sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 6. Apogeum głupoty


            Na palcach skradałam się do jego pokoju. Pierwszy stycznia to nie byle jaka data, a ja byłam prawie pewna, że po raz kolejny przez natłok wrażeń związanych z 31 grudnia, nie zrobiłam wszystkiego jak należy.
            Leżał na skraju łóżka, przykryty marnym skrawkiem kocyka. Kołdra najwyraźniej służyła mu do wycierania podłogi. Muszę przyznać, że w widoku Wilshere'a z tymi jego lekko rozchylonymi wargami, bełkoczącego coś pod nosem był nie tylko zgoła interesujący, ale również odrobinę rozczulający. W pewnym sensie. Kiedy się nie odzywa i zwyczajnie wygląda tak jak wygląda, jest całkiem znośny. Działa tu podobny mechanizm, co u małych dzieci. Dopóki nie płaczą, nie marudzą i nie zadają dziwnych pytań, są w stu procentach słodkie. Jak słowo daję, chciałam obudzić go w jakiś bardziej subtelny sposób, ale wielokrotne przywoływanie jego imienia nie pomogło, więc musiałam sięgnąć po bardziej niekonwencjonalne metody. Wskoczyłam na materac i krzyknęłam krótkie: "sto lat”, a to już wystarczyło, by zerwał się jak oparzony, rozpaczliwie złapał za poduszkę i sturlał się na podłogę. Parsknęłam śmiechem, za co prawie natychmiast zostałam ukarana, bo szatyn pociągnął za prześcieradło na tyle mocno, że wylądowałam częściowo na podłodze, a częściowo na nim. Wolałabym, żeby to moja twarz znalazła się gdzieś w okolicach jego torsu, a nogi na tak (podkreślam) twardej i zimnej powierzchni, ale los chciał widocznie inaczej. Biednemu to zawsze wiatr w oczy. Albo raczej: panel w oczy.
            - Wszystkiego najlepszego – uśmiechnęłam się nieśmiało, jakby w obawie przed tym, że za moment zaleje mnie fala gniewu Jacka, ale ten tylko przetarł zaspane oczy i ziewnął kilkakrotnie, po czym utkwił we mnie taksujące spojrzenie, zupełnie jakby sprawdzał, czy aby na pewno już się przebudził. Poszłam więc o krok dalej i nieco niezdarnie, bezczelnie penetrując jego strefę osobistą tudzież intymną i wkładając w to tyle wdzięku i uroku, ile tylko sama zdołałam udźwignąć, rzuciłam się mu na szyję. Może przesadzam. Tak naprawdę za każdym razem zmuszam się do wykonywania tego typu gestów, bo nie odpowiada mi cała ta aura niezręczności, towarzysząca owym czynnościom, więc jest to jedna z niewielu rzeczy, które robię subtelnie, niemalże ostrożnie, zachowując pewien dystans.
            - Już złożyłaś mi życzenia.
            - Tak? – pisnęłam rozpaczliwie, ukrywając twarz w dłoniach. To dopiero było niezręczne! Naprawdę nic nie pamiętałam, no może poza paroma nic nieznaczącymi detalami. Poprzedni wieczór był dla mnie prawdziwą zagadką. To takie typowe. Typowe, jeśli jest się mną. Nigdy więcej nie wezmę alkoholu do ust. Obiecywałam to sobie tyle razy. I co mi po tych moich pustych obietnicach, skoro tak często zmieniam zdanie?
            - Jakimś cudem oderwałaś się od Aarona, tak trudno w to uwierzyć? – rzucił tak przekonującym tonem, że nawet nie śmiałam podejrzewać go o kłamstwo, czy naginanie prawdy. To co powiedział zabrzmiało na tyle dwuznacznie, że spowodowało u mnie przyspieszone bicie serca.  – Tańczyłaś z Ramseyem – wyjaśnił, jakby czytał mi w myślach. Wszakże dziwne wizje chodziły mi wcześniej po głowie. Świadomość, że tańczyłam była jednak sto razy gorsza od tej słodkiej niewiedzy.
            - Ja? To niemożliwe. Ja nie… ja nigdy… jak w ogóle mogłeś na to pozwolić?
            To był właśnie ten moment, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że po raz kolejny skompromitowałam się publicznie. Ja nie tańczę. Problemy z koordynacją ruchową i kompletny brak poczucia rytmu sprawiają, że pląsając w takt muzyki zwyczajnie nie wyglądam zbyt dobrze, dlatego mechanizm obronny mojego organizmu za każdym razem kategorycznie protestuje przeciwko robieniu tego przy ludziach. Nie rozumiem dlaczego tym razem nawalił. Zresztą co ja mówię? U mnie ciągle coś nawala.
            Powinnam chyba być bardziej dociekliwa. Wydaje mi się, że każdy przy zdrowych zmysłach dopytywałby o szczegóły. Tylko że ja nie wiedziałam, czy chcę wiedzieć. W końcu i tak musiałam mierzyć się ze swoją głupotą każdego dnia, a miałam dziwne przeczucie, że to mogłoby mnie dobić.
            Kiedy tak biłam się z myślami z cyklu: zapytać/nie zapytać, telefon zawibrował w kieszeni moich spodni, na dobre sprowadzając mnie na ziemię.
            „Nic takiego się nie stało”.
            Och, serio, Aaron? A może by tak jaśniej?
            Ze świstem wypuściłam powietrze z płuc, przeklinając siarczyście w duchu. Skasowałam wszystkie wiadomości wysłane, a Bóg jeden wie ile ich było i jaka była ich treść.
            - Wilshere! Co ja narobiłam? – wrzasnęłam, balansując gdzieś na granicy szaleństwa. Czy do mojego życia choć raz nie mogłaby dla odmiany wkraść się jakaś monotonia i nuda? Szatyn pokręcił głową z niedowierzaniem, wciąż się szczerząc. Ten jego diabelski uśmieszek nie zapowiadał niczego dobrego.
            Wieczorem spotkałam się z Aaronem. Ponieważ nie jestem jakoś szczególnie roztropna, postanowiłam udawać, że pamięć mnie nie zawodzi i wczorajszej nocy nadal doskonale kontaktowałam. Tak, wiem. Podczas gdy miliard osób przyznałoby się do prawdy, ja zrobiłam dokładnie na odwrót. No, są jeszcze tacy, którzy udawaliby, że byli zbyt pijani. Chyba nie stanowię ostoi moralności na tym świecie, ale nie osiągnęłam jeszcze dna moralnego.
            Moja taktyka się nie sprawdzała. Ramsey oczekiwał wyjaśnień, a ja czekałam, aż powie coś, co mogłoby zresetować mój mózg i na nowo przywołać choćby ułamki wspomnień.
            - Przepraszam – szepnęłam, spuszczając wzrok. Bo mogłam tylko zgadywać, że znowu spieprzyłam na całej linii.
            - Daj spokój. Odłożyłem doniczkę na miejsce. Myślę, że Jack niczego nie zauważy – uśmiechnął się blado. Czy ktoś może mi powiedzieć co ja robiłam z tą cholerną doniczką? Sadziłam kwiatki? Bo jakoś nie potrafię sobie wyobrazić innego zastosowania owego przedmiotu. – Dobrze, że akurat była pod ręką. W innym wypadku pewnie oberwałoby się kanapie. Zawsze mogłaś jeszcze zwymiotować na moje spodnie. – No tak. To wiele wyjaśnia. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale od tego momentu naprawdę zaczęłam szanować doniczki. Są takie przydatne! Ale to bynajmniej mnie nie uspokoiło. Nieważne jak bardzo byłam pijana, na pewno nie kajałabym się przed nim przez tak nic nieznaczącą pierdołę (bez obrazy, donico). – Tak, to było całkiem zabawne. Może nie tak zabawne, jak twoje tańczenie na stole, ale jednak.
            - Ja po prostu kocham tańczyć. Nic na to nie poradzę.
            - Nienawidzisz tego – poprawił mnie prawie natychmiast. Być może jestem najgorszym kłamcą na świecie. Nie chodzi tu o częstotliwość kłamania, a raczej o jego jakość. Zwykle bardzo łatwo wyłapać, kiedy próbuję coś podkoloryzować. Już pomijając fakt, że po pijaku mam dziwną skłonność do zwierzeń, więc pewnie co rusz powtarzałam jaka to ze mnie nieudolna tancerka i zgaduję, że mówiłam to, wciąż wymachując biodrami. – I nie tańczyłaś na stole. Sprawdzałem tylko czy cokolwiek pamiętasz.
            Kurczę, dobry jest. Wiem, że pewnie sto czynników wpłynęło na to, że w mig się w tym wszystkim połapał, łącznie z dezorientacją malującą się na mojej twarzy, ale nadal byłam pod ogromnym wrażeniem. Spryciarz.
            - A doniczka…
            - To akurat prawda.
            - Cholera – tu obscenicznie palnęłam się w czoło. Autodestrukcja to moje drugie imię. Trzecie to chyba „niedorajda”. Oj, dużo tego by się nazbierało.
            - Pozwól, że odświeżę ci pamięć. Usłyszałem kilka przykrych słów. Uraziłaś moją męską dumę. W zasadzie nie pamiętam nawet jakich słów użyłaś, więc nie mam zamiaru rozpamiętywać tego w nieskończoność. Tobie radzę dokładnie to samo.
            Dobre sobie. Jestem kobietą. Rozpamiętywanie rzeczy w nieskończoność to moja specjalność. Jak nietrudno się domyślić, nie dawało mi to spokoju. Kompletny mętlik w głowie. Stale przybierające na sile uczucie niepokoju. Oto cała ja. Tym razem coś jakby intuicja kazała mi spróbować pewnej innowacyjnej metody.
            - Prawie ci się to udało – zaczęłam dosyć nieśmiało, ale z każdym kolejnym słowem zyskiwałam na pewności siebie. – Przypomniałam sobie co nieco.
            - Więc powinnaś pamiętać również, że obiecaliśmy sobie, że nigdy więcej nie poruszymy tego tematu. To nic nie znaczyło, pamiętasz? To nic nie znaczyło.
            Jak na zawołanie zalała mnie fala obrazów sprzed doby.
            Ja naprawdę tańczyłam, o ile w ogóle można nazwać to coś tańcem. Poruszałam się w sposób tak niekontrolowany i chaotyczny, że nie dziwię się, że za wszelką cenę mój umysł próbował upchnąć to wspomnienie do najczarniejszych zakamarków świadomości. Całe szczęście mój partner nie był dużo lepszy. Wkrótce uznaliśmy, że lepiej już będzie, jeśli złapiemy się za ręce i subtelnie pokołyszemy się w rytm za szybkich zresztą na to piosenek.
            Wiem, że był pijany. Może nie tak bardzo jak ja i być może jego umysł pozostawał trzeźwy, ale nie widzę innego wytłumaczenia na to, co stało się później. Alkohol musiał zabuzować mu mocniej w głowie.
            Nie potrafię przywołać tych wszystkich detali, skrupulatnie opisywanych w książkach. Nie wiem nawet jaki był zapach jego perfum. Wiem tylko, że mnie pocałował, a ja nie odwzajemniłam tego pocałunku. Nie potrafię nawet wyjaśnić dlaczego. Ugryzłam się w język, by nie powiedzieć czegoś niestosownego. Staliśmy tak przez chwilę, milcząc i zatapiając się w atmosferze skrępowania. Swój monolog rozpoczęłam dopiero, kiedy przez przypadek nadepnął mi na stopę.
            - Jesteś skończonym pechowcem, a ja największą niezdarą na świecie. Kiedy przebywamy w swoim towarzystwie, dochodzi do dziwnej kumulacji naszego wątpliwego wdzięku i za każdym razem dzieje się coś niedobrego – bełkotałam, a w tym moim pijackim bełkocie nie było ani grama uroku. Zagalopowałam się już dawno, ale nic nie było w stanie sprawić, bym wreszcie zamilkła. Żałuję, że nikt nie zakneblował mi wtedy ust. – Mam dosyć bycia ofiarą losu, a przez ciebie… Boże, Ramsey, ja się boję o swoje bezpieczeństwo! Ostatnim razem, kiedy byliśmy sami, prawie złamałeś mi nos. Och, możemy po prostu udawać, że nic się nie stało i nigdy więcej nie wracać do tego tematu? To przecież nic nie znaczyło, prawda?
            Tym razem pojechałam po całości. Użyłam tekstu godnego faceta, wymykającego się o poranku z sypialni jakiejś idiotki, która zaczęła już planować wspólną przyszłość, z tym że Aaron nie planował wspólnej przyszłości, a ja dopuściłam się jawnej nadinterpretacji jego gestu, przy okazji wyładowując na nim wszechobecną w mojej egzystencji frustrację.
            Tak bardzo nienawidzę mojego życia.


______________________________________________


O Boże. Jak mnie tutaj dawno nie było. Trzy razy robiłam podchody do napisania rozdziału. Był już prawie gotowy, kiedy doszłam do wniosku, że nie godzę się na taki obrót sprawy, skasowałam całość przy pomocy jednego kliknięcia (no, może dwóch: prawy -> usuń) i zaczęłam wszystko od nowa, właśnie dzisiaj.

Przepraszam, nie wiem czy da się to czytać. 

Łączna liczba wyświetleń