*Alice*
-Ja wiedziałam! - pisnęłam triumfalnie, chociaż tak naprawdę improwizowałam, bo nadal nie zdobyłam jednoznacznych dowodów, które potwierdziłyby moją tezę, że coś jest na rzeczy pomiędzy Claire a Wszą Łonową (sama go tak nazywa, nie oceniajcie mnie).
-Co? - obróciła się zniesmaczona, mierząc mnie nieco podejrzliwym wzrokiem. Mogłam dopracować mój plan.
-Przeczytałam twój pamiętnik.
-Nie prowadzę pamiętnika.
-Znalazłam twojego bloga.
-Podaj adres.
-Rozmawiałam z Wilsherem.
-Tak? Kiedy spotkałam się z nim dziś rano stwierdził, że jesteś na niego obrażona.
-Poszłam do wróżki.
Poirytowanie malujące się na jej twarzy kazało mi zamilknąć. Dobrze znałam tę jej minę "ale z ciebie geniusz". Musiałam to zrobić bardziej delikatnie, choć jak powtarza Riley, jestem subtelna niczym pianie koguta o poranku. Stopniowo realizowałam swój plan. Przytakiwałam jej, godziłam się na wszystko i tak dalej, żeby tylko niczego nie przeoczyć. Poszłam z nią nawet na spotkanko kółka poezji, co było jedną z dziwaczniejszych rzeczy, w jakich kiedykolwiek brałam udział. Co jeszcze bardziej podejrzane, nieco spóźniony i zdyszany wpadł tam również Ramsey i zajął jedno z miejsc w tym swoistym kręgu zwierzeń (właściwie to musiał dostawić krzesło, bo nikt nie spodziewał się, że przyjdzie tam więcej niż pięć osób). Zmusili mnie do opowiadania o swoich uczuciach i w ogóle, moją jedyną reakcją było oczywiście milczenie, Claire zaś głosem Batemana z "American Psycho" powtarzała: Mam wszystkie cechy istoty ludzkiej: ciało, krew, skórę, włosy. Ale nie mam żadnych wyraźnych uczuć prócz żądzy i obrzydzenia.
Tylko Aaron się śmiał. Oboje mieli dosyć spaczone poczucie humoru. Oto kolejny dowód na to, że pasowali do siebie jak banan do czekolady. Serio, banany w czekoladzie muszą być najsmaczniejszą rzeczą w całej galaktyce.
Nim się obejrzałam koleś, który może się pochwalić kilkunastoma publikacjami swoich wierszy, taki tam prowadzący, zmusił mnie, żebym zanotowała kilka swoich przemyśleń na skrawku papieru. Mało tego, musiałam to jeszcze przeczytać na głos (o czym wcześniej nie raczyli mnie powiadomić).
-Nienawidzę, nienawidzę i się tego bardzo wstydzę. Nienawidzę ciebie też, och, dlaczego tak już jest - wyrecytowałam speszona, zastanawiając się dlaczego te zajęcia nie mogły odbyć się na pustyni, bo wtedy przynajmniej mogłabym schować głowę w piach.
Claire próbowała powstrzymać się przed tak jednoznacznym aktem krytyki, jakim byłby spazmatyczny wybuch śmiechu, ale to tylko pogorszyło całą sprawę, bo jej oczy zaszkliły się łzami. Dosłownie się popłakała. Musiałam być naprawdę beznadziejna. Przynajmniej według niej, bo pan Matthews (tak, pan Matthews prowadził te gówniane spotkanka, to takie typowe - nauczyciel angielskiego, poeta z zamiłowania) był pod wrażeniem tego "z jaką łatwością przelałam na papier swój gniew, lęki i skrywane emocje, które z pewnością dusiłam w sobie od tak dawna". Na szczęście przyszła też kolej na tę uchachaną zdzirę, ale nie potrafiłam się na nią długo złościć, przecież musiała się teraz uzewnętrznić przed Aaronem.
Nie pamiętam dokładnie co ona tam natworzyła, w każdym razie dzieło zostało uwieńczone mniej więcej taką sentencją:
-W pokładach niemocy drżące dłonie - schronieniem.
Całość mówiła chyba o śmierci i takich tam poważnych sprawach. Wiedziałam, że pośrednio próbowała zacząć mówić o swojej mamie. Było tam jedno takie zdanie - być; jedno słowo a tak wiele znaczeń, które tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że miałam rację.
-Claire, prosiłem, żeby sięgnąć nieco głębiej swojej duszy, wrócić pamięcią do chwili, która wzbudziła w nas skrajne emocje, doprowadziła do łez, rozbawiła, wpłynęła na naszą psychikę w negatywny lub pozytywny sposób, a później opowiedzieć o tym w taki sposób, żeby zaciekawić słuchaczy, rozumiesz? Spróbuj to poprawić.
Riley przewróciła oczami i w geście poddańczym machnęła rękami. Na odwrocie kartki wielkimi, drukowanymi literami napisała:
KOGO MAM PRZERUCHAĆ, ŻEBY MÓJ WIERSZ WRESZCIE SIĘ MU SPODOBAŁ?
Na koniec okazało się, że mamy zostawić te swoje wypociny nauczycielowi. Biedaczka zapomniała o tym co napisała na drugiej stronie. Nevermind.
Na pięknego też przyszła kolej. Riley spuściła wzrok i zaczęła coś namiętnie rysować w swoim notatniku (jak się później okazało był to portret nagiego mężczyzny z bardzo dokładnie zaznaczonymi częściami ciała, wolałam jednak nie pytać kogo przedstawiał, jej rysunki były i tak wystarczająco złe, pamiętam jak na kursie projektowania ogrodów naszkicowała Ramseyową fontannę, nie muszę chyba mówić skąd wytryskiwała woda).
-Zjawia się jak Kordian. Wygłasza monologi. Nie daje dojść do słowa. Pisze epilogi. Skończyły mi się... emm... nieważne. Sęk w tym, że ignorujesz mnie już tak długo, że nawet nie wiem od czego się to zaczęło i... dlaczego właściwie szykujesz te swoje spektakularne przemowy zamiast normalnie ze mną porozmawiać?
-Zapachniało prywatą - pan Matthews zmierzył go wzrokiem typowego, poirytowanego wieszcza.
-Koleś - odezwała się w końcu sama zainteresowana. Wzrok wszystkich przeniósł się na nią. Czekałam na sceny rodem z harlequina, magiczne pojednanie, seks na szkolnej ławce i inne takie dantejskie akcje. - Powinieneś liczyć zgłoski.
I tak ją później dorwał. Miałyśmy pójść razem do babskiej toalety, ale zaczepił ją, kiedy akurat do niej wchodziła, ja natomiast byłam już w środku. Nastąpił krępujący moment, kiedy zamknęła mi drzwi przed nosem i chyba nie powinnam się do tego przyznawać, ale co nieco udało mi się podsłuchać. Dobra, dobra, nie umiem kłamać. Słyszałam praktycznie wszystko. Z uchem przyłożonym do drzwi można zdziałać parę fajnych rzeczy.
*Claire*
-No więc... - zaczął Ramsey.
-Nie podobał mi się twój wiersz jeśli o to pytasz - spuściłam wzrok, skupiając się na sznurówkach jego butów. Zawsze miał takie ładne buty. I takie czyste. Moje były ubrudzone nawet kiedy w promieniu kilkuset kilometrów nie można było doszukać się błota.
-Wiem. Zgłoski i tak dalej. Poza tym nie widzisz problemu w tym, że ciągle wygłaszasz swoje opinie, nie oczekując jednocześnie żadnej reakcji z mojej strony. Czego tak bardzo boisz się usłyszeć? Myślę, że po tym wszystkim powinienem mieć jeszcze coś do powiedzenia.
-No powinieneś, powinieneś. Na tym polega problem. Jeszcze powiesz prawdę i załamię się całkowicie. To wpłynie niszcząco na moją psychikę. Migreny, wymioty... Znasz mnie. Pamiętasz jak obrzygałam twoje nowe granatowe trampki przed wejściem do kina?
-Znowu to robisz.
-Co?
-Atakujesz mnie nadmiarem informacji. Próbujesz mnie przegadać.
-Mówisz to tak, jakby było to coś złego.
-Myślę, że daliśmy sobie wystarczająco dużo czasu - oparł się o drzwi toalety, jakby próbował mi w ten sposób uniemożliwić ewentualną ucieczkę pod pretekstem załatwienia potrzeby. Mimowolnie się skrzywiłam. Te jego nonszalanckie gesty. Taż on przecież nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jaki był piękny. A może właśnie coś do niego dotarło i chciał mi powiedzieć jaki ogromny błąd popełnił, trwoniąc ze mną swój cenny czas.
-Zrywasz ze mną pod damską toaletą. Zapamiętam ten dzień do końca życia.
-Nie o to mi chodziło - wycedził, akcentując każde słowo. Wstrzymałam oddech. Ze wszystkich scenariuszy, jakie pozwoliłam sobie napisać w swojej głowie, ten był najbardziej absurdalny. Miałaś dupę w garści, straciłaś ją. Taka jest kolej rzeczy. A co jeśli dupa wcale nie chce odejść? Co jeśli dupa też ma uczucia? - Claire Riley wreszcie zaniemówiła. Nie do końca o to mi chodziło.
-Ale przerwa... wykorzystałeś chociaż swoje pięć minut jak należy? Pieprzyłeś się po kątach?
Ze wszystkich rzeczy, które mu powiedziałam, ze wszystkich głupot, które padły z moich ust ta była najbardziej okrutna i przesycona jadem, jednak jak to bywa w takich sytuacjach, o tym, że byłam suką przekonałam się dopiero, kiedy dumnie wygłosiłam swoje zdanie na głos.
-A powinienem był "pieprzyć się po kątach"? - zapytał tak chłodno, że na moment musiałam wstrzymać oddech, żeby nie pokazać po sobie jak bardzo mnie to zabolało. To tak jakby ktoś ponakłuwał moje Bogu ducha winne serce tysiącem szpilek zanurzonych uprzednio w kwasie. Rozmawianie z nim, ba już nawet samo patrzenie na niego było cholernie trudne. Może to i on torturował mój mięsień sercowy, ale bez wątpienia to ja byłam tym małym chemikiem, przygotowującym salę i narzędzia do tortur. Serce nie było niczemu winne. To mózg mnie zawodził! Najgorsza w tym wszystkim była ta radykalna zmiana jego wyrazu twarzy. Równie dobrze mogłabym uderzyć go w twarz patelnią, podejrzewam, że dałoby to podobny efekt. - Ty tak zrobiłaś?
-Idź, poużywaj sobie i nie wracaj dopóki nie zaliczysz.
-Nie takiej reakcji się spodziewałem.
-Wiem - dodałam dużo ciszej, nie mam nawet pewności, że to usłyszał, bo w tej samej chwili zderzyliśmy się klatami; jakiejś pindzie, wychodzącej akurat z łazienki najwyraźniej nie spodobały się moje słowa. Świadczyła o tym siła, z jaką otworzyła drzwi, co z kolei odbiło się na moich nieszczęsnych plecach.
"Nie takiej reakcji się spodziewałem" - jak zwykle Claire nie spełniła stawianych przed nią oczekiwań, cóż to za niespodzianka. Dostałam palpitacji serca. Byłam skończoną zdzirą i to by było na tyle w tym temacie.
-Cześć, Alice. Niezła koszulka.
-Dzięki. Mam jeszcze taką niebieską.
Mój wzrok przykuł teraz wielki napis "WTF" na jej t-shircie. Och, ironio.
Szarpnęłam ją za rękę nim ta rozmowa o ciuszkach zdążyła rozkręcić się na dobre.
-Wow, no naprawdę. Było od razu oblać go wrzątkiem! Po co się tak patyczkować?! A co to w ogóle miało być, co? Czy ty się przepraszam bardzo przespałaś z wszą łonową? Zarządzam kazanie. Tłumaczyłam ci tak wiele razy. On jest pieprzonym psem ogrodnika.
-Powiedz mi coś czego nie wiem. Wiem, że podoba mu się idea przyjaźni z dodatkami. Wiem, że zagrałam na jego ambicji. Ale ty jako moja przyjaciółka powinnaś zdawać sobie sprawę z tego, że nie jestem na tyle głupia, żeby oczekiwać od niego czegoś więcej. Odezwała się we mnie wewnętrzna zdzira. Stało się. Co według ciebie powinnam zrobić? Cofnąć się w czasie?
-On miesza ci w głowie.
-Tak, zauważyłam.
-I mam rozumieć, że z nim porozmawiasz? Wyjaśnisz, że popełniłaś błąd i tak dalej? Powiesz jak bardzo żałujesz tamtej nocy? Poprosisz o wyświadczenie ci przysługi i nie wspominanie o tamtym incydencie? Wytłumaczysz, że Aaron to ten jedyny?
-Jasne! Czekaj...
-Jak dobrze, że akurat tutaj idzie! Możesz mu powiedzieć jak bardzo nie rusza cię to, że cię zdeprawował!
Zaklęłam pod nosem, po czym podjęłam nieudaną próbę ucieczki do męskiej szatni. I tak Jack zastawił mi drogę. Niestety sam zamierzał do niej wejść.
-Joł, Jacky, joł. Jackinson, Jacky, Jack, Jack, Jackson - zaczęłam, dosyć niepokojąco zresztą. Jackson?! Co ja w ogóle mam w tej pustej głowie?
-Claire ma ci coś do powiedzenia.
-Dzięki, Alice za tę zagrywkę rodem z podstawówki - warknęłam cierpko, a później przeniosłam swój wzrok na niego. - Dlaczego ciągle mieszasz mi w głowie?
-Mieszam ci w głowie? - uniósł prawą brew, co najmniej jakbym powiedziała coś zaskakującego. Czy ten przykurcz naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, że pogrywał na moich emocjach od tak dawna, że niemal już do tego przywykłam i gotowa byłam choćby wskoczyć za nim w ogień? W ostatnim czasie nasze relacje stały się wręcz toksyczne. Dolałam oliwy do ognia, pozwalając mu skonsumować tę PRZYJAŹŃ. Gdzieś po drodze ewidentnie się pogubiłam. Rozdarta po stracie Aarona, z napisem "nie zasługuję na niego" na czole i niezliczonymi pokładami kompleksów, chciałam na nowo odbudować swoją samoocenę. Oczywiście jak zwykle podeszłam do tego od dupy strony. Nie wierzę, że Wilshere niczego nie zauważył. Jak to możliwe, skoro tak regularnie wykorzystywał fakt, że wystarczyło, by skinął palcem, a ja już robiłam co mogłam, żeby spełnić wszystkie te jego egoistyczne zachcianki. Czułam się tak, jakbym podała się mu na srebrnej tacy. Nago. I z jabłkiem w... ustach. - Daj spokój, Claire.
-Jezu Chryste... - warknęłam i kiedy już miał wygłosić swój żarcik "nie, mam na imię Jack" kategorycznie mu tego zabroniłam, kręcąc głową z dezaprobatą i obscenicznie przykładając palec do swoich ust. Chyba pojął aluzję, bo z jego ust zniknął ten głupkowaty grymas.
-Masz minutkę?
-Możesz mówić przy niej. I tak później wszystko ze mnie wyciśnie.
-Zacząłem się z kimś spotykać. Jeszcze zanim wyjechałaś i teraz... - naturalnie nie uciął sentencji w tym momencie, wręcz przeciwnie, kontynuował zasypywanie moich ran solą, ale jakoś zgubiłam wątek i chyba nawet całe moje ciało wzbraniało się przed wysłuchaniem go, bo przez totalny brak koncentracji zrozumiałam tylko i wyłącznie początek jego wypowiedzi, który jak bumerang wracał do mnie co kilka sekund, wygłaszany tym samym, obojętnym tonem przez tę samą bezlitosną istotę z dołeczkami w policzkach.
-Jasne, rozumiem. Idź, zanim spóźnisz się na trening.
Uśmiechnął się. Uśmiechnął się, jakby takiej właśnie reakcji się po mnie spodziewał. Przecież rozumiałam go tak dobrze!
-Claire, skarbie, to jest ten moment, kiedy powinnaś go walnąć w ten pusty łeb. Albo przynajmniej przytrzasnąć go drzwiami. No zrób coś! - Alice zdenerwowała się tak bardzo, że jej twarz przybrała iście szkarłatnego zabarwienia.
Uznałam, że nie warto, bo i tak dziewięćdziesiąt procent całej tej dramy rozgrywało się tylko i wyłącznie w mojej głowie.
Nim zdołałam zorientować się w sytuacji, Alice kopnęła go w tyłek z całej siły i gdy ten kretyn się obrócił, naturalnie pomyślał, że sprawcą całego zamieszania byłam oczywiście ja sama /patrz: moje problemy z agresją/.
***
Mniej więcej pod koniec grudnia, tuż przed świętami uznałam, że się poddaję. Mój wygląd zdawał się wręcz emanować moją nie-dbam-o-nic-i-owszem-chodzę-w-dresie postawą. Dopiero tajemniczy sms od Adonisa sprawił, że w magiczny sposób przeszłam ekspresową metamorfozę i zmieniłam się ze straszydła w wyciągniętych gaciach i z włosami, których rozczesania nie podołaliby najwspanialsi fryzjerzy świata w perfekcjonistkę, która przebierała się jakiś miliard razy, żeby tylko idealnie dopasować kolor bluzki do sznurówek kozaczków.
I oto staliśmy naprzeciwko siebie w stosunkowo opustoszałym parku. Tylko raz na jakiś czas przechodziły tamtędy jakieś pojedyncze osoby. Przygryzłam dolną wargę.
To nie był dobry moment na to, żeby stracić go definitywnie. Dziwnie było oglądać go takim. Mówiąc "takim" nadal mam na myśli "pozerwaniowym". I nie mogłam zrobić nic, żeby sprawić, by było choćby ociupinę intymniej, namiętniej. A on nie mógł wybrać bardziej neutralnego gruntu na to spotkanie.
Też byłam zdania, że należało się pożegnać jak należy, ale mógłby już sobie oszczędzić zagadkowych schadzek na jakimś totalnym zadupiu. Karciłam się w myślach za to, że stałam się taką powiedz tylko gdzie, a spotkam się z tobą w tym miejscu osobą. Równie dobrze mogłabym teraz całować klamkę jego mieszkania. Nie zasłużyłam na jakieś zimowe pejzaże z najprzystojniejszym mężczyzną, który kiedykolwiek deptał po tej ziemi na pierwszym planie.
Fakt, że miałam go na wyciągnięcie ręki, ale jednocześnie tak bardzo bałam się choćby spróbować się do niego zbliżyć, doprowadzał mnie do szaleństwa. Jego orzechowe tęczówki, które teraz w tępym grudniowym świetle nabrały nieco chłodniejszego odcienia, jego drżące od chłodu wargi, a nawet jak zwykle nieskazitelnie dobrany strój, on cały doprowadzał mnie do szaleństwa.
Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy gdybym mogła rozegrać to wszystko jak należy, to czy przypadkiem nie otworzyłabym się przed nim tak na sto procent.
Miewam sny, w których tonę, takie realistyczne koszmary o tym, że grunt zapada się pod moimi nogami i nagle dosięga mnie ogromna fala, spod której nie w sposób się wydostać. Podświadomie czekam na swojego zbawiciela, ale ten nigdy się nie zjawia. Czasem są ze mną też inni ludzie, w tym również dzieci, oni też powoli idą na dno, ale jednak w ostatniej chwili ktoś podaje im swoją dłoń i wyciąga ich na brzeg. W tym czasie ja czuję jak woda stopniowo wypełnia moje płuca. Nie mogę oddychać. To przykre, że nie ma już nikogo, kto mógłby mnie ocalić.
Jako że skończyły mi się już pomysły na to, w jaki sposób mogłabym sprawić Aaronowi zawód, dla odmiany postanowiłam uparcie milczeć.
Miałam jedną i jedyną idealną szansę na to, żeby go przeprosić, a jednak tego nie zrobiłam.
Wymieniliśmy się prezentami. Całe szczęście doszłam do wniosku, że bez względu na to jaki byłby cel tego spotkania, zabiorę pakunek ze sobą.
Zanim otworzyłam swój prezent, Aaron nie omieszkał wspomnieć o tym, że nie tak to miało wyglądać. I po raz kolejny utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że nigdy na niego nie zasługiwałam. Był taki dobry i porządny. Totalne przeciwieństwo mnie samej. I po tym wszystkim zamiast zdzielić mnie po ryju, on postanowił szerzyć świątecznego ducha. No kto tak robi?
Już sam widok koszulki Arctic Monkeys dosyć intensywnie zadziałał na moje emocje, ale Ramsey nalegał, żebym dokładnie sprawdziła zawiniątko. Kręcąc głową próbowałam wcisnąć mu do kieszeni otrzymane bilety.
-Obiecałem, że kiedyś zabiorę cię na ich koncert.
Świetnie. Ja dostałam dwa bilety, bo ewidentnie nie chciał tam iść razem ze mną, a prezent, który ja mu dałam aż pachniał desperacją i krzyczał głosem Bryana Adamsa "błagam przebacz".
*Please forgive me playing in the background*
Nie, serio. Dostał to na płycie. Próbowałam być zabawna.
Powinnam była kupić skarpetki.
-Nie mogę tego przyjąć, jeśli nie pójdziesz tam razem ze mną.
-Na chwilę obecną nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł.
Wow, brzmiało to trochę jak nienawidzę cię zdziro, znikaj z moich oczu.
_____________________________________
Dobra, powoli staram się wprowadzać tę nieszczęsną Alice, ale nie ukrywam, że trochę irytuje mnie jej osoba. No ale czasami trzeba ugryźć sprawę z innej strony.
Przepraszam za tak długą nieobecność, to był naprawdę intensywny czas jeżeli chodzi o moją edukację oraz nieskończone próby wymigania się od niej.
Wesołych świąt! :*