- Powinnam była zrobić to dawno temu - przechyliłam głowę, wpatrując się tak w niego jeszcze przez chwilę, aż wreszcie z przerażeniem odkryłam, że szatyn już od jakiegoś czasu próbuje uporać się z własnym rozporkiem i wkrótce tenże rozporek przegrał tę walkę z kretesem. Cóż, spodnie nie były aż tak pobrudzone, ale skoro uznał, że one również powinny zostać wyprane, nie miałam czelności, by się mu sprzeciwić. Za wszelką cenę chciałam w końcu uniknąć kłótni. To przecież oczywiste. Zrobiło mi się gorąco. Potwornie gorąco. To pewnie problem z klimatyzacją. - Chyba właśnie zauważyłam plamę na twoich bokserkach.
- Gdzie? Nie wydaje mi się... - zaczął, uśmiechając się uwodzicielsko, ale dokończenie wypowiedzi nie było mu dane, gdyż w dosyć mało subtelny sposób weszłam mu w słowo.
- Och, po prostu je zdejmij! - odparłam tonem naburmuszonego dziecka, któremu odmówiono kupna zabawki. Posłusznie złapał za tkaninę, ale robił to stanowczo zbyt wolno, chciałam zobaczyć boga seksu w całej okazałości tu i teraz, nie przypominam sobie natomiast, żebym zamówiła profesjonalnego striptizera, który usilnie stara się przełożyć nadejście momentu kulminacyjnego na ostatnią chwilę.
- Słucham? - spytał nagle. Jego zdziwiony ton głosu nijak się miał do tego, co właśnie wyprawiał.
- Zdejmij te pieprzone bokserki, albo sama je z ciebie zedrę! - wrzasnęłam. Zaśmiał się. Głośno. Histerycznie. Na tyle głośno i histerycznie, że otworzyłam oczy i zorientowałam się, że opieram głowę na jego ramieniu. Najwyraźniej przysnęłam, kiedy oglądaliśmy razem jeden z tych nudnych filmów o wojnie. Nigdy nie była to moja ulubiona tematyka, ale wspólne oglądanie romansideł byłoby nie na miejscu z wiadomych względów, a wiadomo jak to się zawsze kończy w przypadku horrorów. Nie będę piszczącą panienką, ukrywającą się przed całym światem w jego ramionach.
To był tylko sen. Oddychaj, Claire.
- Co ci się śniło? - parsknął Jack, uważnie mi się przyglądając. I co ja niby miałam mu powiedzieć? I tak usłyszał za dużo. Zawsze podnoszę głos w nieodpowiednim momencie. Od dziecka mam również mały problem z gadaniem przez sen. Bardzo, bardzo złe połączenie. - Nie musisz mówić. Sam zgadnę. - nie, nie zgadniesz, Jacky. - Ramsey! - wypalił tonem znawcy. W normalnych okolicznościach pewnie sprowadziłabym go na ziemię, ale wolałam nie wgłębiać się w ten temat. - Widzę ten rumieniec, Claire. Co takiego podpowiada ci twój sprośny umysł?
- Muszę iść do łazienki - rzuciłam, po czym pędem pognałam przed siebie, nie patrząc już nawet pod nogi. Z impetem wparowałam do pomieszczenia. Oparłam się o umywalkę i zaczęłam wymierzać sobie kolejne policzki, żeby rozbudzić się na dobre. Powtarzałam przy tym coś na kształt: "głupia, głupia, głupia, niewiarygodnie głupia".
- Wszystko w porządku? - spytał, stając w progu. Genialna jak zawsze naturalnie nie zamknęłam za sobą drzwi. Podszedł nieco bliżej. Za blisko.
- Możesz odsunąć się od tej pralki? Błagam! - pisnęłam. Obrazy z tego dziwacznego snu wciąż nawiedzały moją głowę, a on tylko pogarszał sytuację, odtwarzając te scenki na jawie. Już nigdy nie spojrzę na to diabelskie urządzenie w ten sam sposób, przysięgam. Chciałabym móc powiedzieć, że nigdy nie zrobię prania, ale niestety dopuszczam taką możliwość kiedyś, w dalekiej przyszłości, kiedy ustabilizuję się emocjonalnie.
***
- Więc teraz mam udawać twojego przyjaciela? - cóż, dość zaskakujący ton głosu jak na kogoś o spojrzeniu zupełnie nieszkodliwego szczeniaka.
- Dlaczego nie możesz po prostu nim być? - zrezygnowana puściłam jego ramię. Znowu to robił Demonstracyjnie opuszczał pomieszczenie, kiedy ja i Wilshere tradycyjnie zgrywaliśmy idealną parę. Już dawno wiedziałam, że sytuacja wymknęła mi się spod kontroli, ale kiedy usłyszałam coś takiego z ust Aarona, bardziej niż kiedykolwiek zapragnęłam się z tego wszystkiego wycofać. Zamiast tego brnęłam w to dalej. Zadziwiająco łatwo przychodziło mi kontynuowanie tej farsy i właśnie to przerażało mnie w tym wszystkim najbardziej. - Przepraszam, że tak wyszło. Nie odpowiadam za rzeczy, które robię po pijaku, a cóż, Jack przypałętał się akurat kiedy byłam po kilku drinkach i jakoś tak zostało. - najgorsza wymówka ever. Próbujmy dalej, Claire. - Prawda jest taka, że nie starałeś się wystarczająco. Czekałam aż wreszcie zrobisz coś...
- Serio, Claire? A to co próbowałem zrobić to według ciebie nie jest "coś".
Dobra, w tym momencie uświadomiłam sobie, że podeszłam do tego z nieodpowiedniej strony.
- Jeśli zrobiłbyś to drugi raz, to skończyłoby się to inaczej, zważywszy na fakt, że jestem zupełnie trzeźwa. Spójrz, mogę dotknąć czubek własnego nosa palcem wskazującym - pytacie, czy naprawdę to zrobiłam? Oczywiście, że tak. Zawsze robię rzeczy, które kompletnie nie mają sensu, a przez które moja reputacja podupada z dnia na dzień.
- Zważywszy na fakt, że jesteś teraz w związku, nie zamierzam nawet próbować.
Zadziwiająco często mnie przedrzeźniał. Cwaniaczek doskonale wiedział co powiedzieć, żebym poczuła się jeszcze gorzej z tym głosem w mojej głowie, który swoją drogą brzmiał jak Orlando Bloom i powtarzał, żebym choć raz dla odmiany zrobiła coś rozsądnego. Dobra, Orlando, chcesz rozsądnej decyzji, to ją dostaniesz.
- Nie jesteśmy ze sobą. Ja i Wilshere udajemy parę. To był jego pomysł i wiem, że powinnam była zaprotestować, ale zgodziłam się, bo miałam wyrzuty sumienia. Sam rozumiesz, rzuciłam tę aluzję, że woli chłopców, później zrobił się z tego niezły bałagan, Jack chciał udowodnić jaki to jest męski i władczy, ale nie winię go za to, w końcu ma ten swój nadbagaż hormonalny i nie ma na to wpływu...
- Strasznie dużo mówisz.
- Prawdę mówiąc, dopiero się rozkręcałam.
- Nie kłopocz się. W tej chwili nie mogę nawet na ciebie patrzeć, więc lepiej będzie, jeśli po prostu sobie pójdę. Nie musisz wymyślać tych wszystkich historyjek na poczekaniu.
Po raz pierwszy od dawna postąpiłam tak jak należy. Powiedziałam mu prawdę, a on co? Sugeruje, że jestem nimfomanką. To znaczy mitomanką. W mojej głowie cała ta wypowiedź brzmiała sto razy bardziej przekonywująco, ale to nie upoważnia go do tego, żeby odwrócić się do mnie plecami i zostawić mnie tam samą, na trawniku pod domem Jacka. Tak się nie robi, do cholery jasnej!
- Claire, wszystko w porządku? - oto i zjawił się właściciel najlepszej wyśnionej klatki piersiowej we wszechświecie.
- Przestań o to pytać. Średnio sto razy dziennie słyszę to twoje: "wszystko w porządku?" i to zawsze akurat wtedy, kiedy nic nie jest w porządku. W tej chwili mam ochotę skopać ci ten twój perfekcyjny tyłek, dobrze wiesz za co, ale jednocześnie tak bardzo potrzebuję kogoś, do kogo moglabym się teraz przytulić i Wilshere, źle ze mną. Jestem emocjonalną zdzirą.
- Uważasz, że mam perfekcyjny tyłek? - uśmiechnął się tryumfalnie, eksponując te swoje cholerne dołeczki. Wyszczerzy się taki i myśli, że wszystko ujdzie mu płazem.
- Tylko tyle usłyszałeś z tego co powiedziałam, tak?
- Oj daj spokój, zdziro - szatyn objął mnie ramieniem, uprzednio doszczętnie rujując moją fryzurę tym swoim czochraniem. - Przestań się nad sobą użalać i biegnij za nim.
- Myślę, że gdybym to teraz zrobiła, mógłby mnie wziąć za potencjalnego gwałciciela.
- Nie widzisz tego? Nasz plan działa! Jest zazdrosny - krzepiąco poklepał mnie po plecach, zupełnie jakbym była jego kumplem z siłowni. Tak, zrobił to dosyć mało subtelnie i jak na mój gust włożył w to zbyt dużo siły. Jeszcze trochę, a złamałby mi kręgosłup. Zamknęłam oczy. Policzyłam do dziesięciu. A potem jeszcze raz. I jeszcze raz. - Wróćmy tam, żebyś mogła ze mną zerwać.
Przytaknęłam. Otworzył przede mną drzwi, a ja nie wiedzieć czemu za wszelką cenę nie chciałam przekroczyć ich progu. To tak jakbym decydowała, czy teraz, w tej chwili chcę z nim zerwać. Nie było już jednak odwrotu.
Wnętrze jego salonu irytowało mnie tą swoją nieskazitelnością bardziej niż kiedykolwiek. Idealne jak tyłek właściciela. Caroline siedziała na kanapie, obżerając się żelkami, a Alice esemesowała z tym swoim cichym wielbicielem, którego personaliów nie dało się od niej wyciągnąć ani siłą, ani szantażem. Widocznie nie dla wszystkich nastąpił właśnie koniec świata.
- Coś się stało? - Barnes na moment oderwała wzrok od swojej komórki i spojrzała na mnie dokładnie tak jak wtedy, gdy zdechł mój królik, a ona nie wiedziała jak mi powiedzieć, że nasza dalsza reanimacja (przy pomocy skakanki, chusteczek higienicznych i innych iście profesjonalnych gadżetów) jest praktycznie bezcelowa. Skąd ona to wszystko wiedziała? Dlaczego zawsze wyczuwała, kiedy wewnątrz dosłownie kipiałam od nadmiaru emocji? No dobra, może znacznie ułatwiałam jej sprawę, bo czułam, że jestem bliska płaczu, a robię wtedy bardzo charakterystyczną minę na pograniczu podkówki i uśmiechu typowego psychopaty. Frustracja towarzyszy mi od pierwszych dni mojego życia, nie mam pojęcia dlaczego tak bardzo się tym wszystkim przejęłam. Podobne sytuacje stoją przecież na porządku dziennym, kiedy jest się mną.
- Matt był bardzo oddanym królikiem, Alice! - sama nie wiem czemu powiedziałam to na głos. Myślałam o Aaronie, a przed oczami miałam zwłoki ukochanego futrzaka. Mówiłam, że lepiej nie analizować mojego toku myślenia. Wydaje mi się, że Ramsey trochę przypomina mi świętej pamięci Matty'ego. Oboje są tacy słodcy, milusi, spoglądają na ciebie jak na złodzieja marchwi (przynajmniej przez większość czasu) i dwadzieścia cztery godziny na dobę fantazjujesz o uściskaniu ich. - Zerwaliśmy. Byłam potwornie zazdrosna o panią Venturę. Patrzył na nią w taki sposób... - tu Jack zakasłał znacząco, byle tylko mnie uciszyć, ale wychodzę z założenia, że jak powiedziało się "a", to trzeba powiedzieć "b". Biedna, nieświadoma niczego, starsza kobieta. Podejrzewam, że gdyby się o wszystkim dowiedziała, narobiłaby sobie tylko nadziei na to, że te jej golfy są niewiarygodnie kuszące z perspektywy nieletnich uczniów naszego liceum. - Chciałabym, żeby któregoś dnia ktoś spojrzał na mnie w ten sposób. Z uczuciem, czułością, szewską pasją...
- Claire, na litość boską!
Claire zamilkła.
***
Odwiózł mnie do domu. Chwiejnym krokiem podeszłam do komody, bo tak się złożyło, że akurat ona była najbliżej, oparłam się o nią i zaczęłam zalotnie trzepotać rzęsami. Oczywiście w zamyśle było to cholernie kokieteryjne i w ogóle, ale nie wydaje mi się, żeby wyglądało to chociażby normalnie.
- Zrobimy pranie? - zapytałam, uśmiechając się głupkowato. Przeważnie uśmiecham się głupkowato, bo nic na to nie poradzę (taki wyraz twarzy), ale skoro tym razem podkreślam, że była to błazenada, oznacza to, że szczerzyłam się mniej więcej tak samo jak robię to na widok nowiuteńkiego, nieotwartego jeszcze słoika nutelli.
- Na pewno wszystko...
Tylko pełnoprawne ofiary losu słyszą to pytanie średnio sześćdziesiąt razy na godzinę.
Ludzie nie rozumieją, że moje w porządku różni się od typowego w porządku.
Mam zaniżone wymagania!
- To może przynajmniej ściągniesz koszulkę?
Przygryzłam dolną wargę. Co prawda nie mogłam wtedy zobaczyć swojej twarzy, ale jestem prawie pewna, że wyglądałam jak typowy przyłysawy zboczeniec po pięćdziesiątce. No, przynajmniej jeśli chodzi o moją mimikę i gesty, które wykonywałam ze zdwojoną częstotliwością.
Złapałam za filiżankę herbaty, która leżała tam Bóg wie jak długo (mam małą skłonność do chomikowania w połowie pełnych szklanek, kubków i wszelkiego rodzaju naczyń z napojami, czytaj prawie nigdy nie odnoszę ich na miejsce) i ostentacyjnie oblałam jego podkoszulek. Powinien już zacząć się rozbierać. Zamiast tego zmarszczył brwi i pokręcił głową z niedowierzaniem. Wiedziałam, że to jeden z jego ulubionych t-shirtów. Czy to nie był aby przypadkiem ten moment, kiedy należało na mnie porządnie nawrzeszczeć?
Co z tobą, Wilshere? Czy twoja cierpliwość nie ma końca?
- Jesteś kompletnie pijana. Powinnaś się położyć.
Ups, zorientował się. A byłam pewna, że nie zauważył jak potajemnie podpijałam kolejne porcje whisky. Tak bardzo starałam się zachowywać naturalnie, że zatraciłam gdzieś po drodze swoje "ja". Gdybym częściej mówiła: mam dość i moje życie jest beznadziejne, to nigdy nie domyśliłby się, że wypiłam za dużo.
- Raczej zdesperowana - poprawiłam go w nadziei, że zatrze to złe wrażenie jakie musiałam wywrzeć na jego osobie. W sumie nie wiem co byłoby gorsze - próby uwodzenia go po alkoholu czy ot tak, bo Ramsey definitywnie mnie odrzucił.
Bum!
Upadłam na zimną podłogę.
A później jeszcze: BUM! BUM! I BUM!
Książki, które przeważnie walają się po całej sypialni właśnie mnie dobiły.
To by było na tyle jeśli chodzi o snucie refleksji. Poczułam się jeszcze bardziej otumaniona i nie wiem czy było to spowodowane tym, że porządnie zebrałam po głowie, czy tym, że Jack pochylił się nade mną i z tej perspektywy jego twarz wyglądała dziwnie ludzko, by nie rzec dobrze.
Kiedy Wilshere zbierał mnie z paneli, zawisnęłam na jego szyi i jeszcze mocniej przyciągnęłam go do siebie. Jakby moje pijane cztery litery nie były już wystarczająco uciążliwe.
- Potrzebuję cię, Jacky - wyszeptałam, wodząc opuszkami palców po jego karku.
A potem zwymiotowałam i czar chwili prysnął wraz z resztkami mojej nietrzeźwej godności.
***
Kilkanaście godzin wcześniej
- Jesteśmy najlepszą udawaną parą we wszechświecie - przyznałam usatysfakcjonowana, kiedy opuściliśmy salę kinową. Nie zrobiliśmy tego do końca z własnej woli. Owszem, zostaliśmy wyproszeni, ale nie żałuję zupełnie niczego.
High five.
Taniec radości.
Co napawało nas dumą i dlaczego nie pozwolono nam nawet dokończyć filmu? Jak zwykle w ciągu niespełna godziny zdążyliśmy się już pokłócić, pogodzić, odegrać co najmniej cztery sceny zazdrości, pobić się, obscenicznie się obściskiwać, teatralnie buczeć na widok całującej się pary aktorów i rzucać popcornem w każdego, kto nie podzielał naszej opinii.
- Oczywiście, że jesteśmy.
***
- Nadal sądzę, że byliśmy idealną parą, Wilshere - mruknęłam, kiedy ten ostrożnie przetransportował mnie na łóżko. Wtuliłam się w poduszkę i złapałam go mocniej za ramię, byle tylko nie ośmielił się wyjść.
______________________________________
Hej Em! Uśmierciłam Matta, ha!
Cóż mogę rzec? Akcja chyba nabiera tempa :3