Oto ja, Claire Riley jestem największym
prześladowcą Aarona Ramseya. Kojarzycie ten typ psychopatycznego dręczyciela,
który obserwuje sen swojej ofiary? To właśnie cała ja. Jakąś godzinę wpatrywałam
się w niego kiedy spał, nie mogąc uwierzyć w jawną niesprawiedliwość tego tam
na górze. Z jednej strony istnieją tacy jak on, a z drugiej mamy też znaczne
odstępstwa od piękna (mówię o mnie). Wizualizacja boskiego niedopatrzenia.
Oddychając miarowo, bezustannie wertowałam go wzrokiem, nie czując przy tym
zupełnie niczego, może poza kiełkującą we mnie od jakiegoś czasu pustką. Kiedy
pan piękny otworzył oczy, natychmiast obróciłam się na drugi bok, modląc się w
duchu, by nie domyślił się jak wiele przyjemności sprawiało mi patrzenie na
jego idealną twarz, liczenie jego perfekcyjnie wyrzeźbionych mięśni, żeber,
znamion, pieprzyków... Nie oceniajcie mnie. Przecież już na wstępie zaznaczyłam,
że jestem sadystycznym psychopatą.
Oto
ja, Claire Riley jestem największą sierotą na świecie, a do moich największych
osiągnięć należy zaciągnięcie Aarona Ramseya do łóżka. Na upartego można by
rzec, że to moje jedyne osiągnięcie. Wygranie kilku konkursów w podstawówce
chyba uległo już przedawnieniu.
Oto
ja, Claire Riley jestem cholernie zmęczona. Zmęczona porannym wymykaniem się z łóżka,
kiedy Ramsey przewraca się na drugi bok, bełkocząc coś pod nosem, zmęczona całą
tą sytuacją między mną a Wilsherem, zmęczona... po prostu zmęczona. Przypomnienie
sobie ostatniej przespanej przynajmniej w siedemdziesięciu procentach nocy
sprawiło mi ogromny problem. Tak, nie mogąc zasnąć dokonuję różnych dziwnych
obliczeń. Próbowałam nawet zliczyć te wszystkie upokorzenia, które napotkały
mnie w ostatnim czasie, ale kiedy doszłam do dwudziestu powiedziałam sobie
"dość". Rozpamiętywanie tego typu rzeczy nie miało sensu, albo może
inaczej - miałoby sens, gdybym planowała podciąć sobie żyły, słuchając
"Bleeding love" (w sumie "Bleed it out" pasowałoby nawet
bardziej, ale wyjątkowo nie byłam w nastroju na Linkin Park).
-Wszystko
w porządku? - Alice zmarszczyła brwi, wymachując ręką tuż przed moimi oczami.
Coś mi tu nie grało. To nie ona była od pytania czy wszystko było w porządku.
Ona była raczej od sprawiania, że wszystko było nie w porządku. - Wyglądasz
okropnie.
-Dzięki.
-Nie,
serio. Zaczynasz przypominać Edwarda Nortona w "Podziemnym kręgu", a
biorąc pod uwagę to, że cierpiał na bezsenność...
-Nie
umiem z nim rozmawiać. Wiesz jak kończy się każda konwersacja w naszym
przypadku? Na hasło "nudzi mi się", on zdejmuje koszulkę.
-Nieźle
go sobie wyszkoliłaś!
-To
nawet nie jest śmieszne. Byłoby, gdybyś powiedziała coś takiego tydzień temu,
ale nie teraz.
-Przesadzasz.
-Dobra,
nieważne.
"Nieważne".
Nauczyłam się jak z klasą ucinać dyskusje, które zmierzały donikąd.
Ted
był w szpitalu. To podobno nic poważnego, "mały problem z sercem",
ale zatrzymali go na kilka dni, żeby zrobić wszystkie badania. Nikomu o tym nie
powiedziałam. Jest tylko jedna osoba, do której mogłabym się zwrócić z
problemem tego typu, ale właśnie przechodziliśmy tak zwane ciche dni.
***
Claire
jest dobra w jeszcze jednej rzeczy (ostatnio naprawdę często mówię o sobie w
trzeciej osobie i chyba nawet sama uważam, że to dosyć niepokojące). Jako osoba
kompromitująca się sześćdziesiąt razy na minutę nauczyłam się jak błyskawicznie
schować dumę do kieszeni i udawać, że nic się nie stało. To właśnie ja w
zastraszająco przeważającej liczbie przypadków jako pierwsza wyciągałam dłoń na
zgodę. Zresztą godzenie się z Wilsherem to żadne godzenie, bo jakby nie patrzeć
nigdy nie kłócimy się tak na poważnie. Znaczy mamy te swoje awantury na noże,
ale nigdy nie bierzemy tego całego "to koniec naszej przyjaźni" na
serio. Może dlatego nadal dzwonił do mnie, kiedy pijany zostawał ostatnim gościem
imprezy i potrzebował się komuś wygadać.
Usłyszałam
gdzieś, że noce są stworzone głównie do mówienia rzeczy, których nie możesz
powiedzieć następnego dnia i chyba coś w tym jest.
Powstrzymałam
go przed wypiciem kolejnej porcji whisky. Usiadłam na brzegu kanapy. No dobra,
może jednak to nasze godzenie się wymagało inicjatywy obojga, z naciskiem na
inicjatywę Jacka.
-Zerwałem
z nią.
-Dlaczego?
- odparłam, choć na moje usta na dobrą sprawę nawinęła się tylko jedna odpowiedź
- "nareszcie".
-Kazała
mi wybierać.
-Pomiędzy
whisky i szkocką?
-Pomiędzy
tobą a nią.
Zrobiło
się niezręcznie. Głupkowato zagwizdałam na melodię "fiufiufiu".
Doskonale
wiedziałam o co chodziło. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wystarczyło, żeby
Claire szepnęła słówko, a Jacky już zakładał swoją pelerynę superbohatera i
leciał na drugi koniec miasta, żeby wyręczyć ją w wynoszeniu śmieci. To nie
tak, że wykorzystywałam go pod byle pretekstem. Nasza symbioza polegała raczej
na tym, że ja potrzebowałam rozmów z nim, żeby spokojnie zasnąć, bo miewałam te
swoje stany depresyjne, a on... on potrzebował mnie raz na jakiś czas, kiedy
jakaś przedstawicielka płci żeńskiej o dziwo czegoś mu odmówiła. Kilka dni wcześniej
miałam jeden z takich dni, kiedy potrzebowałam go bardziej niż zwykle i choć
nie byliśmy oficjalnie pogodzeni, miałam czelność do niego zadzwonić. Odbyliśmy
najdłuższą rozmowę telefoniczną w moim życiu. Skąd mogłam wiedzieć, że był
wtedy u niej?
-Dlaczego
wybrałeś mnie?
-Kto
normalny kazałby mi wybierać pomiędzy najlepszym kumplem, a przelotną znajomą z
dzieckiem?
-Wiesz,
że użyłeś nieprawidłowego rodzaju...
-Wiesz,
że właśnie zacząłem żałować podjęcia takiej decyzji?
Uśmiechnęłam
się blado. Szybko znajdzie sobie pocieszenie, tak jak
zawsze to robił. Nieśmiało złapałam go za rękę i splotłam nasze palce.
Być
może na starość robiłam się cholernie sentymentalna, ale przypomniało mi się
jak ponad rok wcześniej pocieszałam go po zerwaniu z Olivią, a może to była
Nicole? Co za różnica. Schemat był ten sam. On był pijany, a ja znudzona opowieściami
o jego "prawie idealnym" związku, próbowałam pomóc mu odbić się od
dna, choć na co dzień to on pełnił tę funkcję i pomagał mi wstać za każdym
razem, kiedy upadałam, co z kolei wpłynęło na to, że nie miałam zbyt dużego doświadczenia
w pocieszaniu go. Zwyczajnie byłam przy nim, trzymałam go za rękę i dokładałam
wszelkich starań, by nie skrzywdzić ani siebie, ani jego i przypadkowo nie
podpalić mieszkania. Widocznie to wystarczyło, bo gdyby było inaczej, to pewnie
nie dzwoniłby do mnie za każdym razem, prawda?
-Nie
chcę tego zepsuć. Zależy mi na tobie. Na nim też.
-Zamknij
się, Riley. Wiem, że mnie uwielbiasz.
-Nie
schlebiaj sobie.
***
Mamrocząc
coś pod nosem wróciłam do domu. Po omacku zapaliłam światło w moim pokoju i
poszłam do łazienki. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy po przekroczeniu progu
mojej sypialni po raz drugi, zorientowałam się, że moje ukochane miejsce na ławeczce
przy oknie zajmuje i pewnie przez cały ten czas zajmował Aaron. Westchnęłam głośno.
Musiałam się w końcu komuś wygadać. Poza tym potrzebowałam wymówki. Cały dzień
byłam praktycznie nieuchwytna. Telefonicznie, osobiście - na każdym szczeblu.
-Ted
jest w szpitalu - wyrecytowałam szybko, jednocześnie zasłaniając oczy. Wydedukowałam,
że kiedy już je odsłonię, zobaczę Adonisa bez koszulki. Jak mówiłam mieliśmy
pewne problemy z komunikacją werbalną.
-Dlaczego
wcześniej mi nie powiedziałaś?
Wzruszyłam
ramionami. To było takie proste. Jedno zdanie. Kamień z serca.
Ramsey
podszedł do mnie i odgarnął włosy z mojego policzka. Czyżby właśnie wykonał miły,
aczkolwiek pozbawiony podtekstu erotycznego gest? To było takie proste. Nie
rozumiem dlaczego z góry założyłam, że będzie chciał zakończyć tę rozmowę tak
jak zwykł to robić do tej pory. Miałam wyrzuty sumienia. Tak troszeczkę. Przez
myśl przeszło mi nawet, że to ja powinnam się pozbyć bluzki, ale robiliśmy postępy
i nie chciałam tego zepsuć przez własne, egoistyczne zachcianki.
Brązowooki
uniósł mój podbródek i po chwili czuły pocałunek wylądował na czubku mojego
nosa. Jak chciał to potrafił.
-Dlaczego
ty mnie w ogóle tolerujesz, co? - odpowiedziałam z dużym opóźnieniem pytaniem
na pytanie, jednocześnie wodząc opuszkami palców gdzieś w okolicy jego karku.
-Cóż,
jesteś niezdarna, uparta, wstydliwa i małomówna, a innym razem gadatliwa i aż
nazbyt szczera, cyniczna, złośliwa, niezdecydowana, niecierpliwa...
-Wystarczy!
- ucięłam, wyraźnie naburmuszona. Aż dziw, że ten przymiotnik również nie
znalazł się na liście.
-Podoba
mi się to twoje metr siedemdziesiąt stuprocentowego bałaganu. Nie muszę być
przy tobie Aaronem "chcesz mieć w sobie coś walijskiego?" Ramseyem.
-Och,
zamknij się zanim zrobi się jeszcze bardziej kiczowato.
Bez
słowa złapał mnie za rękę i zaprowadził na dół, do salonu. Zrobiło się jeszcze
dziwniej, bo staliśmy się świadkami specyficznej scenki. Nie mogłam nic zrobić. Pięść
Andrew w zwolnionym tempie zbliżała się do twarzy Wilshere'a. Jack przez chwilę
wertował otępiałym wzrokiem to mnie, to znowu mojego braciszka. Mocno oberwał.
To musiało się skończyć podbitym okiem. Póki co jednak w miejscu uderzenia
skóra była zaledwie zaczerwieniona i lekko opuchnięta.
-Czy
ty do reszty zwariowałeś?! - wrzasnęłam. - Już się pogodziliśmy.
-Tu
nie chodzi o ciebie.
-No
więc o kogo? Proszę, wytłumacz mi od kiedy witasz naszych gości przy pomocy pięści.
-Zerwałem
z Alice.
-To
nie upoważnia cię do...
-Pocałował
ją.
-Och,
świetnie - tu puściłam rękę Aarona, bo poczułam jak każdy mięsień mojego ciała
próbował zmusić mnie do tego, bym pomściła związek mojej przyjaciółki, skopując
tyłek Jacka. Widzicie starszy Riley nie jest jedyną osobą, która ma mały
problem z samokontrolą. Chwyciłam za szklany wazon leżący na szafce przy
schodach i rzuciłam nim w... NIE, nie jest ze mną jeszcze tak źle, nie rzucam
przedmiotami w ludzi. Oberwało się ścianie przy kominku. Skaleczyłam się.
Nie
wiedzieć czemu przypomniało mi się jedno z pierwszych spotkań z Wilsherem.
Przecięłam wtedy palec kartką papieru, a on owinął moją rękę bandażem. Aż do
barku. Podkreślam, że krwawił tylko palec wskazujący.
Zrobiło
się małe zamieszanie. Aaron biegał po kuchni, szukając plastra, Andrew
ostentacyjnie opuścił mieszkanie, a Jack... a Jack bezczelnie usiadł koło mnie
na schodach, udając, że nic takiego się nie stało.
-Nic
nie powiesz? - prawie niezauważalnie zmarszczył brwi, nachalnie świdrując mnie
tymi swoimi orzechowymi tęczówkami, które przybrały nieco niewinnego wyrazu,
wiecie, syndrom skrzywdzonego szczeniaka. Nie wiem czy oczekiwał ode mnie
rozgrzeszenia, w każdym razie nie miałam ochoty na tę rozmowę. Nie z nim i nie
w takim momencie. Kontynuował więc ze wzrokiem wbitym w podłogę i rękoma złożonymi
jak do modlitwy. - Nawaliłem i to jest ten moment, żeby Claire Riley udzieliła
mi swojego pouczająco-kojącego kazania o tym jaki to jestem beznadziejny i jak
zamiast komplikować życie wszystkim wkoło, powinienem się wziąć w garść.
Przepraszam, znowu mówię o sobie, tymczasem ty krwawisz - najdelikatniej jak to
tylko możliwe złapał moją dłoń i położył ją na swojej. Beznamiętnie patrzyłam
jak krew stróżkami spływała po mojej skórze. Gdyby mógł, siłą wpakowałby mnie w
ambulans, a następnie umieścił na OIOMie. - Na pewno nic ci nie będzie? Bo
wiesz czasami to co nie wygląda zbyt poważnie... - pokręciłam głową z
dezaprobatą. Bywał taki nadopiekuńczy. Rozumiem, że należę do tych osób, które
co rusz potykają się o własną głupotę, ale czasami przesadzał. - Chyba właśnie
przestałaś mnie uwielbiać, prawda?
-Istnieje
bardzo duże prawdopodobieństwo, że cię kocham - szepnęłam, przygryzając dolną
wargę. - Ty i Vanessa... Kiedy byliście razem spędziłam cholernie dużo czasu na
bezskutecznych próbach odpowiedzenia sobie na pytanie "co oni teraz robią?".
Ledwo znosiłam myśl, że wy... że ona... zasypiałam myśląc o tym, że w tym samym
czasie jesteście razem. Czułam się trochę tak, jakby zgarnęła mi ciebie sprzed
nosa, chociaż nigdy na dobrą sprawę nie byłeś tak do końca mój. Wcale nie byłeś
mój. Najprawdopodobniej nigdy nie będziesz, no ale nic, to nie miała być aż tak
przygnębiająca mowa. Tak czy inaczej nie było mi łatwo. Bycie twoją przyjaciółką
nie jest łatwe. Nie wierzę, że coś takiego ani przez moment nie przeszło ci
przez myśl. Najbardziej zakompleksiona istota we wszechświecie przyjaźniąca się
z kimś takim jak ty, no pomyśl, Wilshere, pomyśl. Wiesz co jest w tym wszystkim
najgorsze? Nasze zgranie w czasie jest do niczego. Za bardzo namieszaliśmy.
Spieprzyłam na całej linii. Ale ty nie byłeś lepszy! Nie wierzę, że upadłeś tak
nisko, żeby po tym wszystkim dobierać się do Alice. A co jest w tym wszystkim
najsmutniejsze? Nadal będę żałośnie się wszystkiego wypierać, a ty nadal będziesz
dzwonił do mnie po pijaku i nic się nie zmieni, bo nigdy ci o tym wszystkim nie
powiem.
Tak
mniej więcej wyglądałoby to w alternatywnej rzeczywistości. Może poza tym
równie skromnym, co zaskakującym zakończeniem.
W
prawdziwym świecie Claire Riley na hasło "chyba właśnie przestałaś mnie
uwielbiać" tylko mocniej ścisnęła jego dłoń, a na jej twarzy mimowolnie
pojawił się cyniczny półuśmiech.
-Zgadłeś.
Aaron
pojawił się na horyzoncie i dumny jak paw, z uśmiechem wyrachowanego psychopaty
wręczył mi plaster, po czym wykonał kilka niezgrabnych ruchów, odebrał mi go i
ostatecznie sam wykonał opatrunek. Z ciężkim sercem dałam mu do zrozumienia, że
opatrzył nie tą rękę co trzeba. Krew była wszędzie. To dosyć mylące. Pomógł mi
wstać, a potem objął mnie na wysokości bioder, zupełnie jakbym była jego własnością.
___________________________________
Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Chyba powiało przygnębieniem (powiało???) i za to również przepraszam.
KAROLLA, TY TO POTRAFISZ MOTYWOWAĆ :'))
Przepraszam za ten rozdział.
Genialne jak zawsze.
OdpowiedzUsuńTe miłosne wyznanie do którego nie doszło było piękne. No i kurde serio mają zły timing.
No ale widze ze Clarie świetnie zbudowała sobie związek z Aaronem + są coraz bardziej szczerzy ze soba, więc wydaje mi się że to nabiera sensu i im dlużej bedzie trwać to coraz trudniej bedzie im sie rozstac. Jakies przywiązanie czy coś. Choćby do tych jego mięśni xd
Mięśnie Aarona <3 Gdybym go spotkała to przywiązałabym się do nich w tym dosłownym sensie :')))
UsuńŚwietny rozdział z resztą jak zawsze.Szkoda,że Claire nie wyznała miłości Jack'owi.Mam jednak jeszcze nadzieje,że będą razem.Z niecierpliwością czekam na następny i życzę weny.
OdpowiedzUsuńDziękuję :')
UsuńA mi się podoba nastrój tego rozdziału. I tak bardzo żałuję, że to najprawdziwsze wyznanie nie padło z ust Clarie. Sądzę, że ona i Aaron nie przetrwają... Nawet im tego nie życzę XDD (SO BAD)
OdpowiedzUsuńI tak strasznie lubię Twoją depresyjność, że więcej nie mogę już nic dodać. OJ SMUTEK.
Czekam na nowość :)
Ty jędzo! :D
UsuńEj, czyli że udało mi się napisać w miarę depresyjny rozdział? Robię postępy.
Zdecydowanie szkoda, że Clarie nie powiedziała tego wszystkiego Jack'owi:( To by wiele ułatwiło pomiędzy nimi.. No, bo czy oni nie są dla siebie idealni? Czekam na następny:) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń[just-a-dream-lovearsenal]
Nie użyłabym słowa 'idealny' w odniesieniu do Claire ;>
UsuńCzeeść! Wczoraj trafiłam na Twoje opowiadanie i spodobało mi się i przeczytałam sobie całe i bardzo mi się podoba. Wiem, to zdanie nie ma sensu, nigdy nie umiałam pisać dobrych pierwszych komentarzy. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. I pozwolisz tu zostać. Chciałabym coś napisać o opowiadaniu, ale tyle tego, że mi się nie chce. Przepraszam, wstałam godzinę temu i widocznie jeszcze nie do końca jestem w stanie układać mądre zdania z mądrym przesłaniem. To zabrzmiało jakbym kiedykolwiek takie umiała pisać. Ale z reguły aż tak źle nie jest. Chyba. Nieważne.
OdpowiedzUsuńW sumie to nie wiem czy jestem "Team Jack" czy "Team Aaron", bo obydwoje są cudowni, że ach i och, ale... dlaczego ona nie wyznała miłości Jackowi?!?! A propos głównej bohaterki - Claire Riley jest moją ulubioną postacią z wszystkich fanfików jakie czytałam. A Ciebie uwielbiam! Bo stworzyłaś coś, co nie powinno mieć racji bytu, bo jak to tak można tak świetnie pisać jak ty.
Życzę Tobie weny, a sobie żebym mogła za niedługo przeczytać nowy rozdział tego bóstwa!
Pozdrawiam!
Aaaaa! Nienawidzę spamować i się reklamować, ale... Może wpadłabyś na mojego bloga? If ya want. Całkiem nowy. I syfiasty, ale co tam.
Usuńhttp://pogo-na-autostradzie.blogspot.com/
Pozdrawiam raz jeszcze i raz jeszcze życzę weny!
Dziękuję za przemiłe słowa :3
UsuńGdzieś tam w środku rozdziału pomyślałam sobie nawet, że MUSZĘ DOKOŃCZYĆ ROZDZIAŁ. Teraz, zaraz, już. Taka wiesz motywacja, kop, wena, te sprawy.
OdpowiedzUsuńAle koniec mnie rozbił.
W dodatku w tle leciała jakaś przeklęta, smutna piosenka.
Nakopię Claire do dupy.
I Jackowi.
CO ZA ŚWINIA! Dobra, wcale tak nie myślę.
Jak można się na niego gniewać? Nie można. Ja też go kocham. Ona nic nie czuje do pieprzonego Adonisa i nie oszukujmy się już.
Jestem załamana.
Bardziej, niż wtedy, kiedy przespała się z Aaronem.
A. I miałam w planie zrobienie u siebie "wybieraj między przyjacielem, a chłopakiem". Kompatybilność part 978384738463782.
No i w ogóle moje małe dzieło może w pewnym stopniu być kompatybilne z twoim. Po części. Po bardzo małej i nikłej części, ale będzie.
Ale Lucy nie będzie rzucać wazonami. Chyba.
Wracając do rozdziału.
Jestem załamana.
CLAIRE DO CHOLERY, POWIEDZ MU TO, NO POWIEDZ!!!!!!!!!!
Nosz kurde no.
Jack zerwał z Vanessą.
I pocałował Alice.
Ale liczę, że jest jakieś logiczne wytłumaczenie tego, co zrobił.
No i to tyle. Czekam na to, aż Claire zbierze się na odwagę. :D
Hyhy, jesteśmy dla siebie najlepszymi motywatorami :D
Licze na następny szybciej, bo tak się komplikuje, że potrzebuję więcejwięcejwięcej! :D
Całuski :*
Dobra, właśnie za Twoimi monologami tęskniłam najbardziej ;__;
UsuńNie chciałam Cię zdołować <3
Ucięło mi komentarz??? Na moim własnym blogu ucięło mi odautorski komentarz!
UsuńWiadomo, że porozumiewamy się telepatycznie <3 Kosmici tak mają HOHOHO NAJBARDZIEJ LAME TEKST EVER <3
I jak publikuje się 2 razy to będzie jeszcze bardziej lame yay :3
Hehe, właśnie sobie weszłam, żeby Ci powiedzieć, że ja tu czekam na następny rozdział (w ogóle to ja nie wierzę, że dopiero 10 dni minęło, mam wrażenie, że rozdziału nie ma od miesiąca :oo, no ale to 10 dni to i tak była masakra :<)
Usuńhahahahahahahahah, ok, kosmitko :3
PLUS
Tylko nie denerwuj się na to, że Cię poganiam, a u mnie, nic, ok? XD Już jestem przy końcu, jak zepnę poślady to będzie szybciutko :3
Pracuję nad następnym :D I chyba nawet będzie mniej dołujący??? Ale zrobimy tak - jak dodam, to będziesz miała 3 dni, żeby dodać swój :D
UsuńJuuupi! Szał na sali- dałam radę i zaraz pojawi się rozdział :D Robię postępy :D
UsuńKomplikujesz kochana. Już myślałam, że Claire powie prawdę Jackowi. Baa że już się zdobyła na szczerość a tu... dupa wołowa. Nie wiem dlaczego ale Aaron wydał mi się taki tępy. Przypadek? Jest niezręcznie ale gra gitara. Tak Katorga chce więcej komplikacji. Jeeee wszyscy ludzie wybiegają na ulicę i krzyczą: Chcemy więcej komplikacji. Do tego dochodzi taniec w którym wszyscy machają pupciami i rączkami w takt uuuułooooo łoooo. Dobra to nie miało sensu. Teraz napiszę coś co ma sens. Chcę więcej! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń[kapciuuszek.blogspot.com]
Kocham Twoje komentarze <3
UsuńDziękuję, robię co w mojej mocy.
JAK TO SIĘ STAŁO, ŻE NIE POINFORMOWANO MNIE O NOWŚCI U CIEBIE?!
OdpowiedzUsuńJAK TO SIĘ STAŁO, ŻE TY TAK ZALEGASZ Z NOWOŚCIAMI U MNIE? ( no dobra, to akurat wiem, uznajmy, że jesteś wytłumaczona).
Anyway.
Boooże, niech ona oleje tego Ramsey’a, no umówmy się gdzie on, a gdzie Jack. (Wilshere’yzm mi się włączył, jak zawsze w takim momencie). Tępa dzida z niej. (przepraszam. wymsknęło mi się)
Niech im się przydarzy jeden, JEDEN JEDYNY moment dobrego timingu, kiedy w końcu się dogadają co im obojgu leży na wątrobie.
PS Ja nie widzę nic złego w mówieniu o sobie w 3 osobie. Sama często tak robię. To podobno jeden z objawów osobowości narcystycznej…
CHCIAŁAM BYĆ MIŁA A TY MI TU CLAIRE OD TĘPYCH DZID WYZYWASZ???
UsuńWIESZ NA KIM JEST WZOROWANA! WIESZ NA KIM JEST WZOROWANA ;__;
najwyraźniej nie idzie Ci to wzorowanie <3
Usuńhttp://true-lies-blogstory.blogspot.com/2013/07/rozdzia-7vii.html?spref=tw
OdpowiedzUsuń