3
lata później
Stałam przed lustrem, obojętnym wzrokiem
wertując własne odbicie. Nie byłam zdołowana, przygnębiona, roztrzepana i
zakompleksiona w tym samym stopniu co dawniej. Byłam jeszcze bardziej, ale
nauczyłam się nieźle maskować. Nie no, żartuję. Byłam tak szczęśliwa, że
mogłabym hasać po łące, łapać motyle, chrząszcze i trzmiele, pomijając ten
etap, w którym miałabym przebijać je szpilką i wykonywać gablotkę (musieliśmy
to robić na zajęciach, ale razem z Alice wypsikałyśmy się sprayem przeciwko owadom,
O DZIWO żadne ustrojstwo do nas nie przyleciało).
Pewnie
dziwicie się, że nadal się przyjaźnimy. Otóż kobiety przebaczają, ale nigdy,
przenigdy nie zapominają. Na szczęście w pewnym momencie nasze drogi się
rozeszły i nie musiałam udawać, że wszystko było w porządku. Nie musiałam się
również bać o swojego faceta w jej obecności.
Patrzyłam
na ten jeden jedyny detal, który jakoś nie do końca pasował do mnie jako
nieogarniętej całości. Mentalnie nie byłam gotowa na coś takiego. Nadal
wyjadałam nutellę łyżeczką, nie potrafiłam uruchomić pralki, hurtowo
wsiąkałam lizaki, uwielbiałam mleczko w tubce i nosiłam piżamkę w serduszka.
Innymi słowy - za grosz dorosłości. Poza tym spodziewałam się, że coś takiego
nastąpi dopiero za jakieś 20 lat. Właśnie dlatego połyskujący na palcu
serdecznym mojej prawej dłoni pierścionek tak bardzo rzucał mi się w oczy. Być
może nie ważył zbyt wiele, ale jednak nieźle obciążył mój umysł i ciało.
***
Na
hasło „ubierz się ładnie”, przyodziałam zakolanówki i… w sumie niewiele więcej.
- Nie aż tak ładnie.
Przypomniałam sobie, że
wspominał coś o imprezie z okazji halloween. Miał przecież bzika na punkcie
przebieranek. Zaczęło się chyba od sławnego króliczka z filmu „Donnie Darko”,
który prześladował go we śnie po tym jak wygłosiłam mu w nim swój idiotyczny
monolog, później on sam przebrał się za Spider-Mana i dalej już jakoś poszło,
ale nie będę się wgłębiać w szczegóły.
Żeby
nie przesadzić z eksponowaniem ciała, założyłam sukienkę ze znakiem Supermana,
nie chciałabym powiedzieć, że była to sukienka Supermana, bo koleś nie chodził
raczej w kieckach, no ale poniekąd było to prawdą. Była bardzo krótka i nie
miała ramiączek, ale cóż mogę rzec, nie miałam zbyt wielu opcji do wyboru. Była
urocza, tak, „urocza” to bardzo dobre określenie.
-
To tylko ja się przebieram? Idziesz w garniturze? – oburzyłam się, mierząc go z
góry na dół. Nie miał prawa wyglądać tak dobrze w porównaniu ze mną. Ułożyłam
usta w podkówkę, oczekując wyjaśnień. Szatyn uśmiechnął się cwaniakowato,
wskazując brodą resztę swojego stroju – przezroczysty, przeciwdeszczowy
płaszcz. Taki, jaki miał na sobie Bateman w „American Psycho” podczas zabijania
Jareda Leto. Poszliśmy do pubu. Nadal niczego nie podejrzewałam. Jego kumpel
zorganizował całkiem sporą imprezę, ale nie było to nic szczególnego. Nie
dopatrzyłam się też niczego podejrzanego w tym jego maślanym spojrzeniu. Minęło
już tyle czasu, a nadal jego przeszywający wzrok sprawiał, że się czerwieniłam.
Moja twarz idealnie pasowała do dolnej części kiecki. – Nie patrz tak na mnie.
Zaraz zemdleję od tego nieustannego wciągania brzucha. Obróć się, żebym mogła
wziąć kilka oddechów.
Zaśmiał
się, ale posłusznie usiadł tyłem, choć wciąż zerkał na mnie zza ramienia. W
międzyczasie dziwnym trafem, zaraz po piosenkach Britney i innych tego typu
komercyjnych gniotach, nagle usłyszałam „I’m outta time” Oasis. Nie za często
zdarza mi się usłyszeć moją absolutnie najbardziej ulubioną piosenkę w miejscu
publicznym. Postanowiłam to jednak zignorować, widocznie DJ miał wyjątkowo dobry
gust muzyczny, totalnie kompatybilny z moim. Aaron zdjął swój płaszcz, a ja
wstałam tak gwałtownie (zamierzałam po prostu pójść do łazienki, doprawdy nie
chciałam tej całej pompy, wbrew pozorom raczej unikałam dramatyzowania), że
kelner, który stał akurat za mną i najwyraźniej miał nam zaserwować wino,
upuścił tacę, pozwalając, by część alkoholu wsiąknęła w moją kreację.
Próbowałam pozbierać potłuczone szkło, ale tylko niepotrzebnie skaleczyłam
swoją dłoń, którą później przez przypadek (no dobra, może nie do końca przez
przypadek) bezczelnie wytarłam w garnitur Ramseya. Dopiero wtedy zorientowałam
się, że przede mną klęczał. Dlatego był tak blisko. Dlatego się w niego
powycierałam.
-
Claire…
-
Nie! – prychnęłam, kręcąc głową z niedowierzaniem i kiedy myślałam, że nie
mogło być już gorzej, Adonis wyciągnął ten błyszczący się jak psu jajca
pierścionek. Teatralnie przewróciłam oczami. – Mówiłam ci już. Nie jestem w
ciąży.
Kilka
dni wcześniej
- Ale ja totalnie zszargam twój
nienaganny genotyp! Co jeśli to bogu ducha winne dziecko odziedziczy moją
parszywą mordę? Do końca życia bym sobie tego nie darowała. Pewnie byłoby
prześladowane w szkole.
- Przestań. To mogłoby być
najpiękniejsze dziecko na świecie.
- Jeśli posiadłoby twój fenotyp
– podkreśliłam. – Koniecznie musi być do ciebie podobne. Byłabym zawiedziona,
gdyby choć trochę przypominało mnie.
- Claire, na Boga, a co jeśli to
będzie dziewczynka? Gdyby miała moją twarz, to pewnie musiałaby zostać
lesbijką, bo żaden szanujący się koleś by na nią nie spojrzał. Prawdopodobnie
miałaby ksywkę „testosteron” i skończyłaby pracując dla wojska.
- Och, daj spokój.
- Nie chciałbym, żeby miała mój
ogromny nochal. Ewentualnie może dostać moje nieskazitelne łydki.
- Ja nie chcę, żeby nasze dziecko
było tak popieprzone jak ja. Dosłownie. Żadnych pieprzyków. Ja mam ich aż
nadto. Duży wóz, mały wóz… nie ma miejsca na moim ciele, na którym by ich nie
było. To okropne.
- Po pierwsze ja osobiście uwielbiam je
wszystkie. Trochę pieprzyków jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Poza tym czym się
martwisz? Junior odziedziczy nasze najlepsze cechy. Będzie inteligentny,
zabawny i sarkastyczny jak jego mama. No i może mieć niebieskie oczy jak ty. Albo
twoje usta. Po mnie dostanie zamiłowanie do sportu i pewność siebie. Tego mu
raczej nie zapewnisz.
- Za jakieś dwadzieścia lat
dziewczynkę zbałamuciłby Jack. To musi być chłopiec. To będzie chłopiec. Będziesz
zły jak za bardzo będzie przypominał ci mnie?
- Mam nadzieję, że to tylko
hormony i nie mówisz poważnie. Będziemy najlepszymi rodzicami na świecie.
Zabierzemy go na koncert Arctic Monkeys, kupimy koszulki Beatlesów… będziemy
wyrozumiali. Jeśli będzie wolał jakieś gnioty, to odetniemy mu kieszonkowe,
żebyśmy nie musieli tego słuchać.
Będziemy tolerować jego dziwactwa. Moi rodzice nie byli w tym dobrzy. I kupimy
mu rakietę do tenisa, bo być może odziedziczy talent po tobie.
- Widziałeś kiedyś takie małe
dziecko? Widziałeś jego nieproporcjonalnie wielką głowę? Jak ja… o Jezu… nie,
ja nie jestem na to gotowa.
- Nie panikuj, Riley. Pójdziesz
jutro do lekarza, wszystkiego się dowiesz… będzie dobrze.
- Łatwo ci mówić. To nie ty
zamienisz się w jeden wielki, chodzący rozstęp. Jeśli mnie wtedy zostawisz,
taką wykończoną porodem i z cyckami wiszącymi do kolan, to wiedz, że będę
odstraszać każdą kolejną pretendentkę do bycia panią Ramsey.
- Wezmę dodatkowy etat i rzucę
się w wir pracy, żeby tylko móc zapłacić za doprowadzenie twojego sflaczałego
ciała to stanu sprzed ciąży.
- Zgoda.
***
- Claire Riley, czy możesz
ograniczyć swój cynizm chociaż na pięć minut, żeby odpowiedzieć mi na jedno
proste pytanie?
-
Proszę, wstań – jęknęłam błagalnym tonem, po czym poprawiłam mu krawat,
nieznacznie przyciągając go do siebie. Chyba przypadkiem nieco go poddusiłam,
bo zrobił się niezmiernie czerwony. Natychmiast go puściłam, a on poluzował
koszulę na wysokości kołnierza. Posłałam mu przepraszające spojrzenie, ale tak
naprawdę chciałam mu uświadomić, że jak właśnie mógł się
przekonać na własnej skórze, nie nadaję się do tego, bo prędzej czy
później przypadkiem mogłabym go skrzywdzić, nie wiem, podpalić mieszkanie
(zdarzyło mi się to już w przeszłości), przygotować jedzenie, po którego
spożyciu wylądowałby na ostrym dyżurze i cholera jasna, mogłabym tak wymieniać
bez końca. – Słuchaj, wiem, że przez całą tą gadkę o naszym potencjalnie
najsłodszym i najdziwniejszym dziecku na świecie poczułeś się zobligowany do
pewnych rzeczy, ale doprawdy, nie musisz tego robić. Jest dobrze tak jak jest.
Jesteśmy tacy młodzi. Ja nadal studiuję i będę to robić tak długo jak tylko się
da, by uniknąć pracy zawodowej. A ty… ty klęczysz przede mną, wyglądając tak…
wyglądając tak jak zawsze. Po co się spieszyć?
-
A po co czekać?
-
Proszę, wstań – powtórzyłam, kiedy ten odłożył pudełeczko na stół i starannie
owinął moją okaleczoną dłoń serwetką. – Ostatni raz przyciągnęłam taką uwagę
gapiów, gdy ostentacyjnie walnęłam głową w słup i zemdlałam na środku ulicy. Aaron,
kocham cię i w ogóle, ale wiesz jak bardzo przerażają mnie wszelkiego rodzaju
zmiany.
- Wiesz, że właśnie powiedziałaś
to po raz pierwszy? Miła odmiana po tych wszystkich „ja ciebie też” – odparł, a
na jego twarzy pojawił się subtelny półuśmiech. Cholera jasna, wyglądał naprawdę,
naprawdę dobrze, rzucając mi to swoje cielęce spojrzenie. A potem zepsuł cały
ten efekt „wow”, ponownie sięgając po pierścionek. - To nic takiego, dobra? To
bardziej jak obietnica. Kiedyś tam, może za jakieś dziesięć lat weźmiemy ślub
na bezludnej wyspie, żeby nikt nie widział jak potykasz się przed ołtarzem, a
ja gubię obrączki w piasku. Nie poczułem się do niczego zobligowany, po prostu
zrozumiałem, że jestem na to gotowy. Jak mam być szczery, perspektywa
odwleczenia w czasie tych twoich rozstępów nawet mnie pocieszyła. No i nasze
dziecko być może będzie nawet obecne na ślubie. Każemy mu szukać obrączek i
będziemy mieli chwilę tylko dla siebie. A jak nam się znudzi, to może nawet
zostawimy je na tej wyspie.
Dopiero kiedy mięśnie twarzy
zaczęły mnie pobolewać, zorientowałam się, że przez cały czas kiedy snuł swą
opowieść, nie mogłam przestać się uśmiechać. Zbierało mi się na finalną
deklarację. Już miałam rzucić jednym z dwóch opcjonalnych półsłówek, kiedy koleś
przebrany za mumię podszedł do Aarona i szepnął mu coś do ucha.
- Cholera jasna – burknął
szatyn, błyskawicznie stając na równe nogi. – Zmieniamy lokal.
- Dlaczego?
- Chciałem to zrobić tutaj tylko
dlatego, że miał wystąpić twój ulubiony zespół, ale ten właśnie przełożył
koncert, nie, on chyba w ogóle nie dotrze na miejsce, nieważne. Idziemy stąd.
- Jaki zespół?
- Nie powiem ci. Zamordowałabyś
mnie, gdybyś wiedziała co cię ominie.
Złapał mnie za rękę i ciągnął za
sobą całą drogę. Nie wiedzieć czemu spieszył się niemiłosiernie. Potykałam się,
podskakiwałam, prawie zgubiłam torebkę, a wszystko to, żeby tylko za nim
nadążyć.
- Masz rację, nie chcę wiedzieć.
Czekaj, gdzie idziemy?
- Do KFC.
Zmarszczyłam brwi. Widocznie nie
byłam dziewczyną, którą zabierało się do drogich restauracji. Byłam dziewczyną,
którą karmiło się fast foodami. Wiadomo, że to prawda, miałam tylko nadzieję,
że nie było to aż tak oczywiste.
Po drodze Aaron podbiegł jeszcze
do automatu z tymi dziwnymi plastikowymi zabaweczkami i chyba nawet coś z niego
wylosował, nie, on musiał coś z niego wylosować, bo sterczał tam dobrych kilka
minut. Przyglądałam się mu z lekką konsternacją. Biegał, poprawiał się, w końcu
odsunął przede mną krzesło, a sam ponownie przede mną uklęknął.
- Ograniczam romantyzm. Dają
darmowy posiłek dla każdego kto się tu oświadczy. Jeśli odmówisz, to
przynajmniej poszukam pocieszenia w tanim żarciu – wyjaśnił, po czym sięgnął do
kieszeni i ku memu zaskoczeniu nie wyjął z niej znajomego, czarnego pudełeczka,
a takie okrągłe, przezroczyste. A później jeszcze dwa identyczne. – Chciałem
wylosować wielki pierścionek z lizakiem, ale mam tylko bransoletkę i dwa
breloczki, bo dosyć szybko skończyły mi się drobne – podrapał się po głowie, robiąc
tę swoją zadumaną minę, ale w końcu otworzył puzderko z różową, oczojebną
bransoletką z koralików. Taką na cieniuteńkiej gumce. Nie powiem, gdyby dał mi
taką jakieś 10, może 15 lat wcześniej, zapewne by mi zaimponował. Kogo ja chcę
oszukiwać? Jarałam się nią tak samo jak koncertem AM, na który zabrał mnie
jakieś trzy lata wcześniej. Nie chciałam drogich prezentów. Nie byłam typem
dziewczyny, która przyodziana w złoto kąpałaby się w szampanie. Ja miałam moje
KFC i miałam mój plastik. – Za mocno szablonowe?
Pokręciłam głową z
niedowierzaniem i bez słowa podałam mu prawą dłoń, chociaż nie wiedziałam nawet
na której ręce powinno się nosić pierścionek. Widocznie jak zwykle się myliłam,
bo Aaron zmarszczył brwi, ale że drugą rękę nadal zdobił prowizoryczny
opatrunek z serwetki, udałam, że zrobiłam to specjalnie. To był ten moment,
kiedy uświadomił sobie, że dałam mu ciche pozwolenie na wsunięcie mi na palec
pierścionka, nie sorry, bransoletki. Uśmiechnął się w taki sposób, że
momentalnie ugięły się pode mną kolana i gdyby nie to, że już siedziałam, to
pewnie musiałabym to zrobić, ewentualnie położyć się tam, na środku KFC. Nadal
patrzył na mnie wyczekująco, jakby nie dowierzał, że największa oferma na
świecie w ogóle go chciała.
- Po prostu to zrób – ponagliłam
go, opierając dłoń na udzie, by opanować nieco jej drżenie, a on jeszcze
bardziej trzęsącą się ręką, owinął kilkakrotnie wokół mojego palca to różowe
cudeńko. Wstaliśmy jednocześnie, przez co naturalnie zderzyliśmy się głowami.
Postanowiłam to jednak zignorować, nie było to mocne uderzenie, myślę, że z
góry można było wykluczyć wstrząśnienie mózgu. Wtuliłam się w niego tak mocno,
że praktycznie uniemożliwiłam oddychanie nam obojgu. – Tak przy okazji, wiem,
że zrobiłeś to dzisiaj, żebyś mógł zapamiętać tę datę – syknęłam tuż nad jego
uchem. - Zgodziłam się tylko i wyłącznie po to, żeby dostać darmowe skrzydełka.
- Wiedziałem! – parsknął,
odgarniając moje włosy do tyłu tak, żeby zrobić miejsce na swoją brodę gdzieś w
okolicy mojego ramienia. Staliśmy tak przez chwilę jak para posągów i nawet nie
przeszkadzał mi fakt, że znowu znaleźliśmy się w samym centrum uwagi. No,
przynajmniej nie przejmowałam się tym do czasu aż uświadomiłam sobie, że
patrzyli na nas, bo kiedy wstawałam, podwinęła mi się sukienka i wszyscy mogli
zobaczyć moje majtki. Ramsey poprawił ją jednym zgrabnym ruchem i dodał
błyskawicznie: - Na wynos?
- Na wynos.
_____________________________________________
Wszystko
ma swój koniec. Tak strasznie mi smutno. Traktowałam Claire niczym moje
ulubione dziecko, które tak bardzo przypominało mi mnie samą. Musicie
zrozumieć, że wybrała Aarona, bo była to dla niej najlepsza opcja, dobra?
Potrzebowała kogoś, kto pociągnie ją w tę dobrą stronę, a nie w dół. Wiadomo,
że Rilshere to było coś do pozazdroszczenia, ale wątpię, żeby mogło działać na
dłuższą metę.