Jakim cudem doszliśmy do takiego punktu, w którym bez namysłu odrzucałam połączenie przychodzące od Aarona i trwoniłam czas, gapiąc się w niebo z Wilsherem u boku? To co zrobił zajmowało niskie, tysięczne miejsce na liście rzeczy, które przyszły mi do głowy, kiedy rzucił hasło "muszę ci coś pokazać". Żartuję, wcale o tym nie pomyślałam. Wszystkie moje skojarzenia oscylowały wokół jednej myśli - pokaże mi pralkę. Tymczasem ignorowałam mojego chłopaka, żeby... NO WŁAŚNIE. Co my właściwie robiliśmy? Szatyn ewidentnie się nad czymś zastanawiał, w milczeniu wertując wzrokiem gwieździste niebo. To było do niego niepodobne. Bo kto jak kto, ale Jack Wilshere zawsze miał coś do powiedzenia. Jeżeli już któreś z nas popadało w tak melancholijny nastrój, to bez wątpienia byłam to ja. Wychodziłam z założenia, że milczenie jest złotem; głównie z przymusu, bo ilekroć otwierałam usta, kończyło się to fiaskiem, spektakularną kompromitacją, osobistą porażką. Wbrew pozorom nienawidziłam tej ciszy. Sprawiała, że myślałam o rzeczach, o których za wszelką cenę wolałabym nie myśleć.
-Tam jest! Wielki wóz, widzisz? - oświadczył w końcu dumny jak paw, szczerząc się przy tym niemiłosiernie. Coś czuję, że odnosiło się to do naszej ostatniej rozmowy (wow, serio dawno ze sobą nie gadaliśmy), w której pokazałam mu duży wóz na moim udzie tudzież jak kto woli - serię pieprzyków, układających się w ów wóz właśnie.
-Tak właściwie... - zaczęłam, ale w porę ugryzłam się w język. Claire Riley to wbrew pozorom zła kobieta nie jest. Nie miałam serca wyprowadzać go z błędu, kiedy tak podekscytowany wskazywał palcem mały wóz. Duży czy mały - co za różnica? Wóz to wóz, no nie? Chłopak się starał, wygooglowanie tego pewnie zajęło mu dobrych kilka minut, nie ma co się czepiać. Konstelacje nie zajmowały zbyt wysokiej pozycji na liście moich priorytetów, to nie one zaprzątały mi wtedy głowę. W międzyczasie telefon znowu zawibrował w mojej torebce. Nawet bez zerkania na jego ekran wcisnęłam "odrzuć". - I tylko po to mnie tu ściągnąłeś?
-Cóż, nie masz dla mnie ostatnio zbyt wiele czasu, co?
Jeżeli już mowa o niebie i tych sprawach, to w tym kontekście mogę z ręką na sercu powiedzieć, że ewidentnie spochmurniał. Dziwne. Miałam wrażenie, że moja obecność w jego życiu była dosyć przytłaczająca.
Jak długa wyłożyłam się na trawie, nie odrywając wzroku od Wilshere'owego wozu (ładnie go przechrzciłam, co?), a następnie spojrzałam na brązowookiego i zupełnie poważnie zapytałam:
-Uważasz, że pasuję do Ramseya?
-Oboje jesteście dziwni, niezdarni... - wyliczał, nie przestając się uśmiechać. Patrzenie na te jego dołeczki jest frustrujące. To tak jakbym została poddana hipnozie; nawet nie zauważam momentu, w którym sama zaczynam się szczerzyć, co więcej nie potrafię nawet wyjaśnić dlaczego to robię. - Ale tak serio, to gdybym nie wiedział, że tak długo robiłaś te dziwne podchody, żeby w końcu zwrócił na ciebie uwagę, to i tak shipowałbym was ze sobą, uwierz.
-Wilshere?
-Yhy? - wymruczał, robiąc tę bardzo dekoncentrującą minę, prawie niezauważalnie oblizując dolną wargę.
To był ten moment. Mogłam powiedzieć mu o wszystkim. O wszystkim. Tak, TO również przemknęło mi przez myśl. Byłam o krok od powiedzenia najlepszemu przyjacielowi, że być może, ale tylko być może (nigdy, przenigdy nie byłam mniej pewna swoich uczuć) darzę go nieco silniejszym uczuciem, niż sugerowałby to nasz bro kodeks.
-Znowu zaczęłam czuć się źle. Chyba tracę nad tym kontrolę.
-Zawsze możesz do mnie zadzwonić, a ja przyjadę do ciebie o każdej porze dnia i nocy. Chyba że będę akurat w łóżku ze Scarlett Johansson. Wtedy będziesz musiała poczekać jakąś minutę dłużej.
-Kocham cię, Jacky - wypaliłam całkiem poważnie, choć z mojej twarzy wciąż nie schodził uśmiech. Normalnie kamień z serca. - Chyba nawet bardziej niż jagodzianki.
-Ja ciebie też, fajtłapo - odpowiedział, obejmując mnie ramieniem i przyciągając mocniej do siebie. Puściłam tę drobną, bardzo drobniuteńką uwagę mimo uszu. Oboje to powiedzieliśmy. Na głos. I oboje wiedzieliśmy, że mówimy to tylko i wyłącznie jako drużyna pogromców tyłków (tak, swego czasu byłam jego skrzydłową i tak - nazwaliśmy się DPT). Szatyn doszczętnie zrujnował moją fryzurę, czochrając mnie w ten bardzo infantylny sposób, a potem płynnie przeszedł do mozolnego bawienia się moimi włosami. Nikomu nie pozwalam ich dotykać, ale dla niego zrobiłam mały wyjątek. Oto kolejny dowód na to, że było ze mną bardzo źle. - Wiem, że to nie jego wina, ale jeśli kiedykolwiek będziesz przez niego płakać, nawet Scarlett nie powstrzyma mnie przed uszkodzeniem tej jego nieskazitelnej mordki. Jeśli to stanie się przeze mnie, to pozwolę ci mnie uderzyć, ale tylko raz. W końcu...
-Claire Riley rękę ma ciężką - pozwoliłam sobie dokończyć za niego.
***
Środa z fifą. Byłam nieźle przygotowana. Z paczką żelek pod pachą i puszką coli w drugiej ręce, w ulubionej, wyciągniętej bluzeczce, zniecierpliwiona obgryzałam paznokcie pod drzwiami Wilshere'a. Albo stracił słuch, albo na śmierć zapomniał o tym, że byliśmy umówieni. Gdy przez dłuższy czas moje natarczywe pukanie nie przynosiło żadnych skutków, dopuściłam się małego aktu wandalizmu i niewiele się zastanawiając, pociągnęłam za klamkę. Mniej więcej już w połowie drogi do jego pokoju usłyszałam coś jak skrawki rozmowy, albo raczej monologu Jacka. Zostawił uchylone drzwi.
-Nie mam pojęcia o co ci chodzi - warknął pod nosem, kończąc swą przydługą wypowiedź, z której byłam w stanie wyłapać jedynie pojedyncze słówka.
Podpierając ścianę, spokojnie przysłuchiwałam się jego konwersacji z moją najlepszą przyjaciółką. A to ci niespodzianka. Czyżby rzeczywiście między nimi było coś na rzeczy? Bo co miała tam robić w NASZĄ ŚRODĘ? Jak śmiała rujnować nasz wspólny dzień?
-Myślisz, że nie widzę co kombinujesz? Wszystkie te spotkania, telefony, słodkie rozmowy? Dlaczego zawsze w magiczny sposób zjawiasz się akurat wtedy, kiedy powinna się zająć Ramseyem? Po co robisz to wszystko? Po co mieszasz jej w głowie, Wilshere?
-To nie tak.
Coś jakby mnie olśniło. Może to nie ja byłam tą, która sabotowała mój związek. Nie musiałam tego robić, bo Jack wystarczająco skutecznie robił to za mnie. "To nie tak" wygląda mi na słaby argument.
No powiedz coś, Jacky, dogadaj jej! Udowodnij, że jest w błędzie. Nasze relacje nie opierają się przecież na tym, że ty podcinasz mi skrzydła, bo masz taki kaprys. Cały ten plan zdobycia Aarona... Nie, to nie miałoby sensu. Po co miałbyś mi pomagać tylko po to, żeby później spokojnie patrzeć jak to wszystko się wali? Nigdy, przenigdy nie pogrywałbyś ze mną w ten sposób. No wyjaśnij jej jak to było naprawdę!
-Nawet ta wasza durna obietnica. Ślub po czterdziestce, co? Podobno nie było to do końca na poważnie, ale wszystko to układa się w piękną całość. Claire to taka opcja rezerwowa. Plan "b", co? Zawsze do niej wracasz. Nie wyjdzie ci z inną - będziesz wiedział gdzie jej szukać. To musi się skończyć.
Wow, chyba nie chciałam już dłużej tego słuchać. Wyszłam stamtąd tak samo jak się tam pojawiłam - niezauważalnie i bezszelestnie. Ok, ok, przyznaję. Moją niewidzialność i pozostałe supermoce zawdzięczałam temu, że Jack i Alice byli tak pochłonięci rozmową, że równie dobrze Scarlett Johansson mogłaby tańczyć na rurze pod jego sypialnią, a oni i tak by się nie zorientowali. Zabrałam więc swoje manatki i zwyczajnie zniknęłam. W tym jednym byłam autentycznie dobra.
***
Wiedziałam, że prędzej czy później zjawi się pod moimi drzwiami. Jest jak ten wrzód na tyłku, choć nie mam pewności, gdyż całe szczęście nigdy nie borykałam się z tego typu dolegliwością w tym mniej metaforycznym sensie. Intuicja mnie nie zawiodła. Intuicja. Ja po prostu znałam go za dobrze. Po tym co mu wcześniej powiedziałam, pewnie poczuł się zaniepokojony. Bał się, że podetnę sobie żyły, słuchając "The Scientist". Niechętnie, walcząc z tą bardziej upartą i zawziętą częścią mojej natury, wpuściłam go do środka. Zmierzyłam go otępiałym wzrokiem i nie zwlekając dłużej, walnęłam pięścią w tę irytującą buźkę, z której ani na moment nie schodził cwaniakowaty uśmieszek.
-Płakałaś przeze mnie?
-Ze śmiechu oczywiście.
-Oczywiście.
-Przepraszam.
W ramach ścisłości - przeprosiłam go za to, że uderzyłam za mocno, a nie za akt przemocy sam w sobie. Tym razem to on zobaczył dzięki mnie gwiazdy.
***
Podobno nie wchodzi się drugi raz do tej samej rzeki. Człowiek uczy się na własnych błędach; za pierwszym razem podjęcie niewłaściwej decyzji jest błędem, za drugim i każdym kolejnym - świadomym wyborem. Mogłabym tak wymieniać bez końca. Jak już wielokrotnie wspomniałam, jestem kretynką z wyboru, nic więc dziwnego, że stale powielam te same, tragiczne w skutkach pomysły, które zrodziły się w mojej pustej główce podczas bezskutecznych prób zapalenia znajdującej się nad nią żarówki. Z drugiej strony mówi się też, że do trzech razy sztuka. I jak tu słuchać starych porzekadeł, skoro te przekazują tak sprzeczne informacje?
Płaszcz, szpilki, seksowna, koronkowa bielizna - kojarzycie tę sytuację? Jeśli nie, to wymieniam dalej. Babcia Aarona, tort, tłum napalonych sześćdziesięciolatków; dam sobie głowę uciąć, że właśnie was olśniło. I pomyśleć, że to wszystko zaczęło się od niewinnie wyglądającego, aczkolwiek trącącego nieprzyzwoitym podtekstem zaproszenia. Nieważne. To jedno z takich wspomnień, które skrupulatnie staram się ukryć w najdalszych zakamarkach pamięci i na myśl o których zaczynam się rumienić, nerwowo obgryzać paznokcie i wystukiwać na klawiaturze telefonu numer alarmowy pogotowia, bo przecież tak trudno jest później przywrócić naturalny rytm serca. Rozchodzi się o sam strój, który miałam wtedy na sobie i którego ostatecznie nie zaprezentowałam nikomu, choć Wilshere był wtedy bardzo blisko ujrzenia go jako całości. Bardzo kusej, skromnej pod względem ilości materiału całości. Uznałam, że zagryzę zęby, nie będę myśleć o tamtym felernym dniu i wygrzebię z szafy spoczywający na wieszaku upokorzenia płaszczyk a'la profesor Gadżet. Kupiłam czerwony stanik, co mogło pójść nie tak?
Nie wiem co we mnie wstąpiło. Miałam te swoje napady frustracji, kiedy musiałam rozładować stres w taki czy inny sposób i tym razem padło akurat na tę, a nie inną metodę. Z impetem wtargnęłam do mieszkania Aarona i niczym burza przeszłam przez wszystkie pomieszczenia, potykając się o kilka kabli i zabawek dla psa, by w końcu dotrzeć do miejsca docelowego - sypialni Ramseya.
W "Geordie shore" mają takie pomieszczenie, które pieszczotliwie nazywają bzykalnią.
Wielce prawdopodobne, że byłam jedną z dziesięciu.
Kurczę, to już nawet ja przeszkodziłam swego czasu Adonisowi w robieniu bardzo nieprzyzwoitych rzeczy właśnie tutaj, na jego łóżku. Drogi Boże, już wtedy pokazałam mu wszystko, co miałam do zaoferowania, paradując prawie swobodnie bez koszulki. A później jeszcze przez Wilshere'a pokazałam mu się w całym ręczniczku. Taka wilgotna i w ogóle.
Szlag. Chyba właśnie poznałam gorzki smak niczym nieskalanego wstydu.
Szarpnęłam za te drzwi tak mocno, że o mały włos nie wyrwałam ich z zawiasów, a teraz nie potrafiłam się ruszyć i wyjątkowo nie było to spowodowane tylko tym, że niemiłosiernie uwierały mnie majtki. Aaron leżał na łóżku - miejscu deprawacji zapewne wielu niewiast, namiętnie wpatrując się w swoją komórkę, a ja bałam się nawet mrugnąć.
-Claire... - zaczął, wyraźnie skonfundowany, ale nim zdołał dokończyć swą myśl, zapewne jakąś uwagę na temat mojego ubioru - było w końcu stanowczo za ciepło na tego rodzaju odzienie wierzchnie, ewentualnie zapytanie o moją kondycję psychiczną, bo przecież moja twarz wyrażała cały zbiór emocji, zamykających się w krótkiej sentencji, a mianowicie: "CO JA DO CHOLERY JASNEJ WYPRAWIAM?".
-Zamknij się.
-Co?
-Milcz i zdejmuj koszulkę.
-Ale...
-Nie każ mi sięgać po inne środki natychmiastowego przymusu.
Patrzcie no jakie nawiązanie do sado maso.
-Wszystko w porządku?
-"W porządku" to dopiero będzie. Jak zdejmiesz koszulkę naturalnie. Jezu Chryste, no ileż można czekać? - Burknęłam naburmuszona, po czym wyręczyłam go w pozbywaniu się górnej części garderoby.
-Czy dziś nie jest przypadkiem środa?
Przytaknęłam, uśmiechając się złowieszczo. Mam nadzieję, że tak to odczytał, bo kiedy ćwiczyłam mimikę przed lustrem, to różnie z tym bywało. Przeważnie przypominałam Scrooge'a. Cóż, Scrooge'owi też się coś od życia należy.
Patrzyłam na ten adonisowy sześciopak i coś we mnie pękło i o dziwo nie była to żadna z moich poturbowanych kości. Nie chciałam wyjść na rozemocjonowaną idiotkę, robiącą z igły widły, ale tam w środku jakaś część mnie właśnie dogorywała. Pewnych rzeczy nie da się ponownie doprowadzić do stanu idealnego, wiecie, tego zanim uległy uszkodzeniu, a ja jestem właśnie jedną z nich.
Niepewnie i bardzo powoli rozpięłam swój płaszcz.
-Wydaje mi się, że miałem podobną fantazję ze Scarlett Johansson.
-Serio? Co wy wszyscy macie z tą Scarlett?!
-A wiesz, że jesteś do niej ociupinkę podobna? Te wielkie usta. O, tak. Obie macie wary obciąg... Znaczy pociągnięte błyszczykiem, no.
Długo zbierałam się do tego, żeby wreszcie przejąć inicjatywę, ale widocznie nie musiałam się wysilać, bo Aaron już zdążył zająć się obiektem konwersacji, dalej zwanym "warami pociągniętymi błyszczykiem".
Rozpadam się kompletnie, kiedy całuje mnie w ten sposób. Tak zachłannie i namiętnie. To będzie zapewne najbardziej tandetna, kiczowata i ogólnie najgorsza rzecz jaka kiedykolwiek zrodziła się w mojej głowie, padła z moich ust, czy może dokładniej - została przelana na papier tudzież klawiaturę, ale naprawdę robił to tak, jakby miało nie być jutra. Czy teraz, kiedy wyjechałam z czymś takim, trochę bardziej przypominam wam bohaterkę filmów dla nastolatek? No, przynajmniej dopóki nie spadnie na mnie szafa, lampa, czy co tam jeszcze.
Mięknę, kiedy próbuje mnie rozbawić, a musicie wiedzieć, że Aaron zrobi bardzo dużo, byle tylko poprawić mi humor.
Zasłużył na odrobinę szczerości.
-Muszę ci o czymś powiedzieć - palnęłam, niechętnie się od niego odrywając. Było coś cholernie dekoncentrującego w tym jego nieskazitelnym wyglądzie i sposobie, w jaki znał moje niedoskonałe, mówiąc delikatnie, ciało.
-Nie teraz - zakomenderował, a ja nie umiałam się mu sprzeciwić. Kurczę, to jak mnie dotykał sprawiało, że rzeczywiście miałam ochotę porzucić wszelkie zmartwienia i całą zagmatwaną resztę problemów.
-Już milczę, mój ty prestidigitatorze.
Powtórzę się. Zasłużył na to, żeby poznać prawdę. Po prostu okoliczności temu nie sprzyjały.
-Wyglądasz niesamowicie - wyszeptał, przechodząc do jeszcze bardziej konkretnych czynności, dłońmi przemierzając trasę od zewnętrznej do wewnętrznej części moich ud. O dziwo nie był pijany. W miarowym biciu jego serca nie dostrzegłam żadnych niepokojących zakłóceń. Na jego twarzy nie malował się grymas, sugerujący, że żartował/ kpił sobie ze mnie/ włączył swój tryb skończonej jędzy.
Nie zrozumcie mnie źle. Jego słowa były jak balsam na moje zakompleksione uszy, duszę, czy nawet resztę zakompleksionej całości, ale doświadczenie, czy może raczej tendencja do przesadnej samokrytyki kazały mi wątpić w jego prawdomówność.
W odpowiedzi na jego spaczony komplement zaśmiałam się więc ironicznie.
Nie byłam taka. Nie pasował do mnie żaden epitet o pozytywnym wydźwięku. Ja po prostu byłam ofermą.
Oferma - oficjalnie felerny ewenement, realizujący masochistyczne akcje.
Prawie 2 lata wcześniej
Byłam etatową skrzydłową. Zaczęło się niewinnie, bo od przypadkowego spotkania w domu niejakiej Lucy (Lucy robi najlepsze domówki w okolicy, są na nich wszyscy). Nie mogłam patrzeć na to jak Wilshere się kompromituje, próbując poderwać właścicielkę mieszkania. Lucynda była jego pierwszą bitch za mojej kadencji, czyli odkąd go poznałam. Wykorzystałam moment, w którym Jack poszedł po kolejną porcję alkoholu; najprawdopodobniej chciał biedną Montrose spoić, coby mniej kontaktowała. Claire Riley wkroczyła do akcji.
-Jack. On jest... Powiedzmy, że ma poważny problem natury mentalnej. Nie bądź dla niego taka oschła. On naprawdę się stara. Po prostu ten jego problem jest za duży i nie pozwala mu normalnie funkcjonować, rozumiesz?
-Czy on jest chory?
Twierdząco kiwnęłam głową.
-Ja tam się go boję. Poudawaj trochę, że go lubisz, to może się odczepi. Tacy jak on pragną akceptacji, sama wiesz jak jest. Spójrz na mnie. Przespałam się z nim a teraz co? Wymuszam na nim powiedzenie mi głupiego "cześć"!
-Powiedział mi, że rozmawiał z tobą raptem trzy razy.
-No widzisz?! - Udałam oburzoną. Cholera jasna, nieźle mi to wychodziło. Biedny chłopak, nawet nie zdążył mnie jeszcze poznać, a ja już mieszałam w jego uczuciowym życiu. - A i jeszcze jedno. Bo on ma ogromne...
-Przyrodzenie?
-Serce, Lucy, serce.
-Dzięki za radę.
-A tak z ciekawości - od czego zaczął rozmowę?
-Zapytał: "jak się nazywasz, bo chcę cię zaprosić na fejsie".
Moją typową reakcją na coś takiego byłoby tarzanie się na podłodze ze śmiechu, ale mój humor uległ nagłemu pogorszeniu i czułam już na swoim karku napady gorąca, więc zaśmiałam się dosyć historycznie raz, góra trzy razy i sobie poszłam. Zamierzałam wrócić do domu, bo powoli zaczynał mnie przytłaczać ogrom nastolatków, ocierających się o mnie pod byle pretekstem, ale gdzieś po drodze zatrzymał mnie znajomy głos.
-Hej, ty jesteś Claire, tak?
-Rozmawialiśmy kilka razy. Spytałam czy lubisz chleb.
-Tak, pamiętam. Po prostu mam mały problem z zapamiętaniem imion. Zemdlałaś na mój widok wtedy, u szkolnej pielęgniarki.
-Na widok twojego zmasakrowanego kolana - poprawiłam go natychmiast, by uniknąć dalszych insynuacji.
-Nie wiem jak to zrobiłaś, ale chcę ci podziękować. Wiszę ci przysługę.
Później. Ale tylko trochę później.
Koniec końców okazało się, że to nie on miał poważne problemy z psychiką.
Usłyszałam czyjeś kroki, ale nie mogłam nic zrobić. Siedziałam w pieprzonej szafie, próbując uspokoić płytki oddech i kołatające serce.
-Wszystko w porządku? - Jack dosłownie oślepił mnie bladym światłem lampki, palącej się gdzieś na drugim końcu pokoju. Mówiłam, że to on jest od zadawania tego rodzaju pytań. Tak właśnie było od samego początku. - Po prostu oddychaj. Pomyśl o czymś przyjemnym. Hmm... Co ktoś taki jak ty może uznawać za przyjemne. No tak. Ramsey. Pomyśl o Aaronie. Pamiętasz jak przywaliłaś mu piłką w łeb? Musisz o tym pamiętać. To było przecież stosunkowo niedawno.
Mimowolnie się zaśmiałam. Miło było przypomnieć sobie tę scenę w zwolnionym tempie. Te ułamki sekund, kiedy ta bujna, aczkolwiek nadal perfekcyjnie ułożona czupryna była targana dowolnie przez wiatr.
-Przepraszam. To tylko napad paniki. Mam stany lękowe od kiedy... Zresztą nieważne. Nawet się jeszcze nie znamy, a ja już wyłożyłam kartę pacjenta na ławę, świetnie. W każdym razie śmiem twierdzić, że jesteśmy kwita.
-Jesteśmy kwita.
***
Nieważne jak bardzo starasz się coś ukryć przed światem. I tak prędzej czy później wszystko wyjdzie na jaw. Najprawdopodobniej stanie się to w najmniej oczekiwanym momencie i będą temu towarzyszyły fajerwerki, być może nawet rosyjski piosenkarz wykona dla ciebie miłosną balladę, tańcząc salsę i wymachując marakasami. Tak czy owak stanie się to z rozmachem.
_______________________________________
Karolla, czy Ty widzisz co ja tutaj zrobiłam? Lucy w domyśle inspirowana Tobą tak jakby zaliczyła Wilshere'a a to oznacza, że totalnie zaliczyłaś Jacka. Usatysfakcjonowana? No chyba chciałaś, żeby ktoś go w końcu przeleciał, nie? :3
Powiało powagą i mam nadzieję, że nie zamierzacie mnie za to ukamieniować. I tak wszyscy podejrzewali, że Claire jest mentalnie chora.
Co najciekawsze, moja siostra znalazła rękopis fragmentu mojego starego opowiadania. Było ciekawie.
Aby zaprzeć mężczyźnie dech w piersiach, musiałabym go udusić.
Tak, według mnie również wygląda to jak wpis z pamiętnika.
"Jakim cudem doszliśmy do takiego punktu, w którym bez namysłu odrzucałam połączenie przychodzące od Aarona i trwoniłam czas, gapiąc się w niebo z Wilsherem u boku?"
OdpowiedzUsuńJedno zdanie. A na mojej twarzy, po całym okropnym dniu pojawia się UŚMIECH <3
Jedno zdanie. I już mam Wilshere'a. I to z Claire. Bez Aarona. CUDOWNE <3
HEHEHEHEHEHEHHE, KTO ZALICZYŁ JACKA?! KAROLLA! NO PEWKA, ZIOMKI, WIADOMA SPRAWA, JACKUŚ JEST MÓJ <3
Uwielbiam Cię za to hahahaha :D
Jak bardzo źle zabrzmi, kiedy powiem, że mimo wszystko wolałabym, żeby to była Claire? Wiesz, że o tym marzę. :3 Chociaż jest mi lepiej po tej Lucy, niewątpliwie. Nie mów nic Kyle'owi, hahaha :D <3
Ale żeś przerwała akcję z Aaronem. Nie to, żebym się cieszyła, że Claire znowu (jakiego czasownika użyć? pieprzy się, zalicza, bzyka? WIEM!) współżyje z Aaronem. Kurde, nigdy! No ale wiesz co lubię, haha :D
Aha. No i tyle czekałam na to jej KOCHAM CIĘ, czaisz. Nie mogłam się doczekać i przeżywałam i wgl. A tu. Okropne to było. Bolało.
A Alice TOTALNIE MA RACJĘ. I nie sądziłam, że to kiedykolwiek powiem. To znaczy, po tym jak Jack ją przelizał. Ale nie wracajmy do tego, zakopałam to na samym dnie, w szufladzie ze złymi wspomnieniami. No ale mam ochotę kopnąć Jacka w dupę, bo nie chce się ruszyć i ZROBIĆ CZEGOŚ. Dupek, tak własnie! Dupek! Wszyscy wiemy co on NAPRAWDĘ czuje do Claire.
To tyle, bo po tym wszystkim to już sama nie wiem czy się cieszę, czy nie. :<
Taka rozchwiana emocjonalnie jestem, kurcze.
Całus <3
Wiedziałam, że będziesz się jarać wstępem :D
UsuńPrzepraszam, nie chciałam tak okroić sceny współżycia, no ale i tak ten fragment był już bardzo długi :C Poza tym jak to dalej miałoby wyglądać? Jedyna scena seksu jaką napisałam to ta z psem i Rachel. 'I poruszał biodrami w tę i z powrotem, w tę i z powrotem' czy jak to tam szło.
Nie przesadzaj :3 Grunt, że się kochają nie.
Widzisz??? Dobra jestem! Oddziałuję na Twoją psychikę :')))))
Ty masz jakąś kłótnię z blogspotem czy coś w ten deseń? BO JA NIE KUMAM CZEMU NIE MAM ŻADNEJ WIADO O TWOICH NOWYCH ROZDZIAŁACH. Pisałam to na shifcie, więc możesz wyczuć moją desperację! Ale tak na poważnie, jeśli możesz to daj mi znać następnym razem, że coś naskrobałaś na nigdynieopuszczaj.blogspot.com.
OdpowiedzUsuńBoże, przeczytałam poprzedni, a nie skomciałam. Ale jestem wałem. Aaaron zrobił się tam jakiś inny... Taki jakiś mądry.
Ale dobra, przeszłość to przeszłość. Jack jest taki awwww, że nie znajdę chyba lepszego słowa na wyrażenie mojego zdania. Ale tak na serio to chyba ani on ani Clarie nie wiedzą czego chcą. Albo nie są tego pewnie. Eh. Życie.
Boże, wary obciągary, poważnie? XD UMIERAM
"-Zapytał: "jak się nazywasz, bo chcę cię zaprosić na fejsie"." Moja reakcja: palm face.
Ostatni framgmet XD Czy Ivan Komarenko przyjedzie jak to się stanie? Jeśli tak, bo czekam z niecierpliwością!
I nagłówek, aaah, rozpływam się!
Nie wiem dlaczego blogspot mi to robi, ciągle ludziom wyświetla się 17 :C
UsuńMądry Aaron, no wreszcie. Po tych oskarżeniach, że jest przygłupem miło coś takiego usłyszeć tudzież przeczytać.
Najlepsze, że ten sposób na podryw zaczerpnięty z własnych doświadczeń :'))) Tylko, że wtedy chłopak chłopaka o to pytał i wyszło jeszcze gorzej.
Ivan Komarenko o Jezu Chryste płaczę :'D
http://www.youtube.com/watch?v=h_cLEH9zYac
Usuńpozdrawiam :)))))))))))
PS. U mnie trochę nowości czy coś w ten deseń. :))))
Czo ten Jacky - astronauta. Hahahaha bardzo podoba mi się to, że Claire spędziła czas z misiem pysiem <3 Ale uwaga, powiem teraz te kilka słów, które wstrząsną blogspotem, trochę MI ŻAL AARONA, bo albo mi się zdaję, że Riley traktuje go tak jak sex-zabawkę, albo tak jest. Nie ma poważnych rozmów o życiu czy mistyfikacji, DNA i takiej sytuacji, tylko zazwyczaj dochodzi do inicjacji. Czo ta Claire niewyżyta? I jeszcze jedno: KAROLLA ZALICZYŁA!, EH... tak blisko :D
OdpowiedzUsuńAby zakończyć ten komentarz jakoś mądrze, powiem tak: NUKLEOTYD.
PS. Kocham biologię... <3 -.-
Ładny wiersz, aczkolwiek nie do końca się z tym zgodzę no ale ok :> Skoro skupiasz swoje refleksje wokół inicjacji...
UsuńBardzo ładny, inteligentny i w ogóle na miejscu komentarz <3
A u mnie kolejny rozdział ;)
UsuńDLACZEGO MI TO MÓWISZ, SZLAG, MAM JUTRO EGZAMIN, PO EGZAMINIE, MUSZĘ WYTRZYMAĆ, MUSZĘ WYTRZYMAĆ. DLACZEGO MUSIAŁAŚ MNIE TAK ZDEKONCENTROWAĆ? 50 STRON W JEDEN DZIEŃ TO NIE BYLE CO!
UsuńJA NIE LUBIĘ RAMSEYA I NIC NA TO NIE PORADZĘ.
OdpowiedzUsuńNIECH ONA SIĘ OPAMIĘTA, PRZECIEŻ TO JEST OCZYWISTE CO ONA CZUJE DO JACKA!!!!! JAK MOŻNA BYĆ TAK ŚLEPYM WOBEC SAMEJ SIEBIE, NO JAK JAK JAAAAAK?
dziękuję.
Em
MOŻESZ GO SOBIE NIE LUBIĆ, ALE CZY NAPRAWDĘ JEDYNĄ OPINIĄ NA TEMAT KAŻDEGO ROZDZIAŁU MUSI BYĆ 'NIE LUBIĘ RAMSEYA' ALBO 'NIECH RAMSEY IDZIE DO DIABŁA'?
UsuńNIE MAM ZAMIARU GO UŚMIERCAĆ WIĘC GET USE TO IT/ DON'T READ IT.