi świadkiem, że za wszelką cenę chciałam tego uniknąć, ale Jack stwierdził, że obrazi się na śmierć, jeśli nie będę świętować razem z nim tego zwycięstwa.
            Udawanie niewidzialnej szło mi całkiem nieźle. Później, kiedy ucięłam sobie krótką pogawędkę z Jackiem było już trochę gorzej. Właściwie to chyba od tego momentu wszystko zaczęło się pieprzyć. Chwaliłam właśnie jego niesamowitą asystę na boisku, kiedy jakiś idiota, trzymający spory kawałek pizzy uwieńczonej niewiarygodną ilością ketchupu, dopuścił do tego, by ta obrzydliwa, cuchnąca pomidorami substancja wylądowała na mojej koszulce.
            - Ja. Łazienka. Teraz. Szybko – wyjąkałam, a Wilshere poinstruował mnie jak dojść do owego pomieszczenia sąsiadującego z sypialnią Ramsey’a. Wizja ujrzenia owego wnętrza sprawiła, że na moment zapomniałam o frustracji, która to ogarnęła mnie przez nieszczęsny wypadek.
            Pokój był prawie tak perfekcyjny jak fryzura jego właściciela. Wcześniej przeczuwałam, że będzie w nim panował pedantyczny porządek, ale to przerosło moje najśmielsze oczekiwania. No, może trochę przesadzam, bo w porównaniu z moim pokojem, każdy inny jest oazą czystości. Białe ściany, szara wykładzina. Po środku stało duże łóżko z czarno-szarą pościelą, a nad nim *fanfary* półka, na której to leżał pokrowiec z gitarą. Takie tam plus miliard do atrakcyjności. Po lewej stronie od łóżka znajdowało się biurko, a nad nim dwa okna z zasuniętymi do połowy, przerażająco śnieżnobiałymi roletami. W rogu stał regał z ogromną ilością pierdółek, pamiątek i zdjęć. Dopiero po chwili dostrzegłam dyskretne przejście do łazienki ulokowane gdzieś pomiędzy biurkiem a szafą. Wparowałam tam z impetem i odkręciłam kran, rozpaczliwie próbując pozbyć się tej olbrzymiej, czerwonej plamy. Po chwili t-shirt był już tak wilgotny, że praktycznie ściekała ze mnie woda, więc postanowiłam go zdjąć. Położyłam go na zlewie. W międzyczasie spenetrowałam wszystkie szafki i szafeczki w poszukiwaniu suszarki do włosów. Nie wiem jak to zrobiłam; w każdym razie to bardzo w moim stylu i w ogóle; szturchnęłam buteleczkę z wodą po goleniu, której zawartość natychmiast rozlała się po moich spodniach, okalając mnie tym charakterystycznym, męskim zapachem. Plama nie chciała zejść, suszyłam więc na zmianę koszulkę, to znowu spodnie, ale nie przynosiło to żadnych rezultatów. Zadzwoniłam do Jacka marudząc niezmiernie, że potrzebuję pomocy. Posprzątałam nieco cały ten sajgon i spokojnie czekałam na jego interwencję. Po chwili usłyszałam jak drzwi do sypialni się otwierają, więc jakby nigdy nic, bezmyślnie wybiegłam z tej łazienki w samym staniku, zasłaniając się skrawkiem pozwijanego, wilgotnego, pobrudzonego materiału, zwanego dalej moją bluzką i stanęłam jak wryta, kiedy zamiast przyjaciela ujrzałam przed sobą scenkę gry wstępnej, zainscenizowaną przez Aarona-też-nie-mam-na-sobie-koszulki i jakąś blond lafiryndę na jego łóżku. Z wrażenia upuściłam nawet bluzkę, a co tam!
            Dziewczyna zrobiła mu akcję z cyklu „co to za zdzira ukrywa się w twojej łazience?” i wyszła, trzaskając za sobą drzwiami. Właśnie wtedy dołączył do nas Jack. Ja bez koszulki, Ramsey bez koszulki, ja pachnąca jak całe stado mężczyzn… Nie, to nie mogło dobrze wyglądać.
            - To ja nie przeszkadzam – wydukał szatyn i obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni.
Zrobiłam minę w stylu „przepraszam, ja tu się tylko rozbierałam” i nieśmiało poprosiłam o zapasową część garderoby. Aaron otworzył więc szafę i rzucił we mnie pierwszym lepszym t-shirtem. Naturalnie nie złapałam go od razu. Ramsey nic nie mówił, ale wydaje mi się, że odrobinę się zdenerwował. Tak, na pewno tylko odrobinę.
- Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam – wydusiłam z siebie w końcu. Co prawda uśmiechnął się blado, ale wyraz jego twarzy mówił sam za siebie. Totalnie zrujnowałam jego dzień.
Całe wieki zajęło mi przekonywanie Wilshere’a, że to była jedna z tych sytuacji, zatytułowanych „to nie to co myślisz”. Żartom i docinkom nie było końca.
To nie jest tak, że nasza przyjaźń opiera się tylko i wyłącznie na założeniu, że Jack ma syndrom zbawcy i całe życie próbuje uchronić mnie przed zrobieniem jakiegoś głupstwa. Jeśli rzeczywiście by tak było, to oznaczałoby to, że nie spisuje się on najlepiej, więc prawdopodobnie miałabym prawo do tego, by się na niego złościć.
Jestem prawie pewna, że nie wspomniałam jeszcze o kilku cholernie istotnych szczegółach.
                Mieszkam z moim ojcem, bo mama zmarła na raka, kiedy miałam jakieś dziesięć lat. Nigdy nikomu o tym nie mówiłam, ale wolę myśleć, że po prostu wyjechała i kiedy pewnego dnia tak po prostu wróci, ja powitam ją z szeroko rozpostartymi ramionami i będę udawać, że tak naprawdę nigdy mnie nie opuściła.
            Nie jest tak źle jak mogłoby się wydawać. Mój starszy brat, Andrew, stał się na tyle nadopiekuńczy, że nie pozwoliłby na to, bym czuła się gorzej tylko dlatego, że nasza mała rodzinka jest tak daleka od tradycyjnych wzorców. Teraz kiedy studiuje i tylko sporadycznie zagląda w rodzinne strony, nieco się od siebie oddaliliśmy, ale nadal pozostajemy w dość bliskich relacjach. Wiecie jak to jest. Nie pozwoliłby na to, by ktoś skrzywdził jego młodszą siostrzyczkę, nawet jeśli ta wielka krzywda miałaby polegać na odebraniu jej zabawki.
            Wychowując się w takim domu nauczyłam się dwóch rzeczy. Po pierwsze zawsze kiedy chodzisz po mieszkaniu w bardzo kusej piżamie, bo łudzisz się, że zostałaś całkiem sama, możesz być prawie pewna, że natkniesz się na kumpli twojego brata. Podobnie zresztą wygląda kwestia śpiewania na głos niekoniecznie dobrych piosenek. Po drugie – nigdy, ale to nigdy nie zostawiaj włączonego laptopa, by nie woził brata twego na pokuszenie, bo zapewne dogrzebie się on do takich brudów, że będzie mógł cię nimi szantażować do końca życia, osiągając przy tym coraz bardziej wymyślne korzyści.
            Może nie jestem najszczęśliwszą osobą pod słońcem, ale nie mogę narzekać. Ba, ja wręcz odcinam się od pewnych rzeczy i dzięki temu jest mi o niebo łatwiej. Czasami po prostu za dużo rozmyślam i wtedy cała fala wspomnień zalewa mój umysł. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze niekończące się koszmary. To już ta mniej przyjemna część. Każdy taki nawrót obrazów z przeszłości jest bardzo intensywny; intensywny do tego stopnia, że niemal nie potrafię normalnie funkcjonować. Oczywiście nie obnoszę się ze swoim smutkiem, więc jakby nigdy nic chodzę wtedy z podniesionym czołem i sztucznym uśmiechem przyklejonym na twarz. Wolę nie okazywać własnych słabości.
            - Nie chcę o tym rozmawiać – powtórzyłam po raz setny, ale wiedziałam, że Jack nie odpuści. Czasami bywa taki upierdliwy!
            - Wszystko idzie po naszej myśli. Nie cieszysz się?
            - Och, tak. To, że Aaron spytał co u mnie słychać po tym jak odwaliłam całą tę akcję z praniem koszulki w jego łazience podnosi poziom mojej ekscytacji na nieznane mi dotąd wyżyny.
            - Uwielbiam twój sarkazm.
            - Wilshere, odpuść sobie póki jeszcze nie zabrnąłeś z tym swoim diabolicznym planem za daleko. Naprawdę nie jestem w nastroju...
            - Szkoda, że chcesz się wycofać akurat teraz – zrobił minę skarconego szczeniaka i spojrzał na mnie wyczekująco; chyba miał nadzieję, że powiem coś w stylu: „och, Jack, nie trzymaj mnie dłużej w niepewności”. – Hej, hej, hej… - urwał szczerze zaniepokojony. – Dlaczego płaczesz?
            Dotknęłam wierzchem dłoni własnego policzka. Nawet nie zauważyłam kiedy moje oczy doszczętnie zaszkliły się łzami, a ich strużki zaczęły okalać moją twarz. To by było na tyle z nieokazywania własnych słabości.
            - Znowu powrócił ten okropny sen. Okazało się, że tak naprawdę nigdy nie umarła. – przełknęłam głośno ślinę i usiadłam na brzegu łóżka. – Wyobraźnia po raz kolejny zafundowała mi potwornie okrutny żart.
            Usiadł koło  mnie i pozwolił, bym oparła głowę na jego ramieniu. Objął mnie delikatnie, jakby bał się mojej reakcji na ten gest, a kiedy nie zareagowałam tak jak zwykle, czyli nie ujawniłam swojej pasywno-agresywnej natury, jeszcze mocniej przycisnął mnie do siebie.
 - Nienawidzę mojego życia.
- Powtarzasz się, Claire.
- Wiem. Ale teraz mogę umrzeć w spokoju, bo widziałam Aarona bez koszulki – zaśmiałam się, tym cudownym akcentem eksponując własną niestabilność emocjonalną.
- Jesteś niemożliwa.
Och tak, słyszałam to już wielokrotnie. Niemożliwa, cyniczna, czasami cholernie irytująca, może arogancka i bezczelna, choć to raczej rzadko… Wszystko to zamykało się w słowie: „beznadziejna”.
- Muszę się napić.
- Jeśli chcesz, to zrobię ci herbatę – odparł ironicznie. – To nienajlepszy pomysł w twoim stanie.
- W jakim stanie? – warknęłam naburmuszona, przybierając ton rozpieszczonego bachora. Następną rzeczą jaką pamiętam (poza drogą do baru, naturalnie) jest to, że dołączyło do nas kilku znajomych w tym niestety mój osobisty bóg seksu, a ja zaczęłam szastać intymnymi szczegółami z mojego życia na prawo i lewo. Może nie były to jakieś głęboko skrywane tajemnice, ale jednak wolałabym, żeby moje pijackie zachowanie nie opierało się na uzewnętrznianiu się. Dlaczego nie mogę po prostu być wtedy ociupinkę mniej nieśmiała? Za ewentualny wzrost poziomu kokieterii też bym się nie obraziła. Ale nie! Ja musiałam powiedzieć Ramseyowi, że w zeszłym tygodniu spadłam ze schodów na szkolnym korytarzu i od tamtego incydentu mam regularne skurcze w okolicy lędźwiowej kręgosłupa (JACK, do cholery jasnej; dlaczego się nade mną nie zlitowałeś i nie ukróciłeś cierpienia kumpli?), jakby jeszcze nie zdążył zauważyć, że mam problemy z koordynacją ruchową. Plotłam trzy po trzy. Sto procent głupot. Żadnych głębszych refleksji poza tą jedną, że ma idealną fryzurę. Chyba nawet z rozpędu spytałam jakiego lakieru do włosów używa. Wbrew pozorom nie byłam aż tak pijana. Ja po prostu jestem dziwna. I mam skłonność do autodestrukcji. Wspomniałam już o tym, że uwielbiam pistacje i ubrania w paski? Bo mam coś jakby deja vu, to tak, jakbym już komuś o tym mówiła. No tak, biedny Aaron.
Nie mam pojęcia o której godzinie opuściliśmy pub, ale było już wtedy cholernie ciemno i do kroćset razy bardziej zimno. Wilshere złapał za komórkę, odłączył od nas na moment i wrócił po chwili z (w jego mniemaniu) dobrą nowiną.
- Muszę coś załatwić, Claire. Mam nadzieję, że jakoś trafisz do domu.
Och, Jack. Musisz się jeszcze tak wiele nauczyć. Za grosz subtelności. Wiedziałam co kombinuje i nie podobało mi się to.
- Odprowadzę ją – oświadczył pan piękny. Uwielbiam kiedy w mojej obecności mówi się o mnie w trzeciej osobie.
Mój najukochańszy na świecie przyjaciel uśmiechnął się zawadiacko i po chwili zniknął gdzieś za zakrętem, a ja obróciłam się na pięcie i zaklęłam cicho pod nosem.
To będzie wyjątkowo długi spacer, pomyślałam i uwaga – tu bez niespodzianek – to był wyjątkowo długi spacer, choć zazwyczaj pokonywałam ten dystans w jakieś dziesięć minut w drodze do szkoły. Nie żebym tam wtedy wstępowała, czy coś. Po prostu mijałam to miejsce każdego dnia.
Szliśmy ramię w ramię, kompletnie się nie odzywając, aż wreszcie doszczętnie zdewastował ciszę swoim niskim głosem.
- Ty i Jack to coś poważnego? – przystanął i spojrzał na mnie ukradkiem, uważnie śledząc, jak rumieńce na moich policzkach stopniowo przechodzą całą paletę barw, począwszy od delikatnego różu, a skończywszy na iście szkarłatnym odcieniu.
- Nie. Boże, nie! Nie. O, nie. W życiu. Matko jedyna! Jak w ogóle…? – marudziłam tak przez dobrą chwilę, kręcąc głową z niedowierzaniem, chrząkając i od czasu do czasu dodając nowe: „O BOŻE, JAK MOGŁEŚ TAK POMYŚLEĆ”. Kiedy wreszcie się uspokoiłam, postanowiłam podsumować moje skromne przemyślenia jednym krótkim zdaniem: - No więc moja odpowiedź na twoje pytanie brzmi: nie.
- A myślałem, że… Nieważne.
Dlaczego w ogóle się nad tym zastanawiał?
Daruję sobie opowieści o tym co działo się później. Miliardy książek i filmów rozpływają się nad sceną pożegnania pod domem głównej bohaterki. Powiedzenie sobie „cześć” nie było w naszym wypadku jakieś wyjątkowe, spektakularne, ani tym bardziej romantyczne. Zwłaszcza, że ulotnił się już pod domem sąsiadów, bo nie do końca się zrozumieliśmy, kiedy wskazywałam mu odpowiedni budynek. Obawiam się, że te przerażające krasnale ogrodowe w ogrodzie pana Wilsona mogły go odstraszyć na dobre, nawet jeśli do tej pory nie zdążył się jeszcze do mnie zrazić. 

6 komentarzy:

  1. dopiero zaczynam, a już podoba mi się początek.
    w sumie już dzisiaj mam taką myśl, także.. piona.

    hahahahahahahaha, ja po prostu NIE.WIERZĘ w tą kobietę! XD normalnie agentka jakich mało.

    nie powiem, żeby mi się nie podobało to, że Aaron myślał, że Claire i Jack mają się ku sobie xD wspominałam już, że podoba mi się to imię? Jack... mniamciu <3

    nie wytrzymam. jaki genialny ten rozdział *,*
    to czekam na następny :D

    OdpowiedzUsuń
  2. ahahahha xD Jacka masz na nagłówku nawet xD dobrze, że jesteś w jego teamie xD
    nienawidzę pisać Jacka, bo to tak, jakbym używała polskiego imienia -.-
    genialny, naprawdę? xD miałam ochotę go skasować i napisać wszystko od początku xD
    dziękuję ;***

    OdpowiedzUsuń
  3. naprawdę, jeden z najlepszych w ogóle! ;3

    Jack, Jack, Jack <3
    bez kitu Jacka, hahahaha xD

    OdpowiedzUsuń
  4. rozumiem scena, w której prawie nikt nie ma koszulki Cię przekonała? xD
    bo to taka... w Twoim stylu ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Trafiłam z tumblr i spodobało mi się.
    Twoja główna bohaterka ma niezły charakterek. Hehehe. Roztrzepana jak ich mało, no ale cóz w koncu miała swoj upragniony spacer z Aaronem. I może nie skonczylo sie jak w filmie, ale jednak...
    Rozwaliła mnie też scena z sypialnia i tą koszulką, a raczej jej brakiem :P
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie www.gunner-love.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. strasznie się cieszę i dziękuję za miłe słowa:)
      jednak są jakieś plusy tego, że Claire jest *mówiąc delikatnie* niezdarą.

      Usuń

Łączna liczba wyświetleń