Naciągnęłam rękawy brzoskwiniowo-szarej bluzki i założyłam pasmo niesfornych pukli za ucho. Wiedziałam, że ta irytująca istota mi się przygląda, dlatego niezmiernie krępował mnie praktycznie każdy mój ruch. Był taki uparty. I wścibski. Bardzo wścibski. Udawałam, że nie zwracam na niego uwagi, ale średnio mi to wychodziło. Szykowałam się do wyjścia od dobrych piętnastu minut i gdybym w tym momencie poszła wziąć prysznic, pewnie wtargnąłby za mną do łazienki, byle tylko otrzymać odpowiedź na frapujące go pytanie. W końcu oparłam ręce na biodrach i spojrzałam na niego wyczekująco.
-Powiesz mi w końcu co się tutaj wczoraj działo?
-Zostawiłeś mnie z nim sam na sam. Byłam w samym ręczniczku! Kusym, wilgotnym, wściekle różowym i odsłaniającym zdecydowanie zbyt wiele ręczniczku! To się stało, Wilshere! Mógł mnie zgwałcić!
-To nie gwałt, kiedy oboje tego chcecie.
-Jesteś nienormalny! - wrzasnęłam, a przynajmniej taki był mój zamiar, bo z moich ust wydobył się jedynie histeryczny pisk. Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
-Poza tym usłyszałbym, gdyby coś takiego się...
-Podsłuchiwałeś?! - w dosyć ostentacyjny sposób złapałam się za głowę i zaczęłam spacerować tam i z powrotem. Wszystkie myśli, które krążyły wtedy po mojej głowie oscylowały wokół stwierdzenia: Jack Wilshere to skończony frajer. - Co usłyszałeś?
-Cytuję: chcesz mieć w sobie coś walijskiego? Koniec cytatu. Wnioskuję z tego, że wieczór był jak najbardziej udany. Potem wolałem się stamtąd ulotnić, sama rozumiesz.
-Zabiję cię! Zabiję! - rzuciłam się na niego z pięściami, a musicie wiedzieć, że tak niepozorna Claire Riley rękę ma mimo wszystko ciężką. - Do niczego nie doszło, idioto, ale... - tu Claire odczekała kilka sekund, żeby zbudować tę atmosferę tajemniczości i podsycić trochę jego ciekawość. - Aaron zaprosił mnie do swojego domu i hej, nie róbmy z tego afery, ale rzeczy przybrały całkiem oficjalnego charakteru.
-Tak szybko dojrzewasz! Normalnie uroniłbym łezkę wzruszenia, bo jak wiadomo to wszystko moja zasługa, ale coś mi mówi, że jeszcze nie zakończyłem swojej misji.
-A ja myślę, że to zasługa wilgotnego ręczniczka.
-Nie chcesz, żeby Ramley z dnia na dzień zakończył swój krótki żywot, prawda? Wiesz, że shipuję was od samego początku, dlatego życzę wam jak najlepiej. Oto co zrobisz...
Zbliżył się do mnie, jakby właśnie wyjawiał mi sekret swojej urody i przez kilka następnych minut toczyliśmy dosyć interesującą dyskusję. To niewiarygodne, że po tych wszystkich głupotach, które przez niego wyczyniałam, nadal tak bardzo cenię sobie jego zdanie.
-Jesteś pewien, że tego właśnie ode mnie oczekuje? - zapytałam w końcu, zaraz po wysłuchaniu jego "genialnego" planu.
-A jak myślisz?
Zapamiętać: nigdy, przenigdy nie słuchać Jacka, kiedy szepcze coś konspiracyjnym tonem, gdyż jak łatwo się domyślić, nigdy nie wróży to niczego dobrego. NIGDY.
***
Po raz setny poprawiłam te cholernie niewygodne zakolanówki. Wydedukowałam, że jest w domu sam (po co miałby mnie tam w ogóle zapraszać, gdyby było inaczej?), więc przybrałam seksowną pozę (szyderczy śmiech), upewniłam się, że spod mojego płaszcza nic a nic nie wystaje i zapukałam do drzwi. Otworzył je Aaron. Zrobił to w zastraszająco szybkim tempie i powitał mnie szerokim uśmiechem, dość wymownym gestem nakłaniając mnie jednocześnie do przekroczenia progu, a kiedy lekko się odsunął, w oczy rzucił mi się dosyć wymowny napis.
"Wszystkiego najlepszego, Dorothy".
-Kto to w ogóle... - zaczęłam jeszcze zanim rozejrzałam się po pomieszczeniu i dostrzegłam całe to towarzystwo, składające się w głównej mierze z osiwiałych mężczyzn, popalających cygara i rozmawiających o wojnie oraz kobiet z trwałą na głowach.
-To urodziny mojej babci. Wiem, powinienem powiedzieć ci o co chodzi, ale naprawdę zależało mi na tym, żeby mieć tu kogoś z kim mógłbym porozmawiać. Bez tego chyba bym zwariował. Bałem się, że jeśli powiem ci prawdę, zwyczajnie zignorujesz zaproszenie.
Wdech, wydech, wdech, wydech... i tak z piętnaście razy.
-Zaprosiłeś mnie na urodziny swojej babci? - spytałam w końcu głosem pełnym wyrzutu.
-Proszę, nie zostawiaj mnie tu samego.
-Nie mam nawet prezentu! Mało tego, ja jej nie znam!
-Wszystkim się zająłem. Błagam, Claire, zostań. - nalegał, a ja starałam się zignorować fakt, że spoglądał na mnie w ten swój zadziwiająco słodki sposób. Westchnęłam ciężko, ale ominęłam go i weszłam do środka. Nie przez te szczenięce oczy, ale dlatego, że mam zbyt dobre serce. - Pozwól, że wezmę twój płaszcz.
-Nie! - zaprotestowałam stanowczo, podbiegając do stołu i wciskając się gdzieś pomiędzy ciotki Ramseya, które toczyły właśnie zażartą dyskusję na temat szydełkowania. Czy to wystarczająco wymowny komunikat, że pod żadnym pretekstem nie miałam zamiaru oddawać w jego ręce odzieży wierzchniej?
***
Ledwo weszłam do domu i zamknęłam za sobą drzwi, a już ktoś zaczął się do nich dobijać. Zaklęłam w duchu, ale z wielkim oporem je otworzyłam. Jack stał tam jak ten słup soli ze wzrokiem wbitym w czubki własnych butów. Wyciągnął ręce z kieszeni i uśmiechnął się cwaniakowato.
-Właściwie to myślałem, że cię tu nie zastanę.
-Nie teraz, Wilshere.
-Coś się stało?
-Na litość boską, ty idioto. Jakim cudem zdołałeś mnie do tego namówić? Nawet ja nie jestem w stanie znieść takiej dawki upokorzenia! - wycedziłam, pociągając nosem.
-Ty płaczesz?
-Wyglądam jak zdzira! Trafiłam na przyjęcie urodzinowe sześćdziesięciolatki i myślę, że udało mi się zaspokoić kilku starych napaleńców, kiedy pochylałam się nad nimi, żeby sprzątnąć stół po tym jak rozlałam kompot. Jest mi cholernie gorąco, ale nie mogę się rozebrać, bo pod spodem mam tylko kilka skrawków koronki. Całą noc oglądałam pornole, bo dałam sobie wmówić, że ciąży na mnie ogromna presja i muszę się naprawdę postarać, żeby Ramsey nie zapomniał tej nocy.
-Oglądałaś pornole?
-Przestań to robić, kretynie! Wychwytujesz te wszystkie w twoim mniemaniu zabawne teksty, żeby do końca życia stroić sobie ze mnie żarty, ale kompletnie nie dostrzegasz puenty.
-Co mam ci teraz powiedzieć? Przepraszam. Próbowałem ci pomóc.
-Jeśli tak ma wyglądać twoja pomoc, to mam nadzieję, że już nigdy aż do końca mojej żałosnej egzystencji nie będę jej potrzebować.
-Nie przesadzaj - szturchnął mnie w ramię, jakby próbował rozluźnić atmosferę. Zmierzyłam go spojrzeniem, które równie dobrze mogłoby ciskać piorunami i zacisnęłam pięści. Nie miałam zamiaru się bić, ale to już taki odruch. Wkroczyłam właśnie na nowe, nieznane mi dotąd wyżyny irytacji. Nie wiem, być może po tych wszystkich rzeczach, które mi się przytrafiły i o których nadal wstydzę się mówić, powinnam się była na to uodpornić. - Od czego są przyjaciele? Wiesz, że chciałem dobrze. Nigdy świadomie nie naraziłbym cię na coś takiego.
-I to ma być według ciebie przyjaźń? Jeśli tak, to ja jej chyba nie potrzebuję.
-Mówisz poważnie?
-Tak!
-Więc nie jesteśmy już przyjaciółmi?
-Nie!
-Gdybyśmy nimi byli, to powiedziałbym ci teraz, że przez cały ten czas kiedy opowiadałaś o twoim nieszczęsnym losie, świeciłaś przede mną prawie nagim biustem, dlatego śmiem twierdzić, że zrozumiałem i tak zadziwiająco dużo z twojego monologu.
-Och, po prostu już sobie idź!
-Dobrze! - odwrócił się na pięcie i jakby sytuacja nie była jeszcze wystarczająco dramatyczna, szarpnął za klamkę, żeby z hukiem zatrzasnąć za sobą drzwi. Problem w tym, że nienawidzę się z nim kłócić. Tak bardzo tego nie lubię, że w ciągu ułamka sekundy podjęłam kolejną spontaniczną decyzję (zaraz po tej o zakończeniu przyjaźni) i postanowiłam go zatrzymać. Włożenie ręki gdzieś pomiędzy framugę a same drzwi nie było dobrym pomysłem. Chciał porządnego huku, to go dostał. W ramach promocji dorzuciłam mu nawet moje piski, przekleństwa i głośne lamentowanie. - Nic ci nie jest?
-Nie! Nie rozumiem w ogóle skąd to pytanie, pajacu! - spojrzałam na popuchnięte palce lewej ręki i po raz kolejny moje oczy zaszkliły się łzami. A nie mówiłam? Stałam się emocjonalną zdzirą.
-Przestań mnie wyzywać, ośle!
-Ośle, serio? Nazwałeś mnie osłem?! Nienawidzę cię!
-I nawzajem!
Znowu teatralnie obrócił się do mnie tyłem, eksponując te swoje idealne cztery litery. Nic na to nie poradzę, że mój wzrok mimowolnie powędrował tam, gdzie nie powinien.
-Totalnie patrzyłaś na mój tyłek!
-Nieprawda!
-Mam cię serdecznie dość! I na Boga, miejże odrobinę przyzwoitości i zakryj ten dekolt!
Niewiarygodne jak daleko jestem w stanie się posunąć, byle tylko zrobić komuś na złość. Ale skoro już skupił na mnie swoją uwagę, to musiałam to wykorzystać. Chociaż dostałam prawdziwych palpitacji serca, to starałam się zachowywać możliwie jak najbardziej naturalnie, w innym wypadku moja twarz mogłaby bowiem przybrać niepokojąco szkarłatną barwę. Szybka prowokacja? Czemu nie! Uśmiechając się arogancko, przystąpiłam do rozpinania kolejnych guzików płaszcza. Sprawdzałam na jak wiele mogę sobie pozwolić. Przy trzecim guziku niby przypadkiem zmysłowo odgarnęłam rzekomo zawadzające mi pasmo włosów do tyłu, przy okazji nawijając jeden z pukli na palec. Milczał, jednocześnie nie przestając wertować mnie wzrokiem w ten niewzruszony, niemalże obojętny sposób. Właściwie nie musiał nic mówić. Jego mina wystarczająco dobitnie wyrażała szczere zdumienie. Chciałam przerwać tę ciszę, choć zdaję sobie sprawę, że zepsułabym tym tylko cały ten efekt fałszywej pewności siebie, ale Jack skutecznie mi to uniemożliwił.
Właściwie nie wiem nawet kiedy to się stało. Nagle otumanił mnie intensywny zapach jego męskich perfum, a jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko. Jęknęłam cicho na znak mojej dezaprobaty, bo gdy ja starałam się skupić na meritum sprawy, on robił te wszystkie dziwnie dekoncentrujące rzeczy, by wreszcie gwałtownie wpić się w moje usta, wykorzystując chwilę mojej nieuwagi, kiedy lekko zdezorientowana spuściłam wzrok. Nazwijcie to chwilą słabości, głupoty, przejawem buntu, ewentualnie obwiniajcie za to moją sierocą naturę, ale poddałam się tej krótkiej fali emocji i odwzajemniłam pocałunek, choć w pierwszej chwili chciałam go od siebie odepchnąć, a w myślach tworzyłam już plan skrzywdzenia go na miliard nieznanych mu dotąd sposobów. Zamiast wyrządzić mu krzywdę, opuszkami palcow wodziłam gdzieś w okolicach jego obojczyka, przynajmniej dopóki nie napotkałam na swojej drodze jego dłoni, bo wtedy zorientowałam się, że moja niesforna ręka, która robiła to wszystko wbrew mojej woli to ta sama ręka, która ucierpiała w zderzeniu z drzwiami. Mniejsza z tym. Całował przecież tak zachłannie, że nie czułam bólu. Dobra, kogo ja chcę oszukiwać? Oderwałam się od niego i zaczęłam przeskakiwać z nogi na nogę, wciąż wyklinając coś pod nosem i wykonując ultraszybkie ruchy uszkodzoną kończyną. Ciężko znoszę tego typu cierpienie. Do tego psychicznego już przywykłam.
-Nienawidzę cię!
-Powtarzasz się, Riley.
-Idź już - wycedziłam gdzieś pomiędzy wykrzykiwaniem różnych niecenzuralnych słów i niemalże od razu zaczęłam tego żałować, bo tym razem na serio potraktował mój prośbo-rozkaz.
______________________________________
Tym razem naprawdę mnie poniosło, ale NIE ŻAŁUJĘ NICZEGO.
Karolla, mam nadzieję, że jakoś to przeżyjesz :')