czwartek, 23 maja 2013

Rozdział 15. Wonderwall


Niewiarygodnie dużo czasu zabrał mi powrót do pokoju z dwoma kubkami herbaty. Jeszcze pod drzwiami doszłam do wniosku, że tych kilka skrywanych przed nim tajemnic (dotyczących głównie mojej natury prześladowcy) to akurat o kilka za dużo, dlatego chciałam się przed nim obnażyć i wyjawić mu przynajmniej jedną z nich. Postanowiłam mu powiedzieć o planie Wilshere'a. Ze wszystkich sekretów, ten brzmiał jeszcze... no, powiedzmy, że nie robił ze mnie skończonej wariatki. Dobra, robił, ale nie w takim stopniu jak te pozostałe. Przykleiłam na twarz sztuczny uśmiech, maskujący stan uzasadnionego zdenerwowania, przy pomocy łokcia otworzyłam drzwi i już miałam podać mu parujący napój (choć nie parował już tak jak jeszcze z piętnaście minut wcześniej; cóż, niespecjalnie mi się spieszyło), kiedy zauważyłam podejrzany uśmiech na jego twarzy.  
-Twój tors błogi, dłutem anioła rzeźbiony - w tym momencie zamarłam, a on recytował dalej, gdzieś pomiędzy kolejnymi wybuchami histerycznego śmiechu, a moimi regularnymi napadami paniki. - Łydki jak ta trzcina, farciarzu pieprzony. Twe włosy jak ze snu, tak się układają, że nawet gdy wieje, te nie opadają. 
O jeden sekret mniej. 
-Oddaj to! - Natychmiast rzuciłam się na niego z pięściami. Do tej pory chyba nie zaznał jeszcze przemocy fizycznej z mojej strony. Kiedyś musi być ten pierwszy raz. Nie uderzyłam go (nie byliśmy jeszcze na tym etapie znajomości; póki co udawałam jeszcze zrównoważoną emocjonalnie osobę), ale zaczęłam podskakiwać, bezskutecznie usiłując wyrwać mu znajomy skrawek papieru z dłoni, a on tylko bezczelnie śmiał mi się prosto w twarz. Mimowolnie się uśmiechnęłam, ale szybko powróciłam do bezskutecznych prób odzyskania mojej własności, póki jeszcze nie doszedł do tej bardziej jednoznacznej części. Zastanawiało mnie tylko jedno - skąd Aaron wziął dziennik, w którym zapisywałam wszystkie te pierdoły i nagle mnie olśniło. Andrew. Zawsze kiedy trudno odnaleźć źródło mojego upokorzenia, okazuje się, że mój braciszek maczał w tym palce.  
-O kim to? 
-Ryan Gosling to moja główna inspiracja. 
-To ciekawe, bo doszedłem do ciekawego fragmentu - to jest ten moment, w którym oficjalnie przestałam oddychać (no, przynajmniej na dobrych kilkanaście, może kilkadziesiąt sekund). - Aaron, Aaron, mój ty Adonisie... 
Cały dzień rozmyślam o twoim...  
Dokończyłam za niego w myślach. Cholera jasna, moje życie po raz trzy tysiące pięćdziesiąty trzeci legło w gruzach.  
-Nie kończ, błagam na wszystkie świętości, nie kończ! - Wrzasnęłam i przysięgam, że można mnie było usłyszeć nawet kilka przecznic dalej. Wreszcie udało mi się dosięgnąć tego świstka papieru. Od razu porwałam go na mnóstwo maleńkich kawałków. - I tak to przeczytałeś, prawda?  
-Schlebiasz mi. 
-Zamknij się. 


*** 

Wspomniałam już może o tym, że to był naprawdę pokręcony tydzień? Już nawet pominę fakt, że Aaron zachowywał się wobec mnie bardzo dziwnie (głównie dlatego, że pod koniec tygodnia zrobiłam coś jeszcze dziwniejszego), ale ja i Alice... Cóż, powiedzmy, że obie przybrałyśmy nieco na śmiałości. Całe szczęście w moim przypadku pewien mały epizod nie zakończył się na pogotowiu, ale nie wszystkim udało się tego uniknąć. 
Wszem i wobec ogłaszam: SLUTTY WEEK 
-Alice, na Boga, powiedz mi co ci się stało! - Pomogłam przyjaciółce usiąść na kanapie tak, żeby złamaną rękę mogła swobodnie oprzeć na jej oparciu, jednocześnie nie wywołując większych szkód na i tak nieźle posiniaczonym już ciele. Jeszcze do tego to podbite oko. Nie ukrywam, że po głowie krążyły mi wtedy różne wizje, głównie takie, w których mój brat okazywał się być psychopatą bez serca. - Alice! Jeśli w tej chwili nie powiesz mi kto ci to zrobił, to skopię ci tyłek, a domyślam się, że ten również jest dosyć obolały. 
-Obiecaj, że nie będziesz mnie osądzać. 
-Nigdy cię nie osądzam. 
-Zawsze mnie osądzasz. Właśnie dlatego tak długo nie miałaś pojęcia o mnie i o twoim braciszku. Ukrywaliśmy to przed tobą, bo oboje baliśmy się twojej reakcji. Powiedziałabyś to swoje: wiedziałam, że tak to się skończy; idę po patelnię; zakochańce - zaraz zwymiotuję, a potem... 
-Dobra, wystarczy. 
-Pamiętasz ten film, "Jeden dzień"? Była tam taka scena, obie płakaliśmy na niej ze śmiechu, ta  baba chodząca nago po łóżku... 
-Słucham? Balansowałaś dla niego nago na... Ta rama łóżka nawet nie jest prosta. Nie chciałam o tym wiedzieć! Nie chciałam! Boże, proszę, ześlij na mnie amnezję!  
-Nie dramatyzuj. Nie chcesz wiedzieć co działo się potem?  
-Upadłaś? 
Auć. Musiało zaboleć. 
-Najpierw na ramę, a później z niej również się ześlizgnęłam.  
Tak. Właśnie dlatego nie chciałam, żeby moja przyjaciółka spotykała się z moim bratem. 
Fuj. 
-Ty zdziro! - skwitowałam w końcu, załamując ręce.  


*** 

Sama nie wiem jak to się stało, że w środku tygodnia trafiłam na jedną z tych dziwnych imprez karaoke. Pewnie poczułam ten zew wolności, bo Ted wyjechał w delegację, a Andrew był zbyt zajęty opatrywaniem swojej pożal się Panie Boże dziewczyny, żeby zauważyć, że nieco zaniedbałam obowiązki, no nie wiem, chociażby szkołę.  
Dwa drinki wystarczyły, żebym odśpiewała "Sweet child o' mine". 
Trzy drinki wystarczyły, żebym świeciła biustem tuż przed nosem Ramseya, a potem ktoś rzucił komentarz w stylu: co za tyłek! i kiedy obróciłam się z zamiarem wyśmiania autora ów żałosnego tekstu, okazało się, że adresatem jego słów był Aaron. Byłam świadkiem wielu rzeczy, ale jeszcze nigdy nikt nie podrywał w mojej obecności moich znajomych płci męskiej, doprawdy. Szczerze mówiąc tę część wieczoru pamiętam najsłabiej. Piłam, śpiewałam, piłam, śpiewałam i tak w kółko; nie było w tym wielkiej filozofii. Wróciłam do domu względnie szybko i o własnych siłach, ale już wtedy zauważyłam wyraźne luki w pamięci.  
Mówią, że ludzie, którzy najczęściej się uśmiechają, w rzeczywistości są tymi najsmutniejszymi. Mogę sprawiać wrażenie największej idiotki na świecie i naturalnie nią jestem, ale to tylko ta większa część mojej zagmatwanej osobowości, o której mówię częściej. Tą drugą się raczej nie chwalę. 
-Możesz przyjechać? - szepnęłam do słuchawki telefonu, wystukując paznokciem na blacie biurka nieznaną mi melodię. Znał ten ton głosu i wiedział, że skoro zdecydowałam się do niego zadzwonić, to było ze mną bardzo źle. Obiecał mi to. Obiecał, że ilekroć będę się czuła w ten sposób, mam mu o tym powiedzieć, a on wtedy rzuci wszystko i przybiegnie choćby z drugiego końca świata tylko po to, by poprawić mi humor. Nie mogłam jednak wymagać od niego tego, żeby zostawił dla mnie Vanessę. Usłyszałam jej głos. Wiedziałam, że nie mogę z nią konkurować. Każdy kto ma do wyboru mnie i kogokolwiek innego, bez wątpienia postawiłby na tę drugą opcję. - Wiesz co? Nieważne. Już mi lepiej. Czuję się świetnie. Zadzwonię jutro. 
Rzuciłam komórkę gdzieś w kąt.  
Pomalowałam usta czerwoną szminką.  
Pomalowałam paznokcie. 
Czekałam. Na zbawienie. 
I zbawienie wkrótce nadeszło. 
Przynajmniej tak mi się wydawało. Ktoś zapukał do drzwi, więc z prędkością światła zbiegłam po schodach. No dobra, z kilku się sturlałam. Trzeźwiałam i cholernie mi się to nie podobało. Kiedy zaczynam trzeźwieć, dziwne myśli zaczynają mi krążyć po głowie. Większość z nich mnie zasmuca.  
-Wejdź! - krzyknęłam, zrzucając z kanapy w salonie całą stertę ubrań, które zostawiłam tam jeszcze przed wyjściem z domu. Ted miał wrócić następnego dnia, a w domu panował kompletny chaos. Nieważne. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na zaproszenie zareagował nie Wilshere, a Ramsey. Naprawdę, myślałam, że Jacky założy swoją pelerynę superbohatera i jak zwykle przybędzie, by jakimś cudem pozbierać mnie w całość.  
-Zapomniałaś torebki - wyjaśnił natychmiast, podając mi ją i uśmiechając się niepewnie. - Jak mogłaś mnie tam zostawić? 
-Przepraszam. 
Taki duży chłopiec, a boi się drugiego, dużego chłopca. 
Właśnie zamierzał wyjść, a ja chyba chciałam mu nawet na to pozwolić, ale przypomniałam sobie o tym, że za nic w świecie nie chciałam tego dnia zostać sama. Czułam się przecież taka samotna. Na tyle samotna, że wystarczył marny skrawek ciała Aarona (rozpięty guzik koszuli w kratkę; czy ja wspominałam już kiedyś, że koszule to jeden z miliona moich fetyszy?), żebym zarzuciła włosami i spojrzała na niego w taki sposób, że chyba domyślił się na co się zanosi. Wiedział o dość wymownych wierszach. Nie musiałam już ukrywać się ze swoją naturą prześladowcy. Poza tym nie oszukujmy się, na pewno miał w domu lustra i zdawał sobie sprawę z tego jak wygląda.  
Dlaczego on nadal miał na sobie koszulę? Postanowiłam temu zaradzić, wcześniej jednak w ramach jawnej dezaprobaty do tego jego nazbyt porządnego zachowania (powtarzamwciąż miał na sobie ubranie), bezceremonialnie objęłam go na wysokości karku, po czym delikatnie musnęłam wargami jego usta. Potem poniosło mnie jeszcze bardziej i jednym, średnio zwinnym ruchem pozbyłam się własnej bluzki i zabrałam się za rozpinanie jego koszuli, guzik po guziku. Z każdą kolejną sekundą zbliżałam się do osiągnięcia mojego życiowego celu, jakim niewątpliwie było posiadanie tej klatki piersiowej i innych, równie umięśnionych części jego nieskazitelnego ciała na wyłączność. Co prawda widziałam go wcześniej bez koszulki (nakryłam go z jedną zdzirą wtedy w jego sypialni), ale hej, patrzenie na tort czekoladowy na wystawie najdroższej w mieście cukierni to nie to samo co pałaszowanie go, prawda? Miałam swój idealny walijski deser przed sobą i nie omieszkałam czerpać z niego całymi garściami, raz po raz całując go tak, jakbym nagle przybrała na odwadze, pewności siebie i innych tego typu bzdetach, choć do tej pory odczuwałam ich wyraźny deficyt. Pchnęłam go na kanapę. Ja, Claire Riley pchnęłam go na tę cholerną sofę, nie zastanawiając się nawet nad tym czy aby na pewno nie podchodziło to pod napastowanie seksualne.  
-Boże! Serio? - tak mniej więcej wyglądała moja reakcja, kiedy wreszcie pozbyłam się górnej części jego odzienia. I wtedy znowu zabrzmiała tak doskonale znana mi melodyjka. "Wonderwall" zdawał się mnie prześladować. Dopiero po chwili zorientowałam się, że ta wersja była dosyć... nawet nie potrafię znaleźć właściwego słowa. Zaskakująca? W życiu nie słyszałam, żeby ktoś bardziej fałszował. Moje uszy błagały o litość. - Daj mi minutkę. Ale może lepiej poczekaj w moim pokoju, co?  
Z niechęcią się od niego oderwałam. Przywołałam się do porządku i po odmówieniu krótkiej litanii otworzyłam drzwi, by zobaczyć to na własne oczy. Wilshere nie tylko śpiewał dla mnie OasisWilshere robił to w samych bokserkach. Czy ja nie wspomniałam mu kiedyś przypadkiem, że nie zwróciłabym na niego uwagi nawet gdyby w samej bieliźnie zaśpiewał dla mnie właśnie tę piosenkę? Nie, on zapewne zwyczajnie próbował poprawić mi humor.  
-Na litość boską, Jack! - nie mogłam dłużej powstrzymać się od śmiechu. Zasłoniłam usta ręką i lustrowałam go tak jeszcze przez kilka dłuższych chwil, żeby móc jak najdokładniej zapamiętać ten obraz. - Jesteś kochany, naprawdę, ale czy musiałeś urządzić ten pokaz talentów akurat dzisiaj?  
-To znaczy? - Uniósł jedną brew i zrobił tę swoją zakłopotaną minę numer sześć. Byłam zołzą. On robił wszystko, żebym poczuła się lepiej, a ja chciałam to wszystko przerwać, bo znalazłam już pocieszenie w ramionach innego. Cóż, był moim przyjacielem, a mnie póki co było jeszcze stać na odrobinę szczerości. 
-Totalnie zaraz zaliczę! - Tak, też nie mogę uwierzyć, że coś takiego w ogóle przeszło przez moje gardło. Slutty Claireslutty. - Aaron! Aaron bez koszulki! Aaron! 
-Oddychaj. 
-Zaliczę Aarona! - Tak, powiedziałam to znowu. Uczenie się na błędach jakoś średnio mi wychodzi. High five! Czy ja naprawdę przybiłam mu piąteczkę?  
-Gratuluję. Chyba - wycedził szatyn, błądząc wzrokiem po opustoszałej ulicy. Nawet ja zaczęłam już odczuwać lekkie zakłopotanie. Za dużo było w tym wszystkim nagości. Tak jak nikt nigdy nie chciał prezentować się przede mną bez koszulki, tak teraz nagle wszyscy robili to z własnej woli. No, powiedzmy.  
Jak łatwo się domyślić nie zaliczyłam Aarona. Kiedy wróciłam do sypialni, ten właśnie zapinał ostatni guzik swojej koszuli. I tak oto cała moja praca poszła na marne.  


_________________________ 


Wiem, że miałam pisać częściej i takie tam, dlatego PRZEPRASZAM. Naprawdę nie narzekam na nadmiar wolnego czasu. Obiecuję jak najszybciej naprawić zaległości na waszych blogach. 

Karolla, chyba narzekałaś na to, że ostatnio mało się działo, WIĘC PROSZĘ BARDZO, masz czego chciałaś :3  

czwartek, 2 maja 2013

Rozdział 14. ctrl + alt + delete


Control, alt, deleted  
Control, alt, deleted  
Control, alt, deleted  
Reset my memory  


Upiłam spory łyk złocistego płynu uwieńczonego pianą i położyłam się na trawie, upewniając się wcześniej, że miejsce, które obrałam sobie na spoczynek jest wolne od wszelkich niespodzianek, jako że jakieś dziesięć minut wcześniej w jedną z takowych wdepnęłam. Co najdziwniejsze Aaron poszedł w moje ślady i usadowił się podejrzanie blisko mnie samej, a to oznaczało, że nie jeden, a dwa największe odmieńce odłączyły się właśnie od reszty znajomych. Zerkałam na niego co chwilę, ale dołożyłam wszelkich starań, by tego nie zauważył, bo był taki piękny, że cholernie mnie to onieśmielało i wolałam nie myśleć o tym jak słabo prezentowałam się na jego tle. Oddałam się kontemplacji przyrody. Kogo ja chcę oszukiwać? Nienawidzę przyrody o tej porze roku. Te wszystkie owady, które zrobią wszystko, byleby wyprowadzić cię z równowagi i doprowadzić do ich finalnego spotkania z kapciem i moje przekrwione oczy, będące efektem alergii na to całe kwitnące ustrojstwo zazwyczaj nie napawają mnie optymizmem.  
Zastanawiałam się czy on tak na serio. Czy naprawdę mnie lubił. Przecież graniczyłoby to z cudem. A już na pewno przestałby mnie lubić, gdyby wiedział o pewnych sprawach. Na przykład o tym, że kilkakrotnie go śledziłam (przypuszczam, że i tak o tym wie, bo byłam przy tym średnio subtelna), zakładałam fikcyjne konta na facebooku, pisałam o nim wiersze, a mój najlepszy przyjaciel podpowiadał mi co robić, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Właśnie przypomniałam sobie fragment tej wątpliwej jakości poezji.  
Aaron, Aaron, mój ty Adonisie, 
Cały dzień rozmyślam o twoim... 
Hej, nie osądzajcie mnie, nie mówiłam przecież, że to były dobre wiersze. Niektórzy domorośli poeci czerpią inspiracje z życia; ja osobiście kieruję się moją zbyt wybujałą wyobraźnią, spaczonym poczuciem humoru i skłonnością do mówienia o niezbyt przyzwoitych rzeczach. I tak zacytowałam tę najbardziej subtelną część.  
-O czym myślisz? - spytał nagle, a ja w odpowiedzi dosyć sugestywnie zakasłałam. Nie chciał wiedzieć.  
-O śmierci. 
Po czymś takim po prostu musiała zapaść cisza. Możliwe, że powiedzenie prawdy byłoby mniej niepokojące. 
Pewnie leżelibyśmy tak dalej, milcząc jak te ciołki, gdybym nie usłyszała pewnej piosenki. Przez moment wydawało mi się, że śnię, ale potem wydedukowałam, że naszym tajemniczym dj'em musiał być Wilshere 
-"Wonderwall"? Co do... - warknęłam, ale wolałam nie kończyć zdania. Wspomniałam temu idiocie, że nie ma idealnych randek bez Oasis. Jak łatwo się domyślić nie mówiłam wtedy do końca poważnie. Doceniam to, że się starał, naprawdę. Problem w tym, że wolałabym nie odczuwać jego obecności w tak dosłowny, niemalże namacalny sposób.  
-Zrobiło się dziwnie. Może lepiej się stąd wyrwiemy?  
-Mam ochotę na sorbet truskawkowy i precle - odparłam, co w moim języku oznacza zwykłą aprobatę dla jego propozycjiNie ukrywam, że trochę bałam się zostać z nim sam na sam. Poważnie zaczęłam się martwić o swoje życie, mając na uwadze to, co jak mantrę powtarzał mi Jack. Każda nieskazitelna istota ma jakiś defekt. Ramsey przynosił pecha.  


*** 
3 dni wcześniej 

Minęły dwa tygodnie od owego incydentu, do którego doszło pomiędzy mną, a WilsheremBył to czas błogiego odpoczynku - unikania najlepszego przyjaciela, ale jeśli dołożyć do tego jeszcze udawanie, że Alice nie istnieje, to zrobi nam się niezły emocjonalny bałagan.  
Wciąż się wahałam. Co prawda dotarcie pod jego dom nie było taką znowuż trudną do zrealizowania podróżą przez tysiące mórz i oceanów, ale stwierdziłam, że skoro już tam byłam...  
-Idiotka! Skończona idiotka! I co ja mu powiem? Hej, pamiętasz nasze ostatnie spotkanie? Właśnie! Ja też staram się o nim zapomnieć! Och, Jacky jak to cudownie, że tak doskonale się rozumiemy! Też za mną tęskniłeś? Daj spokój, bo się zarumienię! Przepraszam, że ostatnio nie miałam zbyt dużo czasu, ale postanowiłam zająć się nauką, sam rozumiesz, wykształcenie może się w przyszłości okazać całkiem przydatne. Ehh, gówno prawda! Kogo ja chcę oszukać? To było niezręczne, nieodpowiednie i ogólnie nie na miejscu, dlaczego to zrobiłeś? - Tak mniej więcej wyglądała moja próbna rozmowa, czyli monolog wygłoszony pod jego drzwiami zanim otworzył je w najmniej oczekiwanym momencie i wprawił mnie w osłupienie. Jak wiele mógł usłyszeć? - Cześć! 
Chwila, co to za dziecko? Dlaczego Wilshere trzymał na rękach niespełna metr stuprocentowej rozkoszy? Nie mógł spłodzić go w tak krótkim czasie, prawda? Przecież bobas miał już co najmniej rok. 
-Wejdziesz do środka?  
Przyjacielu, uważaj na to co mówisz. Gdybyś mieszkał w Mystic Falls, to najprawdopodobniej już byś nie żył.  
-Co to właściwie... - przymrużyłam oczy, próbując ocenić skalę prawdopodobieństwa, że jakaś mamuśka zgłosiła się do Wilshere'a z cudownym przekazem w stylu: "to twoje". Jakieś dwanaście miesięcy plus dziewięć miesięcy ciąży... O MÓJ BOŻE, nawet go jeszcze wtedy nie znałam. A co jeśli wyjechał na wakacje i zapłodnił jakąś losowo wybraną turystkę na plaży nudystów? - Byłeś może kiedyś na plaży nudystów? Mówiąc "kiedyś" mam na myśli "ze dwa lata temu". 
-Nie - odparł lekko zmieszany, a ja mogłam wreszcie odetchnąć z ulgą. Przynajmniej nie doszło do tego w miejscu publicznym.  
Mały potworek zaczął płakać. Tak, teraz jakby bardziej przypominał domniemanego ojca. Wiecie, te przeraźliwie wysokie dźwięki wydawane z tak maleńkich płuc, to gniewne spojrzenie, rączki zaciśnięte w piąstki i wytrzeszczone do granic możliwości oczy. No, mini Wilshere jak nic.  
-Och, po prostu mi to daj - warknęłam, kiedy ten niekończący się lament nawet mnie samą zaczął lekko irytować.  
-"To"? Ty nieczuła jędzo!  
-Przepraszam, nie powinnam tak mówić o twoim potomku. - syknęłam cierpko, by po chwili diametralnie zmienić ton głosu. - Kto jest najsłodszym stworzeniem na świecie? No kto? No kto?! - wybełkotałam i wbrew pozorom adresatem tych słów nie był Jack. Mały wyciągnął do mnie rączki, więc niemalże siłą wyrwałam go z objęć Wilshere'a i zaczęłam nim lekko kołysać. Dlaczego ludzie z reguły boją się przekazywać w moje ręce coś tak cennego jak... no nie wiem, ich dzieci? 
-To nie moje dziecko. Jak w ogóle mogłaś... 
-Dzięki Bogu! 
-To syn Vanessy. 
Świetnie.  
Korzystając z okazji (w końcu i tak było już do bólu niezręcznie, więc co mi tam, uczyńmy tę chwilę jeszcze bardziej krępującą) przełknęłam głośno ślinę i próbowałam zmusić się do powiedzenia na głos tego, co powinnam była powiedzieć już jakiś czas temu, ale gdy tylko otworzyłam usta, słowa zwyczajnie ugrzęzły mi w gardle. Nie byłam gotowa na to, żeby spieprzyć to wszystko, a on wyglądał tak uroczo, opiekując się maluchem, że nie mogłam już dłużej podważać autentyczności tego czegoś pomiędzy nim a Vanessą. Ta przyjaźń znaczyła dla mnie więcej niż cokolwiek innego, po co miałabym więc wywlekać temat dotyczący czegoś, co nie miało znaczenia, a mogłoby za to skomplikować dosłownie wszystko? 
-Masz może nutellę? Strasznie zgłodniałam. - I tak oto sama rozwiązałam problem rozmowy, do której nigdy nie doszło. Nie osądzajcie mnie. Poziom serotoniny w moim organizmie spadł tak drastycznie, że to nie mogło już dłużej czekać. Głos zdrowego rozsądku w mojej głowie (tak, Orlando Bloom znowu przejmował nade mną kontrolę) kazał mi jednak dodać: - Przepraszam za to, co wtedy powiedziałam. Wiesz, że cię nie nienawidzę, prawda?  
-I mówisz to, bo naprawdę tak myślisz, czy zrobisz wszystko, żeby zaspokoić swoją chcicę na słodycze? - uniósł jedną brew, przyglądając się jak raz po raz robię coraz głupsze miny, byle tylko rozbawić malucha. - Ja też przepraszam. Miałaś rację. Byłem beznadziejnym przyjacielem.  

*** 

-Alice! Moja Alice! Tęskniłam! - zapiszczałam histerycznie na widok lekko zdezorientowanej szatynki. Mierzyłam ją wzrokiem z góry na dół, zupełnie jakbym nie widziała jej całe wieki. Odizolowanie się od przyjaciół źle na mnie wpłynęło. Desperacko łapałam się każdego potencjalnego kontaktu z ludźmi, dlatego kiedy tylko zobaczyłam ją pod moim domem, postanowiłam puścić wszystko w niepamięć. To tak jakby pierwsza wyciągała rękę, prawda? Skoro miałyśmy już białą flagę, to wypadało teraz tylko udawać, że nic się nie stało. Nie, wcale nie przeszkadzało mi to, że mój Bogu ducha winny braciszek padł ofiarą jej babskich sztuczek. Wspólne oglądanie seriali, te wymieniane między sobą spojrzenia, żarciki, które rozumieli tylko oni, sekrety, którymi się ze sobą dzielili - ja naprawdę przeczuwałam, że coś takiego prędzej czy później nastąpi, ale po tym wszystkim co usłyszałam z jej ust na jego temat po prostu nie sądziłam, że będzie to wyglądało w ten sposób i jakoś przymknie oko na to, że Andrew to (i tu pozwolę sobie zacytować szanowną Barnesfrajer, który dał sobie wmówić, że żadna nie oprze się jego rzekomemu urokowi 
-Właściwie to przyszłam do twojego brata, ale... 
Och, nie psuj tej chwili, Alice!  
Zacisnęłam usta w wąską linię, jednocześnie starając się robić dobrą minę do złej gry. Nieważne. To nic takiego. Doprawdy nie obchodzi mnie to, że chciała się zobaczyć z tym kretynem, a ja od razu zaczęłam sobie wyobrażać Bóg wie co. Jak ja ją czasami idealizuję!  
-Przepraszam, że nazwałam cię pieprzoną hipokrytką - palnęłam, rzucając się jej w ramiona. - Przepraszam, że byłam tak okropna, ale ty wiesz, że moje zachowanie wynikało z czystej troski, prawda? Przepraszam, po stokroć przepraszam! Za wszystko.  
-Nazwałaś mnie pieprzoną hipokrytką? 
-Nie sprawdzasz zbyt często twittera, co? - spojrzałam na nią przepraszająco, ale ponieważ nie do końca wiedziała o co mi chodzi, szybko zmieniła wyraz twarzy z "czekam na wyjaśnienia, do cholery jasnej" na "nie wiem, czy chcę wiedzieć". - Mam problem. 

Dziesięć minut później 

-Chcesz wiedzieć czy nie? - złapała mnie za ramiona, lekko mną potrząsając, a kiedy teatralnie przewróciłam oczami, uznała to za odpowiedź twierdzącą. - Dobrze. Odegrajmy jeszcze raz tę scenkę. 
-Jesteś pewna, że to dobry pomysł? 
-Jasne! - oświadczyła, zamykając drzwi tuż przed moim nosem. - Po prostu powtórz to, co wtedy powiedziałaś tym samym tonem, a ja spróbuję ocenić, jak wiele mógł usłyszeć.  
-Dlaczego to zrobiłeś? To było niezręczne. Całkiem miłe, przyjemne i zaskakujące, ale przede wszystkim niezręczne. - Dobra, wiem, że nieco mnie poniosło i poprzednia wersja była znacznie uboższa o tego typu "komplementy", ale nie liczyło się to co mówiłam, a znaczenie miała jedynie rozpaczliwa chęć przetestowania szczelności drzwi wejściowych tudzież ich odporności na moje gadanie od rzeczy. - Wiesz co, koniec końców nie byłoby to takie złe, to znaczy byłeś nie najgorszy i w ogóle, ale cholera jasna, co ty sobie myślałeś?  
-Hej, Claire - na dźwięk tych słów dosłownie zadrżałam. Starałam się możliwie najdłużej odwlec w czasie moment finałowego spotkania twarzą w twarz, ale nie mogłam wiecznie stać tyłem do niego, bo średnio grzecznie to wyglądało. Poza tym miałam nadzieję, że oto na moich oczach stanie się cud i brązowooki ostentacyjnie zdejmie z uszu słuchawki, narzekając na to, że słuchał tak głośno muzyki, że pewnie ogłuchnie jeszcze przed trzydziestką.   
-Wilshere! Cześć! JackyJackyJacky! Dobrze cię widzieć, Jack!  
-Pamiętasz jak mam na imię! Środy z fifąo tym chyba też nie zapomniałaś? 
-Pamięć nigdy mnie nie zawodzi. Wejdź! 
Totalnie zapomniałam o środach z fifą.  
Przepuściłam go przodem, po czym odtańczyłam taniec upokorzenia, polegający mniej więcej na tym, że uderza się otwartą dłonią w swoje czoło (z nadzieją, że w ten sposób pobudzi się mózg do pracy) w rytm piosenki o zwodniczym tytule "ty skończona kretynko" i jednocześnie przytupuje się nogą dokładnie tak jak robi to każde uparte stworzenie, gdy coś pójdzie nie po jego myśli. Zanim zdążyłam wejść do środka, zza drzwi nieśmiało wychyliła się Alice. 
-Myślę, że wszystko słyszał. 
-Tak ci się wydaje? - syknęłam ironicznie, porządnie poirytowana. Nawet jeśli za pierwszym razem niczego nie usłyszał, to po tej drugiej przemowie coś tam jednak musiało mu się otrzeć o uszy.  
  
________________________________________  
  
Chyba obiecałam komuś, że rozdział pojawi się 30 kwietnia. Cóż, nie wyszło. Nie dlatego, że nie był gotowy, czy coś. Mam poważne problemy ze stresem i snem. Jestem na tyle głupia, że nie pomyślałam o tym, że pisanie mnie odpręża. Mniejsza z tym. Postaram się pisać nieco częściej (ale nie na tyle często, żebyście mieli mnie dość, oczywiście).  
  
Rozdział oficjalnie dedykuję flawless Oli, bo chociaż wiem, że jest w teamie Rilshere, to jednak kocha Aarona na tyle mocno, żeby mi to wybaczyć i być może nawet jęknąć ciche 'aww' przy tym wstępie. I jest 'Wonderwall'! :') 

Łączna liczba wyświetleń