środa, 27 marca 2013

Rozdział 11. Armagedon

Dlaczego stwierdzenie: Claire niosąca dwie szklanki soku porzeczkowego jest sprzeczne wewnętrznie? Ponieważ Claire potknęła się o próg i zawartość jednej z nich zdobiła teraz biały t-shirt Wilshere'a. W sumie to cały wyglądał w tym momencie jak jedna wielka plama. Zaciągnęłam go do łazienki. Uparłam się, że doprowadzę go do porządku. Powoli zdjął koszulkę, a ja mimowolnie przygryzłam dolną wargę. Wrzuciłam ubranie do pralki i oparłam się o nią, próbując zachować pozory normalności, choć w rzeczywistości nogi dosłownie ugięły się pod moim ciężarem. Bezwstydnie penetrowałam wzrokiem każdy centymetr jego idealnie wyrzeźbionej sylwetki. Dlaczego to zrobił? Dlaczego tak łatwo przychodziło mu pozbycie się ubrania i za jakie grzechy świata akurat ja musiałam to oglądać? Jak śmiał tak bezceremonialnie świecić przede mną tym nagim, nieskazitelnym torsem, co to wygląda, jakby go Michał Anioł dłutem haratał?
- Powinnam była zrobić to dawno temu - przechyliłam głowę, wpatrując się tak w niego jeszcze przez chwilę, aż wreszcie z przerażeniem odkryłam, że szatyn już od jakiegoś czasu próbuje uporać się z własnym rozporkiem i wkrótce tenże rozporek przegrał tę walkę z kretesem. Cóż, spodnie nie były aż tak pobrudzone, ale skoro uznał, że one również powinny zostać wyprane, nie miałam czelności, by się mu sprzeciwić. Za wszelką cenę chciałam w końcu uniknąć kłótni. To przecież oczywiste. Zrobiło mi się gorąco. Potwornie gorąco. To pewnie problem z klimatyzacją.  - Chyba właśnie zauważyłam plamę na twoich bokserkach.
- Gdzie? Nie wydaje mi się... - zaczął, uśmiechając się uwodzicielsko, ale dokończenie wypowiedzi nie było mu dane, gdyż w dosyć mało subtelny sposób weszłam mu w słowo.
- Och, po prostu je zdejmij! - odparłam tonem naburmuszonego dziecka, któremu odmówiono kupna zabawki. Posłusznie złapał za tkaninę, ale robił to stanowczo zbyt wolno, chciałam zobaczyć boga seksu w całej okazałości tu i teraz, nie przypominam sobie natomiast, żebym zamówiła profesjonalnego striptizera, który usilnie stara się przełożyć nadejście momentu kulminacyjnego na ostatnią chwilę.
  - Słucham? - spytał nagle. Jego zdziwiony ton głosu nijak się miał do tego, co właśnie wyprawiał.
- Zdejmij te pieprzone bokserki, albo sama je z ciebie zedrę! - wrzasnęłam. Zaśmiał się. Głośno. Histerycznie. Na tyle głośno i histerycznie, że otworzyłam oczy i zorientowałam się, że opieram głowę na jego ramieniu. Najwyraźniej przysnęłam, kiedy oglądaliśmy razem jeden z tych nudnych filmów o wojnie. Nigdy nie była to moja ulubiona tematyka, ale wspólne oglądanie romansideł byłoby nie na miejscu z wiadomych względów, a wiadomo jak to się zawsze kończy w przypadku horrorów. Nie będę piszczącą panienką, ukrywającą się przed całym światem w jego ramionach.
  To był tylko sen. Oddychaj, Claire.
  - Co ci się śniło? - parsknął Jack, uważnie mi się przyglądając. I co ja niby miałam mu powiedzieć? I tak usłyszał za dużo. Zawsze podnoszę głos w nieodpowiednim momencie. Od dziecka mam również mały problem z gadaniem przez sen. Bardzo, bardzo złe połączenie. - Nie musisz mówić. Sam zgadnę. - nie, nie zgadniesz, Jacky. - Ramsey! - wypalił tonem znawcy. W normalnych okolicznościach pewnie sprowadziłabym go na ziemię, ale wolałam nie wgłębiać się w ten temat. - Widzę ten rumieniec, Claire. Co takiego podpowiada ci twój sprośny umysł?
- Muszę iść do łazienki - rzuciłam, po czym pędem pognałam przed siebie, nie patrząc już nawet pod nogi. Z impetem wparowałam do pomieszczenia. Oparłam się o umywalkę i zaczęłam wymierzać sobie kolejne policzki, żeby rozbudzić się na dobre. Powtarzałam przy tym coś na kształt: "głupia, głupia, głupia, niewiarygodnie głupia".
  - Wszystko w porządku? - spytał, stając w progu. Genialna jak zawsze naturalnie nie zamknęłam za sobą drzwi. Podszedł nieco bliżej. Za blisko.
  - Możesz odsunąć się od tej pralki? Błagam! - pisnęłam. Obrazy z tego dziwacznego snu wciąż nawiedzały moją głowę, a on tylko pogarszał sytuację, odtwarzając te scenki na jawie. Już nigdy nie spojrzę na to diabelskie urządzenie w ten sam sposób, przysięgam. Chciałabym móc powiedzieć, że nigdy nie zrobię prania, ale niestety dopuszczam taką możliwość kiedyś, w dalekiej przyszłości, kiedy ustabilizuję się emocjonalnie.

***

  - Więc teraz mam udawać twojego przyjaciela? - cóż, dość zaskakujący ton głosu jak na kogoś o spojrzeniu zupełnie nieszkodliwego szczeniaka.
- Dlaczego nie możesz po prostu nim być? - zrezygnowana puściłam jego ramię. Znowu to robił Demonstracyjnie opuszczał pomieszczenie, kiedy ja i Wilshere tradycyjnie zgrywaliśmy idealną parę. Już dawno wiedziałam, że sytuacja wymknęła mi się spod kontroli, ale kiedy usłyszałam coś takiego z ust Aarona, bardziej niż kiedykolwiek zapragnęłam się z tego wszystkiego wycofać. Zamiast tego brnęłam w to dalej. Zadziwiająco łatwo przychodziło mi kontynuowanie tej farsy i właśnie to przerażało mnie w tym wszystkim najbardziej. - Przepraszam, że tak wyszło. Nie odpowiadam za rzeczy, które robię po pijaku, a cóż, Jack przypałętał się akurat kiedy byłam po kilku drinkach i jakoś tak zostało. - najgorsza wymówka ever. Próbujmy dalej, Claire. - Prawda jest taka, że nie starałeś się wystarczająco. Czekałam aż wreszcie zrobisz coś...
  - Serio, Claire? A to co próbowałem zrobić to według ciebie nie jest "coś".
Dobra, w tym momencie uświadomiłam sobie, że podeszłam do tego z nieodpowiedniej strony.
  - Jeśli zrobiłbyś to drugi raz, to skończyłoby się to inaczej, zważywszy na fakt, że jestem zupełnie trzeźwa. Spójrz, mogę dotknąć czubek własnego nosa palcem wskazującym - pytacie, czy naprawdę to zrobiłam? Oczywiście, że tak. Zawsze robię rzeczy, które kompletnie nie mają sensu, a przez które moja reputacja podupada z dnia na dzień.
- Zważywszy na fakt, że jesteś teraz w związku, nie zamierzam nawet próbować.
  Zadziwiająco często mnie przedrzeźniał. Cwaniaczek doskonale wiedział co powiedzieć, żebym poczuła się jeszcze gorzej z tym głosem w mojej głowie, który swoją drogą brzmiał jak Orlando Bloom i powtarzał, żebym choć raz dla odmiany zrobiła coś rozsądnego. Dobra, Orlando, chcesz rozsądnej decyzji, to ją dostaniesz.
  - Nie jesteśmy ze sobą. Ja i Wilshere udajemy parę. To był jego pomysł i wiem, że powinnam była zaprotestować, ale zgodziłam się, bo miałam wyrzuty sumienia. Sam rozumiesz, rzuciłam tę aluzję, że woli chłopców, później zrobił się z tego niezły bałagan, Jack chciał udowodnić jaki to jest męski i władczy, ale nie winię go za to, w końcu ma ten swój nadbagaż hormonalny i nie ma na to wpływu...
- Strasznie dużo mówisz.
  - Prawdę mówiąc, dopiero się rozkręcałam.
  - Nie kłopocz się. W tej chwili nie mogę nawet na ciebie patrzeć, więc lepiej będzie, jeśli po prostu sobie pójdę. Nie musisz wymyślać tych wszystkich historyjek na poczekaniu.
  Po raz pierwszy od dawna postąpiłam tak jak należy. Powiedziałam mu prawdę, a on co? Sugeruje, że jestem nimfomanką. To znaczy mitomanką. W mojej głowie cała ta wypowiedź brzmiała sto razy bardziej przekonywująco, ale to nie upoważnia go do tego, żeby odwrócić się do mnie plecami i zostawić mnie tam samą, na trawniku pod domem Jacka. Tak się nie robi, do cholery jasnej!
- Claire, wszystko w porządku? - oto i zjawił się właściciel najlepszej wyśnionej klatki piersiowej we wszechświecie.
  - Przestań o to pytać. Średnio sto razy dziennie słyszę to twoje: "wszystko w porządku?" i to zawsze akurat wtedy, kiedy nic nie jest w porządku. W tej chwili mam ochotę skopać ci ten twój perfekcyjny tyłek, dobrze wiesz za co, ale jednocześnie tak bardzo potrzebuję kogoś, do kogo moglabym się teraz przytulić i Wilshere, źle ze mną. Jestem emocjonalną zdzirą.
- Uważasz, że mam perfekcyjny tyłek? - uśmiechnął się tryumfalnie, eksponując te swoje cholerne dołeczki. Wyszczerzy się taki i myśli, że wszystko ujdzie mu płazem.
- Tylko tyle usłyszałeś z tego co powiedziałam, tak?
- Oj daj spokój, zdziro - szatyn objął mnie ramieniem, uprzednio doszczętnie rujując moją fryzurę tym swoim czochraniem. - Przestań się nad sobą użalać i biegnij za nim.
- Myślę, że gdybym to teraz zrobiła, mógłby mnie wziąć za potencjalnego gwałciciela.
- Nie widzisz tego? Nasz plan działa! Jest zazdrosny - krzepiąco poklepał mnie po plecach, zupełnie jakbym była jego kumplem z siłowni. Tak, zrobił to dosyć mało subtelnie i jak na mój gust włożył w to zbyt dużo siły. Jeszcze trochę, a złamałby mi kręgosłup. Zamknęłam oczy. Policzyłam do dziesięciu. A potem jeszcze raz. I jeszcze raz. - Wróćmy tam, żebyś mogła ze mną zerwać.
Przytaknęłam. Otworzył przede mną drzwi, a ja nie wiedzieć czemu za wszelką cenę nie chciałam przekroczyć ich progu. To tak jakbym decydowała, czy teraz, w tej chwili chcę z nim zerwać. Nie było już jednak odwrotu.
  Wnętrze jego  salonu irytowało mnie tą swoją nieskazitelnością bardziej niż kiedykolwiek. Idealne jak tyłek właściciela. Caroline siedziała na kanapie, obżerając się żelkami, a Alice esemesowała z tym swoim cichym wielbicielem, którego personaliów nie dało się od niej wyciągnąć ani siłą, ani szantażem. Widocznie nie dla wszystkich nastąpił właśnie koniec świata.
- Coś się stało? - Barnes na moment oderwała wzrok od swojej komórki i spojrzała na mnie dokładnie tak jak wtedy, gdy zdechł mój królik, a ona nie wiedziała jak mi powiedzieć, że nasza dalsza reanimacja (przy pomocy skakanki, chusteczek higienicznych i innych iście profesjonalnych gadżetów) jest praktycznie bezcelowa. Skąd ona to wszystko wiedziała? Dlaczego zawsze wyczuwała, kiedy wewnątrz dosłownie kipiałam od nadmiaru emocji? No dobra, może znacznie ułatwiałam jej sprawę, bo czułam, że jestem bliska płaczu, a robię wtedy bardzo charakterystyczną minę na pograniczu podkówki i uśmiechu typowego psychopaty. Frustracja towarzyszy mi od pierwszych dni mojego życia, nie mam pojęcia dlaczego tak bardzo się tym wszystkim przejęłam. Podobne sytuacje stoją przecież na porządku dziennym, kiedy jest się mną.
- Matt był bardzo oddanym królikiem, Alice! - sama nie wiem czemu powiedziałam to na głos. Myślałam o Aaronie, a przed oczami miałam zwłoki ukochanego futrzaka. Mówiłam, że lepiej nie analizować mojego toku myślenia. Wydaje mi się, że Ramsey trochę przypomina mi świętej pamięci Matty'ego. Oboje są tacy słodcy, milusi, spoglądają na ciebie jak na złodzieja marchwi (przynajmniej przez większość czasu) i dwadzieścia cztery godziny na dobę fantazjujesz o uściskaniu ich. - Zerwaliśmy. Byłam potwornie zazdrosna o panią Venturę. Patrzył na nią w taki sposób... - tu Jack zakasłał znacząco, byle tylko mnie uciszyć, ale wychodzę z założenia, że jak powiedziało się "a", to trzeba powiedzieć "b". Biedna, nieświadoma niczego, starsza kobieta. Podejrzewam, że gdyby się o wszystkim dowiedziała, narobiłaby sobie tylko nadziei na to, że te jej golfy są niewiarygodnie kuszące z perspektywy nieletnich uczniów naszego liceum. - Chciałabym, żeby któregoś dnia ktoś spojrzał na mnie w ten sposób. Z uczuciem, czułością, szewską pasją...
  - Claire, na litość boską!
Claire zamilkła.


***

Odwiózł mnie do domu. Chwiejnym krokiem podeszłam do komody, bo tak się złożyło, że akurat ona była najbliżej, oparłam się o nią i zaczęłam zalotnie trzepotać rzęsami. Oczywiście w zamyśle było to cholernie kokieteryjne i w ogóle, ale nie wydaje mi się, żeby wyglądało to chociażby normalnie.
  - Zrobimy pranie? - zapytałam, uśmiechając się głupkowato. Przeważnie uśmiecham się głupkowato, bo nic na to nie poradzę (taki wyraz twarzy), ale skoro tym razem podkreślam, że była to błazenada, oznacza to, że szczerzyłam się mniej więcej tak samo jak robię to na widok nowiuteńkiego, nieotwartego jeszcze słoika nutelli.
- Na pewno wszystko...
Tylko pełnoprawne ofiary losu słyszą to pytanie średnio sześćdziesiąt razy na godzinę.
Ludzie nie rozumieją, że moje w porządku różni się od typowego w porządku.
  Mam zaniżone wymagania!
- To może przynajmniej ściągniesz koszulkę?
Przygryzłam dolną wargę. Co prawda nie mogłam wtedy zobaczyć swojej twarzy, ale jestem prawie pewna, że wyglądałam jak typowy przyłysawy zboczeniec po pięćdziesiątce. No, przynajmniej jeśli chodzi o moją mimikę i gesty, które wykonywałam ze zdwojoną częstotliwością.
Złapałam za filiżankę herbaty, która leżała tam Bóg wie jak długo (mam małą skłonność do chomikowania w połowie pełnych szklanek, kubków i wszelkiego rodzaju naczyń z napojami, czytaj prawie nigdy nie odnoszę ich na miejsce) i ostentacyjnie oblałam jego podkoszulek. Powinien już zacząć się rozbierać. Zamiast tego zmarszczył brwi i pokręcił głową z niedowierzaniem. Wiedziałam, że to jeden z jego ulubionych t-shirtów. Czy to nie był aby przypadkiem ten moment, kiedy należało na mnie porządnie nawrzeszczeć?
  Co z tobą, Wilshere? Czy twoja cierpliwość nie ma końca?
- Jesteś kompletnie pijana. Powinnaś się położyć.
  Ups, zorientował się. A byłam pewna, że nie zauważył jak potajemnie podpijałam kolejne porcje whisky. Tak bardzo starałam się zachowywać naturalnie, że zatraciłam gdzieś po drodze swoje "ja". Gdybym częściej mówiła: mam dość i moje życie jest beznadziejne, to nigdy nie domyśliłby się, że wypiłam za dużo.
  - Raczej zdesperowana - poprawiłam go w nadziei, że zatrze to złe wrażenie jakie musiałam wywrzeć na jego osobie. W sumie nie wiem co byłoby gorsze - próby uwodzenia go po alkoholu czy ot tak, bo Ramsey definitywnie mnie odrzucił.
Bum!
Upadłam na zimną podłogę.
A później jeszcze: BUM! BUM! I BUM!
Książki, które przeważnie walają się po całej sypialni właśnie mnie dobiły.
To by było na tyle jeśli chodzi o snucie refleksji. Poczułam się jeszcze bardziej otumaniona i nie wiem czy było to spowodowane tym, że porządnie zebrałam po głowie, czy tym, że Jack pochylił się nade mną i z tej perspektywy jego twarz wyglądała dziwnie ludzko, by nie rzec dobrze.
Kiedy Wilshere zbierał mnie z paneli, zawisnęłam na jego szyi i jeszcze mocniej przyciągnęłam go do siebie. Jakby moje pijane cztery litery nie były już wystarczająco uciążliwe.
- Potrzebuję cię, Jacky - wyszeptałam, wodząc opuszkami palców po jego karku.
  A potem zwymiotowałam i czar chwili prysnął wraz z resztkami mojej nietrzeźwej godności.


***

Kilkanaście godzin wcześniej

- Jesteśmy najlepszą udawaną parą we wszechświecie - przyznałam usatysfakcjonowana, kiedy opuściliśmy salę kinową. Nie zrobiliśmy tego do końca z własnej woli. Owszem, zostaliśmy wyproszeni, ale nie żałuję zupełnie niczego.
  High five.
  Taniec radości.
  Co napawało nas dumą i dlaczego nie pozwolono nam nawet dokończyć filmu? Jak zwykle w ciągu niespełna godziny zdążyliśmy się już pokłócić, pogodzić, odegrać co najmniej cztery sceny zazdrości, pobić się, obscenicznie się obściskiwać, teatralnie buczeć na widok całującej się pary aktorów i rzucać popcornem w każdego, kto nie podzielał naszej opinii.
- Oczywiście, że jesteśmy.


***

- Nadal sądzę, że byliśmy idealną parą, Wilshere - mruknęłam, kiedy ten ostrożnie przetransportował mnie na łóżko. Wtuliłam się w poduszkę i złapałam go mocniej za ramię, byle tylko nie ośmielił się wyjść.


______________________________________


Hej Em! Uśmierciłam Matta, ha!
Cóż mogę rzec? Akcja chyba nabiera tempa :3


niedziela, 17 marca 2013

Rozdział 10. Kłopoty w raju

Każdego dnia dzieje się coś, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jestem beznadziejna, a każda kolejna decyzja, którą podejmuję jest jak ta kłoda, rzucana bezmyślnie pod własne nogi. Nie znam drugiej takiej osoby, która do tego stopnia opanowałaby sztukę autodestrukcji. Wow, to zabrzmiało trochę tak, jakbym była wyjątkowa. Tego słowa można użyć w kontekście mojej osoby tylko, jeśli chce się powiedzieć: wyjątkowo często pakuje się w kłopoty, ewentualnie wyjątkowa z niej niezdara. Nigdy nie będę po prostu wyjątkowa.
 
- Czy ty do reszty postradałaś zmysły? – Alice wyraźnie straciła cierpliwość, bo stanęła nade mną, wymachując rękoma, a w jej oczach pojawiło się coś jakby szczere rozczarowanie. Powiedziałam jej prawdę. Wie o wszystkim. Naturalnie musiała przysiąc, że tym razem się nie wygada, bo bałam się, że sprawa przybierze rozmiarów afery dotyczącej wątpliwej orientacji Wilshere’a. Względnie często składamy sobie przysięgi wieczyste, wiecie? – Tak chcesz zdobyć Ramseya?! Powodzenia! Ty i ten twój Jack… och, brak mi słów. Oboje jesteście geniuszami! Wy… wy po prostu jesteście siebie warci! Idioci! Najwięksi na świecie idioci! – cóż, takiej reakcji niekoniecznie się spodziewałam. Obserwowałam jak ukochana przyjaciółka spaceruje w tę i z powrotem, mrucząc coś pod nosem. Chyba to był ten moment krótkiej refleksji, po której miała zamiar kontynuować torturowanie mnie wyrzutami sumienia. Wiedziałam, że czeka mnie długi wykład dotyczący mojego karygodnego zachowania, dlatego wygodnie usadowiłam się na łóżku, opierając się na stosie poduszek. Brakowało tylko popcornu, ale nie chciałam nadużywać jej gościnności. Poza tym mogłoby wtedy dojść do prawdziwej rzezi w tych czterech ścianach pokoiku na poddaszu. W domu nie było nikogo poza nami, wolałam więc nie ryzykować. Wbrew pozorom dosyć wysoko cenię sobie własne życie. – Riley, a czy ty pomyślałaś jak wasze relacje będą wyglądały, kiedy to wszystko się skończy? A co jeśli coś się zmieni? Jesteś po prostu niepoważna.
- Nie przesadzaj – odparłam. Zwróćcie uwagę na różnicę długości wypowiedzi każdej z nas.
- Co powiedziałaś zaraz po tym jak go poznałaś? – och, wiedziałam do czego do zmierza. Szatynka skrzyżowała ręce na piersi i wlepiła we mnie to swoje badawcze spojrzenie, a jej zielone oczy z dawką piwnego pigmentu nabrały dziwnego wyrazu. Coś jakby tańczyły w nich ogniki cichej satysfakcji. Trafiła w czuły punkt.
 
- To było tak dawno temu.
- Nie tak brzmiało moje pytanie – uśmiechnęła się tryumfalnie. – Podpowiem ci. „Właściciel najbardziej seksownego głosu we wszechświecie, o Boże, o Boże, o Boże, a jak on się uśmiecha, o Boże, o Boże, o Boże, a te jego dołeczki…” – zapiszczała, imitując przerażająco podekscytowaną osobę (MNIE) i wykonując przy tym taniec niepohamowanej radości (mój taniec niepohamowanej radości), który wygląda mniej więcej tak, że podskakując wymachuję rękami we wszystkich możliwych kierunkach. Tak, dosyć często robię coś takiego.
- Skończ! – warknęłam cierpko. – I nie mówię tak często „o Boże”!
 
- Ja wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyniknie Riley. Spójrz tylko na siebie.
- Dzięki, naprawdę. I mówisz mi to tuż przed szkolną imprezą.
- Chodziło mi bardziej o twój stan psychiczny. 
- Świetnie, teraz jeszcze nie domagam mentalnie – spojrzałam w lustro, krzywiąc się lekko. Znowu jakiś niesforny pukiel włosów zapragnął żyć własnym życiem. Co ja gadam. Moje włosy zawsze żyją swoim życiem, ale na tę okazję postanowiłam je nieco bardziej uporządkować. Każdy właściciel kręconych, czy falowanych kudłów (ja należę do tej drugiej kategorii) przyzna mi rację – w większości przypadków nie da się nad nimi zapanować. Pewnie zastanawiacie się dlaczego w ogóle zgodziłam się tam pójść, skoro ja i tego typu przedsięwzięcia to oksymoron. Nienawidzę, nienawidzę i jeszcze raz nienawidzę. Ale jako przykładna udawana dziewczyna, którą postanowiłam się stać, uznałam, że to idealna okazja, by obdzielić świat naszym udawanym szczęściem.


2 godziny później

Udawanie, że jest się normalną nastolatką nie jest łatwe. Czy chcesz tego, czy nie, jesteś częścią tej grupy, sterowanych hormonalnie kreatur i jedynym rozsądnym wyjściem zdaje się być wtopienie się w tłum. Słyszeliście o zjawisku mimikry, występującym u zwierząt? Tak naprawdę robimy to samo na codzień. Udajemy tych silniejszych, popularniejszych, niewyróżniających się z tłumu... cóż, opcji jest wiele. Przystosowywanie się nigdy nie było moją mocną stroną
Plan był prosty. Chciałam przez cały wieczór podpierać ścianę, w najgorszym wypadku wkroczyć na kolejny etap znajomości ze stolikiem z przystawkami, w którym to nie byłabym już tak nieśmiała i niepozorna. Wyszło jak zawsze, czyli dokładnie wbrew temu, co sobie zaplanowałam. Alice siłą zaciągnęła mnie na sam środek parkietu i zmusiła do tego, bym zaczęła imitować jakieś tam ruchy taneczne. Chyba nie da się tego opisać w bardziej dosadny sposób. Spojrzałam błagalnie na Wilshere’a, a ten tylko wyszczerzył się do mnie co najmniej jakby bawiło go zakłopotanie, bez wątpienia malujące się na mojej twarzy. Choć bo ja wiem... równie dobrze mógł go śmieszyć mój talent taneczny, którego naturalnie nie posiadam. Niepewnie złapał mnie za ręce. Zachowywaliśmy jednak spory dystans. Jak stwierdziła później ta wredna istota, zwana dalej moją przyjaciółką, między nami zmieściłyby się jeszcze co najmniej trzy osoby. Całe szczęście była w pobliżu i mogła pchnąć mnie wprost w ramiona Jacka. Autentycznie to zrobiła. Uderzyłam czołem o jego brodę. Spoglądanie na jego usta z tak małej odległości to za dużo, nawet jak dla mnie. Speszona oparlam głowę na jego ramieniu.


1,5 godziny później

Pierwsza scena zazdrości. Właściwie to chciałam ukarać Wilshere’a za to, że dałam się na to wszystko namówić i tylko szukałam pretekstu, by skompromitować go publicznie.
- Patrzyłeś na jej biust!
- Co?
- Pani Ventura też nie jest głupia. Zauważyła to.
- Żartujesz sobie, prawda? - spytał podejrzliwie, rozglądając się po całej sali, by w końcu utkwić swoje zdziwione spojrzenie w kobiecie po pięćdziesiątce. Jej siwe włosy doskonale komponowały się ze starymi okularami, które opuszczała zawsze tak nisko, że ledwo trzymały się na koniuszku jej nosa. - Ona ma na sobie golf!
- Właśnie. Właśnie, zboczeńcu! Rozbierasz wzrokiem tę starszą panią! Jak ci nie wstyd? - podniosłam nieco głos i spoliczkowałam go, jakby było to najbardziej naturalną rzeczą, którą przyszło mi zrobić w całym moim życiu. Wspominałam już, że mam mały problem z moją pasywno-agresywną naturą?


Jeszcze trochę później

Nareszcie się stamtąd urwaliśmy. Wszyscy zdążyli już zauważyć, że nasz związek jest dosyć toksyczny. Zwłaszcza po tym, jak Wilshere zaczął udawać, że płacze, bo cokolwiek by nie zrobił, ja zawsze jestem niezadowolona. Tak naprawdę myślę, że bolał go policzek i całkiem prawdopodobne, że łzy były autentyczne.
Całą paczką wyskoczyliśmy na frytki. Mówiąc “paczka”, mam na myśli mnie, Wilshere’a, Ramseya, Alice, Caroline, z którą przyjaźnię się już od przedszkola, ale nasze kontakty w ostatnim czasie jakby się oziębiły i ten cały Ian, który wprasza się dosłownie wszędzie.


Ociupinę później

Wróciłam do domu całkowicie i niepodważalnie zmarnowana i wykończona. Ostatnią rzeczą, na którą miałam ochotę była...
- Jak minął wieczór? - śmiem rzec, że Ted próbował wystraszyć mnie na śmierć. Zawsze wychylał się zza tej swojej gazety tak niespodziewanie i wydobywał się z niego tak donośny głos, że z miejsca dostawałam palpitacji serca.
Rozmowa. Ostatnią rzeczą, na którą miałam w tym momencie ochotę była rozmowa.
- Świetnie.
- Powinienem skoczyć do apteki po test ciążowy?
Chociaż nie miałam zamiaru wdawać się w dyskusję, akurat te słowa zadziałały na mnie jak płachta na byka. Odwróciłam się i spojrzałam na niego tak, jakbym była jedną z Atomówek. Laserowe spojrzenie i takie tam. Zawsze chciałam być jedną z Atomówek. Nie osądzajcie mnie, dobra?
- Nie tato, obejdę się bez - uśmiechnęłam się ironicznie. - Najwyżej zjem na śniadanie ananasa.
Uśmiechnął się. Łagodnie. Albo nie zrozumiał mojego ciętego dowcipu, albo...
- Powiedziałaś do mnie “tato” - wiem, że zabrzmi to nieprawdopodobnie, ale rzeczywiście nie zdarza się to zbyt często. - Za każdym razem, kiedy zwrócisz się do mnie w ten sposób, dostaniesz dwadzieścia funtów.
- Tato! Tato! Tato! Tato! Tato! - zawołałam rozentuzjazmowana. - Witaj, nowa paro spodni.
- Raz dziennie, Claire. Nie przeginaj.
Burknęłam coś pod nosem i z impetem wpadłam do sypialni, by wreszcie bezwładnie opaść na łóżko i ukryć twarz w miękkiej poduszce. Coś porządnie zawibrowało w okolicy mojego uda i nie jest to to, o czym pomyśleliście, doprawdy. Albo raczej to, o czym ja pomyślałam.
“Przepraszam”.
To się wysilił.
Teraz już łatwo się domyślić, że nie bez powodu tak zgrabnie i subtelnie ominęłam kilka ładnych godzin mojego życia, opisując ten dłużący się w nieskończoność dzień. Znowu nie wszystko poszło po mojej myśli. Miałam być idealną udawaną dziewczyną, ale jak zwykle nawaliłam. Powiedzmy, że nie zgadzaliśmy się w kilku kwestiach. W kilku nieistotnych, aczkolwiek trącących seksizmem kwestiach. Mój tarzan uparł się, że będzie mnie przepuszczał w drzwiach, okej, to całkiem zrozumiałe i wręcz wymagane, nosił za mnie książki przez cały dzien, okej, to z kolei miłe i urocze, w dodatku moje biedne, schorowane plecy mogły nieco odpocząć od dźwigania, ale stanowczo wypraszam sobie placenie za mnie w kawiarni, sklepie, kiosku, GDZIEKOLWIEK. Nie jestem taką dziewczyną. Poza tym litości, to wykraczało znacznie poza granice naszej umowy. Byliśmy parą na niby. Na niby. Mniejsza z tym. Pokłóciliśmy się tak bardzo, że Ramsey zaproponował, że za nas zapłaci. Tak, jesteśmy naprawdę bliskimi przyjaciółmi, ale kiedy się już sprzeczamy, to powinno się przed nami chować ostre narzędzia. Dosłownie. Od słowa do słowa przeszliśmy do wypominania sobie różnych rzeczy. Dowiedziałam się, że jestem małą, złośliwą, przebiegłą, nad wyraz irytującą, sarkastyczną, zrzędliwą jędzą. Za to przepraszał.



________________________________


Dobra. Oto rozdział, który powstał, ponieważ za wszelką cenę nie chciałam się zabrać do nauki. Enjoy :3

sobota, 9 marca 2013

Rozdział 9. Tu i teraz

             Jack jak zwykle podwiózł mnie do szkoły, jednak coś nie pozwalało mi wierzyć, że to będzie kolejny nudny dzień. To „coś” to synonim wyrażenia „udawany związek z najlepszym przyjacielem”. Uporczywie naciągałam rękawy fioletowego swetra na dłonie. Milczeliśmy całą drogę. No, przynajmniej ja nie odezwałam się ani słowem, bo Wilshere zajął się śpiewaniem „We found love” Rihanny. Na pewno poprawił mi tym humor, choć niekoniecznie było to jego celem.
            Niby nic nie zmieniło się między nami od wczoraj, a jednak atmosfera niezręczności powoli dawała mi się we znaki. Wizja wielogodzinnego odgrywania scen z cyklu: „kocham cię tak bardzo, że to aż boli” zwyczajnie mnie przerażała; bałam się, że mój wątpliwy talent aktorski nie pozwoli mi na zrobienie tego jak należy. Przecież ja nawet nie potrafiłam godnie odegrać roli choinki w szkolnym przedstawieniu! Skoro pan Matthews już wtedy stwierdził, że mam problemy z ekspresją, to co powiedziałby teraz, kiedy wiedziałby, że biorę udział w tej farsie?
            Wdech, wydech.
            Znalazłam jedną rzecz, z którą radzę sobie całkiem nieźle. Oddychanie. Ha! To jedna z niewielu wykonywanych przeze mnie czynności, do których nie mam żadnych zastrzeżeń.
            Nie będzie tak źle. Nie powinnam podchodzić do tego tak poważnie.
            - Za rękę głównym wejściem, efekt „wow”? – szatyn najwyraźniej już jakiś czas temu zakończył swój popis wokalny i przez dłuższą chwilę przyglądał się prawdziwej wojnie, którą toczyłam z własnymi myślami. Skrzywiłam się tylko i mruknęłam coś pod nosem w odpowiedzi na jego propozycję.
            - Zbyt tandetne i przewidywalne. Ty wybierzesz główne wejście, ja tylne, odwalimy finałową scenę z „Dirty dancing” i „och, kochanie, tak bardzo się za tobą stęskniłam; nie widziałam cię przecież od wczoraj”.
            Tak…
            Problem w tym, że ja nie jestem Baby, a Wilshere’owi daleko do Johnny’ego. Ogólnie chodziło o samo to wskoczenie mu w ramiona, co pewnie normalnej osobie nie sprawiłoby większej trudności, ale mówimy tu o mnie, Claire Riley. Mam kłopot nawet z dojściem w nocy do łazienki bez uszkodzenia jakiejś części swojego ciała. Chyba Jack wziął sobie na poważnie tę aluzję do melodramatu, bo kiedy udając rozentuzjazmowaną podbiegłam do niego w tym swoim szaleńczym tempie (czytaj z szybkością nieco podrasowanego żółwia), ten autentycznie złapał mnie za biodra i uniósł ku górze. Wiedziałam, że jest już za późno, by zareagować, gdy moje nogi oderwały się od podłoża. Po chwili zawisłam na jego ramieniu niczym szmaciana lalka, a górna część mojego odzienia podwinęła się, eksponując część mojej bielizny i ostatecznie zahaczyła o mój łeb. Wbrew pozorom nie tak łatwo było się z tego wyplątać. Dopiero po tym jak zaczęłam wierzgać nogami, Jack łaskawie odstawił mnie na ziemię, a następnie przywołał mnie do porządku, sprawiając, by niesforna koszulka i sweterek wróciły na swoje miejsce. Zaczerwieniłam się. Nie tak miało to wyglądać.
Niestety byłam na niego skazana do końca dnia i nawet Alice nie była mnie w stanie uratować, bo miała anginę i została w domu. Byłam totalnie osamotniona w swoich cierpieniach.
            Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Po zajęciach Jack uparł się, żebyśmy wstąpili do tej nowej kawiarni razem z kilkorgiem znajomych (w tym nieskazitelną istotą Aaronem Ramseyem). Miała tam być jakaś dziewczyna, w której rzekomo sam starał się wzbudzić zazdrość, ale nie zauważyłam żadnej kreatury, odpowiadającej podanemu przez niego opisowi, więc uznałam, że wymyślił to sobie, żeby doprowadzić do mojego spotkania z sami-wiecie-kim.
            - Jak długo jesteście razem? – dopytywał koleś, którego imienia za cholerę nie potrafię zapamiętać, w każdym razie kumpel Jacka, a ja mogłam myśleć tylko o tym jak bardzo stęskniłam się za tymi czasami zanim spieprzyłam wszystko na całej linii. Mimo wszystko ten nieśmiały uśmiech Ramseya nie był mi w stanie wynagrodzić wszystkich krzywd.
            Co to w ogóle za pytanie? Drugie dno dostrzegłam dopiero, kiedy dopatrzyłam się tych uśmieszków, tego poszturchiwania i innych prymitywnych gestów u tego całego Iana (o, przypomniałam sobie!). I znowu poczułam się jak w podstawówce.
            - NIE, nie, nie i jeszcze raz nie – palnęłam się w czoło. – Moje kochanie chce czekać do ślubu. Jest taki romantyczny.
            - Po co ta ironia… skarbie?
            - Jaka ironia? Naprawdę szanuję postulaty tego twojego tajnego katolickiego stowarzyszenia - czule złapałam go za rękę, ostentacyjnie okazując mu w ten sposób rzekome wparcie. Zdaję sobie sprawę z tego, że czasami mówię od rzeczy, ale nie macie pojęcia jak trudno jest ugryźć się w język kiedy ciąży na tobie taka presja. Nasza dwójka uwielbia się przekomarzać, a całe to dokuczanie sobie nawzajem już dawno przekroczyło granice zdrowego rozsądku. Oboje jesteśmy jednak zbyt uparci, by sobie odpuścić.
            - Mogę z nich zrezygnować jeśli właśnie tego chcesz.
            - Niczego innego tak bardzo nie pragnę.
            - Dziś wieczorem?
            - Po co czekać? Myślę, że czekałam już wystarczająco długo. Dlaczego po prostu nie zrobimy tego tu i teraz?
            - Przestań traktować mnie jak kawał mięsa, dobrze? – zaprotestował w końcu. Zaśmialiśmy się szyderczo i chyba dopiero wtedy dotarło do nas, że nie jesteśmy sami. Droczenie się to jedno, ale rozmowy z podtekstem w towarzystwie to za dużo nawet jak na nasze standardy. Nic na to nie poradzę. Mam spaczone poczucie humoru. Na co dzień raczej mi to nie przeszkadza, odstraszam co najwyżej jedną, dwie osoby w ciągu doby, ale kiedy Aaron opuścił stolik i skierował się do wyjścia, zrozumiałam, że powinnam wreszcie opanować sztukę utrzymywania języka za zębami.
            Wzruszyłam jedynie ramionami i wróciłam do sączenia przez rurkę mrożonej kawy. Przynajmniej dopóki nie poczułam na sobie rozwścieczonego wzroku Wilshere’a, który dość sugestywnym ruchem głowy nakazał mi pognać za Ramseyem. Przez chwilę toczyliśmy zażartą dyskusję na migi. On marszczył brwi i „mówił” coś na kształt: „rusz ten tyłek”, ja natomiast unosiłam jedną brew, teatralnie krzyżując ręce na pięści, demonstrując jawną dezaprobatę dla tego pomysłu. Wreszcie zagraliśmy w papier, kamień, nożyce. Przegrałam z kretesem. Mogłoby się wydawać, że minęły całe wieki zanim rozstrzygnęliśmy nasz mały spór, ale tak naprawdę trwało to tylko krótką chwilę. Zdołałam więc dogonić naszą primadonnę.
            - Cześć – palnęłam bezmyślnie. Powinnam zostać negocjatorem. Tak łatwo mi to przychodzi. Rozegrałam to wręcz profesjonalnie. Oczami wyobraźni widziałam już jak odbieram nagrodę za negocjacje roku, niestety nadal byłam świadoma tego, że stoję przed Aaronem Ramseyem i chyba powinnam z nim porozmawiać, ale na dobrą sprawę nie wiem od czego zacząć, ani w ogóle jakie tematy konwersacji byłyby w tym momencie najbardziej wskazane.
            Oddychaj, Claire, oddychaj. W końcu to wychodzi ci najlepiej.
            Postanowiłam policzyć do dziesięciu, by nie dopuścić do tego, by mój chaotyczny zbiór myśli przerodził się w słowotok. Bo musicie wiedzieć, że moje wypowiedzi najczęściej przybierają charakter przydługiego monologu, którego swoją drogą nikt nigdy nie ma ochoty wysłuchiwać. Stres i nieodparta chęć uzewnętrzniania się są w moim przypadku jakoś dziwacznie powiązane. Popadam w skrajności. Oto cała ja - albo nie mówię nic, wychodząc z założenia, że milczenie jest złotem, albo plotę jak najęta, poszukując choćby odrobiny zrozumienia, choć najczęściej sama nie potrafię dostrzec sensu w tym co mówię.
            - Cześć. – Świetnie. Oboje okazaliśmy się cholernie rozmowni.
            - Czy ty przypadkiem… bo wiesz, to wyglądało trochę jakbyś… wyszedłeś tak nagle i…. –  oto kolejny doskonały przykład tego jak zachowuje się Claire, kiedy zjadają ją nerwy. Wzięłam głęboki oddech i kontynuowałam ten „wywód”. To nawet nie było jąkanie się. Miałam poważny problem ze zbudowaniem wypowiedzi, a kwestię ułomnego szyku zdania postaram się zgrabnie pominąć. – Mam dosyć specyficzne poczucie humoru. Jeśli cię uraziłam…
            Cholera. Do tej pory wydawało mi się, że wszyscy lubią sprośne żarty.
            - Och, daj spokój, Claire – uciął stanowczo. Było coś niepokojącego w tym jego głosie. Coś jakby niechęć do wdawania się w tę rozmowę. Żadne z nas nie chciało, aby do niej doszło, teoretycznie powinnam więc poczuć ulgę. Dlaczego nadal odczuwałam niepokój? Ramsey i to jego spojrzenie skarconego szczeniaka powoli zaczynało mnie irytować. Zbyt często docierał do najgłębszych zakamarków moich wyrzutów sumienia i robił ze mnie emocjonalnego wraka. Wystarczyło już tylko, by nie miał na twarzy tego cwaniakowatego uśmieszku, a ja już czułam się winna całemu złu tego świata.
            - Tak… - mruknęłam zrezygnowana i naprawdę chciałam to zakończyć raz na zawsze i wrócić do Jacka, jakkolwiek dwuznacznie to nie zabrzmi, ale doszłam do wniosku, że ucieczka byłaby tylko chwilowym rozwiązaniem. – Nie możesz być na mnie zły o całą tę sprawę z Wilsherem.
            - Oczywiście, że nie mogę być na ciebie zły o całą tę sprawę z Wilshere’m – powtórzył. Nie obraziłabym się, gdyby akurat w tym przypadku poskąpił mi ironii. – Ale mogę być zły o to, że mnie okłamałaś. Co najmniej dwa razy wyparłaś się tego, że coś was łączy.
            - Jeszcze jeden raz i mielibyśmy motyw biblijny – prychnęłam. Średnio dobry żart. Powiedziałabym nawet, że „słaby” to zbyt wygórowane określenie. Teatralnie przewróciłam oczami. Znowu to robił. To taki typ, którym każda chciałaby się zaopiekować. No właśnie. Każda. Tu z kolei obnaża się jego największy defekt, tuż obok przynoszenia pecha. Ale wracając do rzeczy… Boże, jak on dobrze wyglądał. Akurat wtedy, kiedy wychodziłam na największą wywłokę we wszechświecie, on musiał wyglądać tak nieskazitelnie i uroczo jak zawsze, obdarzając mnie tak słodkim i niewinnym, aczkolwiek niepozbawionym dystansu spojrzeniem. Do listy moich wad, której sporządzenie zajęłoby mi najprawdopodobniej całe życie musiałam jeszcze dopisać skłonność do naginania prawdy. Najgorsze było jednak to, że kłamałam teraz, biorąc udział w całej tej szopce, a nie wtedy, kiedy stwierdziłam, że ja i Wilshere jesteśmy tylko i wyłącznie przyjaciółmi. Dalej tkwiłam w tym kłamstwie po uszy. Usłyszałam czyjeś kroki i nie musiałam się nawet odwracać, żeby wiedzieć, że mój prywatny bodyguard sprawdzał, czy oby na pewno wszystko ze mną w porządku. W ramach sprostowania: na zewnątrz tak, w środku jakby znacznie mniej. – Chyba powinnam już iść – oświadczyłam, obracając się na pięcie. Szłam najwolniej jak tylko się dało, mając nadzieję, że pan idealny mnie zatrzyma i powie, że to co robię nie jest aż tak niewłaściwe jak mogłoby się wydawać.
            Jacky natychmiast objął mnie ramieniem, ale w zasadzie nie mam pojęcia jak powinnam interpretować ten gest, bo nie wiem czy aby przypadkiem nie zrobił tego na pokaz. W każdym razie opierając głowę na jego ramieniu poczułam coś jakby ulgę. Tkwiliśmy w tym we dwoje, więc przynajmniej zyskałam pewność, że on jeden nie będzie mnie z tego powodu osądzał.
            - Zły dzień, co? – spytał, doszczętnie rozczochrując moje włosy.
            - Raczej życie – westchnęłam ciężko, próbując pozbierać myśli. Zwykle w mojej głowie panuje istny chaos, ale to… tego nie można było porównać do niczego. – Wszystko zaczęło się pieprzyć, Jacky. Wszystko oprócz nas.
            - A ty znowu tylko o jednym! – odparł, udając oburzenie. Pokręciłam głową z niedowierzaniem, jednocześnie wybuchając śmiechem.
            - Wiesz, że nie to miałam na myśli.
            - Tu i teraz, pamiętasz? Tu i teraz. Obiecałaś mi to.
            - Jeśli do czterdziestki nikogo sobie nie znajdziemy, poprosisz mnie o rękę. To z kolei twoja obietnica. Ewentualnie wtedy będę mogła spełnić tę moją.
            - A co jeśli będę rozwiedziony?
            - Prawdopodobnie będę desperatką, więc nie powinno mi to przeszkadzać.
            - Zanim to nastąpi minie cała wieczność. A co jeśli dosyć późno się ożenię? Zgodzisz się na bycie moją kochanką?
            - Hej, to nie fair! Sugerujesz, że na pewno sobie kogoś znajdziesz, a ja będę skazana tylko i wyłącznie na ciebie! – sprzedałam mu porządnego kuksańca w bok. Skubaniec. Wiedziałam co kombinował. Skutecznie odwracał moją uwagę od problemów dotyczących pana Aarona Ramseya i koniec końców byłam mu za to wdzięczna. To było naprawdę słodkie z jego strony. Czy ja właśnie użyłam słowa „słodkie” w kontekście jego osoby? Oto i on - doskonały dowód na to, że balansuję na skraju załamania nerwowego i nie odpowiadam za własne czyny i słowa, nawet te niewypowiedziane na głos.


***


            Jadłam właśnie kolację z Tedem i Andrew, a że ten drugi samodzielnie ją przygotował, czynność ta nie należała do najprzyjemniejszych w moim życiu. Właściwie, to nawet ucieszyłam się, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Miałam pretekst, by bez wyrzutów sumienia odejść od stołu i zaprzestać konsumpcji tej mazi, imitującej prawdziwy posiłek. Nawet nie potrafiłabym ująć tego w inny sposób.
            - Tak wysoko cenisz sobie naszą przyjaźń? – usłyszałam już od progu wyrzuty ze strony Alice. – Ty wredna małpo! Najpierw nie powiedziałaś mi o tych plotkach, a teraz jeszcze o tym, że ty i Wilshere jesteście razem!
            Uwielbiam ją, doprawdy. Coraz częściej wpada do mojego mieszkania, rzucając na prawo i lewo tymi swoimi śmiesznymi oskarżeniami. Byłoby miło, gdyby oszczędziła sobie mówienie o pewnych sprawach przy mojej rodzinie, ale cóż… naważyłam piwa i teraz muszę je najwidoczniej wypić.
            - Och, świetnie. A więc teraz spotykasz się z homoseksualistą? Ojcze, Claire ma chyba mały problem z głową – Andrew zasłonił usta ręką, powstrzymując się od śmiechu.
            - Ted, nie słuchaj go – zasyczałam, nie potrafiąc już nawet pohamować szczypty złośliwości w moim głosie. Ten dom czasami przypominał istny cyrk. Nasza gwiazda – prymitywny klaun znany również jako mój brat jak zwykle musiał zrobić coś, by choć na moment znaleźć się w centrum zainteresowania. Łowca sensacji. Cała trójka spoglądała na mnie tak, jakby oczekiwała wyjaśnień. I co ja miałam im niby powiedzieć? Prawdę? – Jack nie jest gejem. Wymyśliłam to kłamstwo, żeby nikt nie dowiedział się o naszym związku – spuściłam wzrok i bez słowa skierowałam się do swojej sypialni. Już wtedy wiedziałam, że wyjdzie z tego niezły ambaras. Nie zdążyłam jeszcze zamknąć drzwi, kiedy usłyszałam zmartwiony głos taty, dobiegający z salonu:
            - A co z tym drugim absztyfikantem?
            Świetnie. W tym domu nie istnieje Jack Wilshere i Aaron Ramsey. Jest za to: „absztyfikant 1” i „absztyfikant 2”.
            Skoro i tak obrywałam za nas dwoje i zaszło to tak daleko, że nawet Ted wiedział o naszym domniemanym związku, obiecałam sobie, że będę najlepszą udawaną dziewczyną pod słońcem i rozegramy to w taki sposób, że jeszcze długo pozostaniemy na językach znajomych. Chcą naszego związku, to będą go mieli. Najlepszy udawany związek w historii jest właśnie na wczesnym etapie tworzenia i póki co ma się całkiem nie najgorzej.


_____________________________________


Jak obiecałam jest szybciej i nawet dłuższy niż zwykle, bo wbrew pozorom biorę sobie wszystkie zażalenia do serca.

Mam trochę zaległości do nadrobienia jeśli chodzi o opowiadania, dlatego uprzejmie proszę o cierpliwość :3 Przy mnie będziecie jej dużo potrzebować.

A teraz proszę o uwagę. Polecam absolutny must read opowiadań o tematyce Arsenalowej, który znajdziecie TUTAJ. I proszę zostawić tam ładną opinię, bo warto.

niedziela, 3 marca 2013

Rozdział 8. Rilshere


- I to właśnie ja, Claire Riley podejmę się tego wyzwania! – oświadczyłam rozentuzjazmowana, poklepując Wilshere’a po ramieniu.
- Ale ja nie chcę, żebyś szukała dla mnie dziewczyny. Dlaczego w ogóle miałabyś to robić?
Bo wszyscy myślą, że jesteś gejem, odparłam w duchu, ale całe szczęście zdążyłam ugryźć się w język.
- Za bardzo przejmujesz się wszystkimi wkoło. Zbyt często zapominasz o sobie.
Biedny, niczego nieświadomy Jack.
W ciągu ostatniego tygodnia zamieniłam się w etatową doradczynię.
- Lepiej nie publikuj nigdzie tego zdjęcia, na którym jesteś ze swoim „bliskim kolegą”.
- Pamiętasz ten lawendowy sweterek w paski, który dostałeś na gwiazdkę? Wyrzuć go.
- Bransoletka? Jesteś niepoważny.
Tak, wiem. Jestem ostatnią osobą, która powinna mu cokolwiek doradzać. Zero doświadczenia, wyczucia i taktu. Ale ja najzwyczajniej w świecie nie miałam pojęcia jak to wszystko odkręcić, a jak to mówią, tonący brzytwy się chwyta.
Właściwie w tym okresie słodkiej niewiedzy Wilshere’a było kilka takich sytuacji, które dla postronnego obserwatora mogłyby wydać się całkiem zabawne. Płaczliwym tonem błagałam go na przykład, żeby nie zamawiał hot doga w szkolnej stołówce, ale ten naturalnie mnie nie wysłuchał i kiedy wkładał go do ust… cóż, nie istnieje chyba dobra metoda na spożywanie tego typu rzeczy. Zwłaszcza, kiedy na wszystko spoglądasz przez pryzmat seksualnego podtekstu. Żałujcie, że nie widzieliście wtedy miny Ramseya i kilku innych osób, którzy na tę dłuższą chwilę dosłownie zastygli w bezruchu. Czułam się wtedy dosyć niezręcznie. Jack przykuwał na siebie zbyt dużą uwagę tłumów, a ja nigdy nie byłam osobą, która ubiegałaby się o koegzystowanie z nim w samym centrum zainteresowania. Był jeszcze incydent w szkolnej szatni. Kilku „uświadomionych” kolegów nie miało zamiaru się przy nim przebierać. Wyszło dosyć dziwnie. Zaczął nawet myśleć, że zrobił coś nieprzyzwoitego. Na tyle nieprzyzwoitego, że znajomi się od niego odwrócili. Moje wyrzuty sumienia narastały z każdym dniem, by w końcu osiągnąć swą kulminację w środę w porze lunchu.
- Gej! – krzyknął ktoś z drugiego końca sali na tyle głośno, że Jacky po prostu nie mógł tego nie usłyszeć. Pospiesznie złapałam przyjaciela za ramię, bo przyuważyłam, że stopień jego poirytowania przekroczył pewną granicę i niebezpiecznie zaczął zbliżać się do progu obłędu. Zacisnął już nawet pięści, by „odpowiedzieć” na ten komplement, ale na szczęście cudem udało mi się go uspokoić.
- Dlaczego wszyscy myślą, że jestem gejem?
Bo oglądasz „Glee”, odparłam w myślach. Oglądasz „Glee” i przede wszystkim przyjaźnisz się z największą zołzą na świecie, która rozsiewa niedorzeczne plotki, a Aaron Ramsey i Alice Barnes nie potrafią utrzymać języka za zębami.
- To tylko takie bezsensowne gadanie. Zawsze znajdą sobie jakiś punkt zaczepienia.
Musiałam jak najszybciej wcielić mój plan w życie. Miałam ogromny problem ze znalezieniem potencjalnej kandydatki na dziewczynę Wilshere’a, może nie tyle dlatego, że żadna nie sprostałaby jego wymaganiom, chodziło raczej o moje niestandardowe wymogi. Nie powinien być z byle kim. Te dołeczki i perfekcyjnie wyrzeźbione ciało zasługują na kogoś, kto potrafiłby je docenić.
            - Hej, Wilshere! – Josh najwyraźniej nie zamierzał sobie odpuścić tego dnia. Jedyną rzeczą, jaką powinniście wiedzieć o tym typku jest to, że jest prawdziwym naganiaczem plotek w tej szkole. Jeśli Joshua o czymś wie, to możesz być prawie pewien, że wkrótce dowie się o tym cały wszechświat. – Wiesz jaki jest najkrótszy dowcip o gejach?
            - Czy ja wyglądam jak homoseksualista? – warknął szatyn, spoglądając podejrzliwie to na blondyna to znowu na mnie.
            - On nie jest gejem – oświadczyłam, akcentując każde słowo. Mój mózg pracował teraz na tak wysokich obrotach, że niemalże mogłam usłyszeć jak rodzą się w nim coraz głupsze pomysły. Kiedy zrodził się ten najbardziej idiotyczny, chyba przestałam już kontaktować, bo w normalnych warunkach w życiu nie wcieliłabym go w życie. – Gej test – palnęłam, pociągając niewinną koszulkę do granic możliwości w dół i eksponując przy tym dekolt. – Widzisz? Totalnie spojrzał na mój biust. Nie może być gejem.
            Zdaję sobie sprawę z tego, że właśnie zrobiłam z siebie kretynkę i koniec końców niczego konkretnego nie dowiodłam, ale miewam te swoje przebłyski wątpliwej inteligencji i nic na to nie poradzę. Po prostu poszłam za ciosem.
            - Kochanie daj spokój. Najwyższy czas, by przestać się ukrywać – uśmiechnął się Jack, obejmując mnie ramieniem. Co prawda nie miałam przy sobie lusterka, ale nie potrzebowałam go, by wiedzieć, że moje policzki zrobiły się wściekle czerwone. Odgarnął moją grzywkę i pocałował mnie w sam środek czoła, jednocześnie kontynuując tę podejrzaną konwersację z Joshem. Nie wiem o czym mówili. Nie byłam w stanie skoncentrować się na ich słowach, ale domyślam się, że ta wredna istota ciągnęła całą tę farsę.
Doprawdy, Jacky, wystarczyłaby jedna drobna aluzja, by uwierzył, że jesteśmy razem. Nie musiałeś od razu opowiadać mu całej historii nieistniejącego związku.
- Och, skarbie, nie zawstydzaj mnie – zatrzepotałam rzęsami, uśmiechając się ironicznie. – Uwielbiam, kiedy o nas mówisz. Zmieniasz wtedy nawet ton głosu, a ja czuję jak stado pieprzonych motylków penetruje mój żołądek i tak dalej, ale czy możemy zamienić słówko… mysiu pysiu? – wyszczerzyłam się jeszcze bardziej. Dosłownie zaczęły mnie boleć policzki od tego sztucznego uśmiechu.
- Jasne, koteczku – odparł, omijając szerokim łukiem Josha. Korzystając z okazji zamachnęłam się i z całej siły klepnęłam go w tyłek. To miała być jego kara, ale wyszło jak zawsze. Dziwne plotki chodziły później po szkole, oj dziwne. Była mowa o jakimś sado-maso i innych tego typu bredniach. Naturalnie w kontekście mojej osoby. Niektórzy widzieli później jak zaciągam Jacka do męskiej toalety i bynajmniej nie wpłynęło to na poprawienie opinii krążących na mój temat.
- Co ty do cholery jasnej wyprawiasz? – wrzasnęłam, gdy zostaliśmy wreszcie sami.
- Mogę się mylić, ale czy ty nie maczałaś przypadkiem palców w całej tej aferze związanej z moją orientacją? – zmarszczył czoło, najprawdopodobniej oczekując wyjaśnień. Oczywiście takowych się nie doczekał i to było niestety dosyć jednoznaczne z przyznaniem się do winy. – Pan Matthews zrobił mi pogadankę o tolerancji w naszej szkole, a jakiś pierwszoklasista próbował mnie namówić do udziału w debacie dotyczącej praw homoseksualistów. Nie odniosłaś przypadkiem wrażenia, że to zaszło za daleko?
- Przepraszam. To wina Ramseya. Powiedziałam coś, co zabrzmiało dosyć dwuznacznie, on źle to odebrał i rozdmuchał całą sprawę, powiedział o wszystkim Alice i… tak jakoś wyszło.
- Co takiego w takim razie musiałaś mu powiedzieć, by uznał, że wolę mężczyzn?
- Powiedziałam, że równie dobrze mogłabym paradować przed tobą nago, a ty i tak najprawdopodobniej okazałbyś większe zainteresowanie właśnie jemu.
- Rzeczywiście dwuznaczne! Jesteś niemożliwa, Claire! Niemożliwa!
- Na pocieszenie dodam, że właśnie przekreśliłeś moje szanse u Aarona, jeśli w ogóle kiedykolwiek je miałam – to był ten moment, kiedy zrezygnowana spuściłam wzrok, podkuliłam ogon i włączyłam tryb ofiary losu.
- Teraz jesteśmy kwita – dodał, wyraźnie łagodniejszym tonem. – Zazwyczaj ludzie nazywają to konsekwencjami. Namieszałaś, a teraz będziesz nosić to brzemię. Przez tydzień.
- Aż tak wysoko cenisz sobie swoją seksualność?
- Nie przeginaj – syknął cierpko. – Nadszedł czas naprawiania błędów.
- Chcesz mnie ukarać właśnie w taki sposób? Rujnując moją przyszłość? Co z Ramleyem, Wilshere? Kompletnie to do ciebie nie przemawia? Dzieci Ramleya mogłyby być takie piękne, gdyby wdały się w ojca, Jacky!
- Póki co musi ci wystarczyć Rilshere.
- Wybrałam już nawet imiona. Olivier i… Jack! To po przyszywanym wujku. Myślę, że właśnie uśmierciłeś Oliviera i Jacka, dzieciobójco. - Skrzyżowałam ręce na piersi, udając wielce obrażoną. Dobrze wiedziałam jak to rozegrać, by wreszcie złagodniał i zdystansował się nieco do całej sprawy. Co prawda ja rzucałabym najbardziej obraźliwymi obelgami i innymi niecenzuralnymi słowami, jakie tylko przyszłyby mi do głowy, przy okazji fantazjując o skopaniu mu tyłka, gdybym była na jego miejscu, no ale mówimy tu o Jackym, który jako że spędza ze mną mnóstwo czasu, uodpornił się na te moje odchylenia.
- Jestem pewien, że wasze dzieci będą równie nieskazitelnie, co ich ojciec, ale póki co nie zanosi się na żadną ciążę – skwitował, wyraźnie oburzony. Cóż, wizja bycia wujkiem Wilsherem za specjalnie do niego nie przemawiała. Chyba przeraził się tych moich planów na całe życie. Przecież nie byłam całkiem poważna! Jak już to nazwałabym moje dzieci inaczej. Dlaczego ja w ogóle o tym myślę? Póki co nie mam nawet odpowiedniego kandydata na perfekcyjnego tatusia. Naprawdę muszę przestać. Dzięki Bogu szatyn przerwał moje refleksje na temat matkowania. – Oficjalnie zerwiemy ze sobą w piątek. Rozumiesz, całe tłumy piszczących na mój widok dziewcząt nie mogą się doczekać tego momentu. Jack Wilshere znowu będzie wolnym strzelcem. Oszaleją z radości.
- Skromność jest twą największą cnotą, przyjacielu. – tu wrzuciłam kilka niecenzuralnych słów, nawet nie tyle go zwyzywałam, co zaklinałam w najlepsze całą tę sytuację, w którą mnie wplątał. A miałam skończyć z przeklinaniem. To taki okropny nawyk. - Pięknie to sobie wymyśliłeś. A co z Ramleyem?
- Riley, Riley, Riley… Tobie to trzeba wszystko tłumaczyć jak małemu dziecku. Wzbudzenie w nim zazdrości i tak było częścią mojego planu. Powinnaś być mi wdzięczna, ale rozumiem, że na razie przeżywasz w duchu to, że jesteś moją udawaną dziewczyną i rozpiera cię duma, więc nie jesteś w stanie myśleć racjonalnie. Podziękujesz mi już po wszystkim.
O tak. Podziękuję ci. Jeszcze mnie popamiętasz ty mała, podstępna kreaturo. Jeszcze mnie popamiętasz.


_______________________________________


Teraz to już naprawdę rozdziały będą się pojawiać w mniejszych odstępach czasowych. Sami rozumiecie, przygwoździła mnie nauka. 

Łączna liczba wyświetleń