Niewiarygodnie dużo czasu zabrał mi powrót do pokoju z dwoma kubkami herbaty. Jeszcze pod drzwiami doszłam do wniosku, że tych kilka skrywanych przed nim tajemnic (dotyczących głównie mojej natury prześladowcy) to akurat o kilka za dużo, dlatego chciałam się przed nim obnażyć i wyjawić mu przynajmniej jedną z nich. Postanowiłam mu powiedzieć o planie Wilshere'a. Ze wszystkich sekretów, ten brzmiał jeszcze... no, powiedzmy, że nie robił ze mnie skończonej wariatki. Dobra, robił, ale nie w takim stopniu jak te pozostałe. Przykleiłam na twarz sztuczny uśmiech, maskujący stan uzasadnionego zdenerwowania, przy pomocy łokcia otworzyłam drzwi i już miałam podać mu parujący napój (choć nie parował już tak jak jeszcze z piętnaście minut wcześniej; cóż, niespecjalnie mi się spieszyło), kiedy zauważyłam podejrzany uśmiech na jego twarzy.
-Twój tors błogi, dłutem anioła rzeźbiony - w tym momencie zamarłam, a on recytował dalej, gdzieś pomiędzy kolejnymi wybuchami histerycznego śmiechu, a moimi regularnymi napadami paniki. - Łydki jak ta trzcina, farciarzu pieprzony. Twe włosy jak ze snu, tak się układają, że nawet gdy wieje, te nie opadają.
O jeden sekret mniej.
-Oddaj to! - Natychmiast rzuciłam się na niego z pięściami. Do tej pory chyba nie zaznał jeszcze przemocy fizycznej z mojej strony. Kiedyś musi być ten pierwszy raz. Nie uderzyłam go (nie byliśmy jeszcze na tym etapie znajomości; póki co udawałam jeszcze zrównoważoną emocjonalnie osobę), ale zaczęłam podskakiwać, bezskutecznie usiłując wyrwać mu znajomy skrawek papieru z dłoni, a on tylko bezczelnie śmiał mi się prosto w twarz. Mimowolnie się uśmiechnęłam, ale szybko powróciłam do bezskutecznych prób odzyskania mojej własności, póki jeszcze nie doszedł do tej bardziej jednoznacznej części. Zastanawiało mnie tylko jedno - skąd Aaron wziął dziennik, w którym zapisywałam wszystkie te pierdoły i nagle mnie olśniło. Andrew. Zawsze kiedy trudno odnaleźć źródło mojego upokorzenia, okazuje się, że mój braciszek maczał w tym palce.
-O kim to?
-Ryan Gosling to moja główna inspiracja.
-To ciekawe, bo doszedłem do ciekawego fragmentu - to jest ten moment, w którym oficjalnie przestałam oddychać (no, przynajmniej na dobrych kilkanaście, może kilkadziesiąt sekund). - Aaron, Aaron, mój ty Adonisie...
Cały dzień rozmyślam o twoim...
Dokończyłam za niego w myślach. Cholera jasna, moje życie po raz trzy tysiące pięćdziesiąty trzeci legło w gruzach.
-Nie kończ, błagam na wszystkie świętości, nie kończ! - Wrzasnęłam i przysięgam, że można mnie było usłyszeć nawet kilka przecznic dalej. Wreszcie udało mi się dosięgnąć tego świstka papieru. Od razu porwałam go na mnóstwo maleńkich kawałków. - I tak to przeczytałeś, prawda?
-Schlebiasz mi.
-Zamknij się.
***
Wspomniałam już może o tym, że to był naprawdę pokręcony tydzień? Już nawet pominę fakt, że Aaron zachowywał się wobec mnie bardzo dziwnie (głównie dlatego, że pod koniec tygodnia zrobiłam coś jeszcze dziwniejszego), ale ja i Alice... Cóż, powiedzmy, że obie przybrałyśmy nieco na śmiałości. Całe szczęście w moim przypadku pewien mały epizod nie zakończył się na pogotowiu, ale nie wszystkim udało się tego uniknąć.
Wszem i wobec ogłaszam: SLUTTY WEEK.
-Alice, na Boga, powiedz mi co ci się stało! - Pomogłam przyjaciółce usiąść na kanapie tak, żeby złamaną rękę mogła swobodnie oprzeć na jej oparciu, jednocześnie nie wywołując większych szkód na i tak nieźle posiniaczonym już ciele. Jeszcze do tego to podbite oko. Nie ukrywam, że po głowie krążyły mi wtedy różne wizje, głównie takie, w których mój brat okazywał się być psychopatą bez serca. - Alice! Jeśli w tej chwili nie powiesz mi kto ci to zrobił, to skopię ci tyłek, a domyślam się, że ten również jest dosyć obolały.
-Obiecaj, że nie będziesz mnie osądzać.
-Nigdy cię nie osądzam.
-Zawsze mnie osądzasz. Właśnie dlatego tak długo nie miałaś pojęcia o mnie i o twoim braciszku. Ukrywaliśmy to przed tobą, bo oboje baliśmy się twojej reakcji. Powiedziałabyś to swoje: wiedziałam, że tak to się skończy; idę po patelnię; zakochańce - zaraz zwymiotuję, a potem...
-Dobra, wystarczy.
-Pamiętasz ten film, "Jeden dzień"? Była tam taka scena, obie płakaliśmy na niej ze śmiechu, ta baba chodząca nago po łóżku...
-Słucham? Balansowałaś dla niego nago na... Ta rama łóżka nawet nie jest prosta. Nie chciałam o tym wiedzieć! Nie chciałam! Boże, proszę, ześlij na mnie amnezję!
-Nie dramatyzuj. Nie chcesz wiedzieć co działo się potem?
-Upadłaś?
Auć. Musiało zaboleć.
-Najpierw na ramę, a później z niej również się ześlizgnęłam.
Tak. Właśnie dlatego nie chciałam, żeby moja przyjaciółka spotykała się z moim bratem.
Fuj.
-Ty zdziro! - skwitowałam w końcu, załamując ręce.
***
Sama nie wiem jak to się stało, że w środku tygodnia trafiłam na jedną z tych dziwnych imprez karaoke. Pewnie poczułam ten zew wolności, bo Ted wyjechał w delegację, a Andrew był zbyt zajęty opatrywaniem swojej pożal się Panie Boże dziewczyny, żeby zauważyć, że nieco zaniedbałam obowiązki, no nie wiem, chociażby szkołę.
Dwa drinki wystarczyły, żebym odśpiewała "Sweet child o' mine".
Trzy drinki wystarczyły, żebym świeciła biustem tuż przed nosem Ramseya, a potem ktoś rzucił komentarz w stylu: co za tyłek! i kiedy obróciłam się z zamiarem wyśmiania autora ów żałosnego tekstu, okazało się, że adresatem jego słów był Aaron. Byłam świadkiem wielu rzeczy, ale jeszcze nigdy nikt nie podrywał w mojej obecności moich znajomych płci męskiej, doprawdy. Szczerze mówiąc tę część wieczoru pamiętam najsłabiej. Piłam, śpiewałam, piłam, śpiewałam i tak w kółko; nie było w tym wielkiej filozofii. Wróciłam do domu względnie szybko i o własnych siłach, ale już wtedy zauważyłam wyraźne luki w pamięci.
Mówią, że ludzie, którzy najczęściej się uśmiechają, w rzeczywistości są tymi najsmutniejszymi. Mogę sprawiać wrażenie największej idiotki na świecie i naturalnie nią jestem, ale to tylko ta większa część mojej zagmatwanej osobowości, o której mówię częściej. Tą drugą się raczej nie chwalę.
-Możesz przyjechać? - szepnęłam do słuchawki telefonu, wystukując paznokciem na blacie biurka nieznaną mi melodię. Znał ten ton głosu i wiedział, że skoro zdecydowałam się do niego zadzwonić, to było ze mną bardzo źle. Obiecał mi to. Obiecał, że ilekroć będę się czuła w ten sposób, mam mu o tym powiedzieć, a on wtedy rzuci wszystko i przybiegnie choćby z drugiego końca świata tylko po to, by poprawić mi humor. Nie mogłam jednak wymagać od niego tego, żeby zostawił dla mnie Vanessę. Usłyszałam jej głos. Wiedziałam, że nie mogę z nią konkurować. Każdy kto ma do wyboru mnie i kogokolwiek innego, bez wątpienia postawiłby na tę drugą opcję. - Wiesz co? Nieważne. Już mi lepiej. Czuję się świetnie. Zadzwonię jutro.
Rzuciłam komórkę gdzieś w kąt.
Pomalowałam usta czerwoną szminką.
Pomalowałam paznokcie.
Czekałam. Na zbawienie.
I zbawienie wkrótce nadeszło.
Przynajmniej tak mi się wydawało. Ktoś zapukał do drzwi, więc z prędkością światła zbiegłam po schodach. No dobra, z kilku się sturlałam. Trzeźwiałam i cholernie mi się to nie podobało. Kiedy zaczynam trzeźwieć, dziwne myśli zaczynają mi krążyć po głowie. Większość z nich mnie zasmuca.
-Wejdź! - krzyknęłam, zrzucając z kanapy w salonie całą stertę ubrań, które zostawiłam tam jeszcze przed wyjściem z domu. Ted miał wrócić następnego dnia, a w domu panował kompletny chaos. Nieważne. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na zaproszenie zareagował nie Wilshere, a Ramsey. Naprawdę, myślałam, że Jacky założy swoją pelerynę superbohatera i jak zwykle przybędzie, by jakimś cudem pozbierać mnie w całość.
-Zapomniałaś torebki - wyjaśnił natychmiast, podając mi ją i uśmiechając się niepewnie. - Jak mogłaś mnie tam zostawić?
-Przepraszam.
Taki duży chłopiec, a boi się drugiego, dużego chłopca.
Właśnie zamierzał wyjść, a ja chyba chciałam mu nawet na to pozwolić, ale przypomniałam sobie o tym, że za nic w świecie nie chciałam tego dnia zostać sama. Czułam się przecież taka samotna. Na tyle samotna, że wystarczył marny skrawek ciała Aarona (rozpięty guzik koszuli w kratkę; czy ja wspominałam już kiedyś, że koszule to jeden z miliona moich fetyszy?), żebym zarzuciła włosami i spojrzała na niego w taki sposób, że chyba domyślił się na co się zanosi. Wiedział o dość wymownych wierszach. Nie musiałam już ukrywać się ze swoją naturą prześladowcy. Poza tym nie oszukujmy się, na pewno miał w domu lustra i zdawał sobie sprawę z tego jak wygląda.
Dlaczego on nadal miał na sobie koszulę? Postanowiłam temu zaradzić, wcześniej jednak w ramach jawnej dezaprobaty do tego jego nazbyt porządnego zachowania (powtarzam, wciąż miał na sobie ubranie), bezceremonialnie objęłam go na wysokości karku, po czym delikatnie musnęłam wargami jego usta. Potem poniosło mnie jeszcze bardziej i jednym, średnio zwinnym ruchem pozbyłam się własnej bluzki i zabrałam się za rozpinanie jego koszuli, guzik po guziku. Z każdą kolejną sekundą zbliżałam się do osiągnięcia mojego życiowego celu, jakim niewątpliwie było posiadanie tej klatki piersiowej i innych, równie umięśnionych części jego nieskazitelnego ciała na wyłączność. Co prawda widziałam go wcześniej bez koszulki (nakryłam go z jedną zdzirą wtedy w jego sypialni), ale hej, patrzenie na tort czekoladowy na wystawie najdroższej w mieście cukierni to nie to samo co pałaszowanie go, prawda? Miałam swój idealny walijski deser przed sobą i nie omieszkałam czerpać z niego całymi garściami, raz po raz całując go tak, jakbym nagle przybrała na odwadze, pewności siebie i innych tego typu bzdetach, choć do tej pory odczuwałam ich wyraźny deficyt. Pchnęłam go na kanapę. Ja, Claire Riley pchnęłam go na tę cholerną sofę, nie zastanawiając się nawet nad tym czy aby na pewno nie podchodziło to pod napastowanie seksualne.
-Boże! Serio? - tak mniej więcej wyglądała moja reakcja, kiedy wreszcie pozbyłam się górnej części jego odzienia. I wtedy znowu zabrzmiała tak doskonale znana mi melodyjka. "Wonderwall" zdawał się mnie prześladować. Dopiero po chwili zorientowałam się, że ta wersja była dosyć... nawet nie potrafię znaleźć właściwego słowa. Zaskakująca? W życiu nie słyszałam, żeby ktoś bardziej fałszował. Moje uszy błagały o litość. - Daj mi minutkę. Ale może lepiej poczekaj w moim pokoju, co?
Z niechęcią się od niego oderwałam. Przywołałam się do porządku i po odmówieniu krótkiej litanii otworzyłam drzwi, by zobaczyć to na własne oczy. Wilshere nie tylko śpiewał dla mnie Oasis. Wilshere robił to w samych bokserkach. Czy ja nie wspomniałam mu kiedyś przypadkiem, że nie zwróciłabym na niego uwagi nawet gdyby w samej bieliźnie zaśpiewał dla mnie właśnie tę piosenkę? Nie, on zapewne zwyczajnie próbował poprawić mi humor.
-Na litość boską, Jack! - nie mogłam dłużej powstrzymać się od śmiechu. Zasłoniłam usta ręką i lustrowałam go tak jeszcze przez kilka dłuższych chwil, żeby móc jak najdokładniej zapamiętać ten obraz. - Jesteś kochany, naprawdę, ale czy musiałeś urządzić ten pokaz talentów akurat dzisiaj?
-To znaczy? - Uniósł jedną brew i zrobił tę swoją zakłopotaną minę numer sześć. Byłam zołzą. On robił wszystko, żebym poczuła się lepiej, a ja chciałam to wszystko przerwać, bo znalazłam już pocieszenie w ramionach innego. Cóż, był moim przyjacielem, a mnie póki co było jeszcze stać na odrobinę szczerości.
-Totalnie zaraz zaliczę! - Tak, też nie mogę uwierzyć, że coś takiego w ogóle przeszło przez moje gardło. Slutty Claire, slutty. - Aaron! Aaron bez koszulki! Aaron!
-Oddychaj.
-Zaliczę Aarona! - Tak, powiedziałam to znowu. Uczenie się na błędach jakoś średnio mi wychodzi. High five! Czy ja naprawdę przybiłam mu piąteczkę?
-Gratuluję. Chyba - wycedził szatyn, błądząc wzrokiem po opustoszałej ulicy. Nawet ja zaczęłam już odczuwać lekkie zakłopotanie. Za dużo było w tym wszystkim nagości. Tak jak nikt nigdy nie chciał prezentować się przede mną bez koszulki, tak teraz nagle wszyscy robili to z własnej woli. No, powiedzmy.
Jak łatwo się domyślić nie zaliczyłam Aarona. Kiedy wróciłam do sypialni, ten właśnie zapinał ostatni guzik swojej koszuli. I tak oto cała moja praca poszła na marne.
_________________________
Wiem, że miałam pisać częściej i takie tam, dlatego PRZEPRASZAM. Naprawdę nie narzekam na nadmiar wolnego czasu. Obiecuję jak najszybciej naprawić zaległości na waszych blogach.
Karolla, chyba narzekałaś na to, że ostatnio mało się działo, WIĘC PROSZĘ BARDZO, masz czego chciałaś :3