Na
palcach skradałam się do jego pokoju. Pierwszy stycznia to nie byle jaka data,
a ja byłam prawie pewna, że po raz kolejny przez natłok wrażeń związanych z 31
grudnia, nie zrobiłam wszystkiego jak należy.
Leżał
na skraju łóżka, przykryty marnym skrawkiem kocyka. Kołdra najwyraźniej służyła
mu do wycierania podłogi. Muszę przyznać, że w widoku Wilshere'a z tymi jego
lekko rozchylonymi wargami, bełkoczącego coś pod nosem był nie tylko zgoła
interesujący, ale również odrobinę rozczulający. W pewnym sensie. Kiedy się nie
odzywa i zwyczajnie wygląda tak jak wygląda, jest całkiem znośny. Działa tu
podobny mechanizm, co u małych dzieci. Dopóki nie płaczą, nie marudzą i nie
zadają dziwnych pytań, są w stu procentach słodkie. Jak słowo daję, chciałam
obudzić go w jakiś bardziej subtelny sposób, ale wielokrotne przywoływanie jego
imienia nie pomogło, więc musiałam sięgnąć po bardziej niekonwencjonalne
metody. Wskoczyłam na materac i krzyknęłam krótkie: "sto lat”, a to już
wystarczyło, by zerwał się jak oparzony, rozpaczliwie złapał za poduszkę i
sturlał się na podłogę. Parsknęłam śmiechem, za co prawie natychmiast zostałam ukarana,
bo szatyn pociągnął za prześcieradło na tyle mocno, że wylądowałam częściowo na
podłodze, a częściowo na nim. Wolałabym, żeby to moja twarz znalazła się gdzieś
w okolicach jego torsu, a nogi na tak (podkreślam) twardej i zimnej powierzchni,
ale los chciał widocznie inaczej. Biednemu to zawsze wiatr w oczy. Albo raczej:
panel w oczy.
-
Wszystkiego najlepszego – uśmiechnęłam się nieśmiało, jakby w obawie przed tym,
że za moment zaleje mnie fala gniewu Jacka, ale ten tylko przetarł zaspane oczy
i ziewnął kilkakrotnie, po czym utkwił we mnie taksujące spojrzenie, zupełnie
jakby sprawdzał, czy aby na pewno już się przebudził. Poszłam więc o krok dalej
i nieco niezdarnie, bezczelnie penetrując jego strefę osobistą tudzież intymną
i wkładając w to tyle wdzięku i uroku, ile tylko sama zdołałam udźwignąć,
rzuciłam się mu na szyję. Może przesadzam. Tak naprawdę za każdym razem zmuszam
się do wykonywania tego typu gestów, bo nie odpowiada mi cała ta aura
niezręczności, towarzysząca owym czynnościom, więc jest to jedna z niewielu
rzeczy, które robię subtelnie, niemalże ostrożnie, zachowując pewien dystans.
-
Już złożyłaś mi życzenia.
-
Tak? – pisnęłam rozpaczliwie, ukrywając twarz w dłoniach. To dopiero było
niezręczne! Naprawdę nic nie pamiętałam, no może poza paroma nic nieznaczącymi
detalami. Poprzedni wieczór był dla mnie prawdziwą zagadką. To takie typowe.
Typowe, jeśli jest się mną. Nigdy więcej nie wezmę alkoholu do ust. Obiecywałam
to sobie tyle razy. I co mi po tych moich pustych obietnicach, skoro tak często
zmieniam zdanie?
-
Jakimś cudem oderwałaś się od Aarona, tak trudno w to uwierzyć? – rzucił tak
przekonującym tonem, że nawet nie śmiałam podejrzewać go o kłamstwo, czy
naginanie prawdy. To co powiedział zabrzmiało na tyle dwuznacznie, że
spowodowało u mnie przyspieszone bicie serca.
– Tańczyłaś z Ramseyem – wyjaśnił, jakby czytał mi w myślach. Wszakże
dziwne wizje chodziły mi wcześniej po głowie. Świadomość, że tańczyłam była
jednak sto razy gorsza od tej słodkiej niewiedzy.
-
Ja? To niemożliwe. Ja nie… ja nigdy… jak w ogóle mogłeś na to pozwolić?
To
był właśnie ten moment, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że po raz kolejny
skompromitowałam się publicznie. Ja nie tańczę. Problemy z koordynacją ruchową
i kompletny brak poczucia rytmu sprawiają, że pląsając w takt muzyki zwyczajnie
nie wyglądam zbyt dobrze, dlatego mechanizm obronny mojego organizmu za każdym
razem kategorycznie protestuje przeciwko robieniu tego przy ludziach. Nie rozumiem
dlaczego tym razem nawalił. Zresztą co ja mówię? U mnie ciągle coś nawala.
Powinnam
chyba być bardziej dociekliwa. Wydaje mi się, że każdy przy zdrowych zmysłach
dopytywałby o szczegóły. Tylko że ja nie wiedziałam, czy chcę wiedzieć. W końcu
i tak musiałam mierzyć się ze swoją głupotą każdego dnia, a miałam dziwne
przeczucie, że to mogłoby mnie dobić.
Kiedy
tak biłam się z myślami z cyklu: zapytać/nie zapytać, telefon zawibrował w
kieszeni moich spodni, na dobre sprowadzając mnie na ziemię.
„Nic
takiego się nie stało”.
Och,
serio, Aaron? A może by tak jaśniej?
Ze
świstem wypuściłam powietrze z płuc, przeklinając siarczyście w duchu.
Skasowałam wszystkie wiadomości wysłane, a Bóg jeden wie ile ich było i jaka
była ich treść.
-
Wilshere! Co ja narobiłam? – wrzasnęłam, balansując gdzieś na granicy
szaleństwa. Czy do mojego życia choć raz nie mogłaby dla odmiany wkraść się
jakaś monotonia i nuda? Szatyn pokręcił głową z niedowierzaniem, wciąż się
szczerząc. Ten jego diabelski uśmieszek nie zapowiadał niczego dobrego.
Wieczorem
spotkałam się z Aaronem. Ponieważ nie jestem jakoś szczególnie roztropna,
postanowiłam udawać, że pamięć mnie nie zawodzi i wczorajszej nocy nadal
doskonale kontaktowałam. Tak, wiem. Podczas gdy miliard osób przyznałoby się do
prawdy, ja zrobiłam dokładnie na odwrót. No, są jeszcze tacy, którzy udawaliby,
że byli zbyt pijani. Chyba nie stanowię ostoi moralności na tym świecie, ale
nie osiągnęłam jeszcze dna moralnego.
Moja
taktyka się nie sprawdzała. Ramsey oczekiwał wyjaśnień, a ja czekałam, aż powie
coś, co mogłoby zresetować mój mózg i na nowo przywołać choćby ułamki
wspomnień.
-
Przepraszam – szepnęłam, spuszczając wzrok. Bo mogłam tylko zgadywać, że znowu
spieprzyłam na całej linii.
-
Daj spokój. Odłożyłem doniczkę na miejsce. Myślę, że Jack niczego nie zauważy –
uśmiechnął się blado. Czy ktoś może mi powiedzieć co ja robiłam z tą cholerną
doniczką? Sadziłam kwiatki? Bo jakoś nie potrafię sobie wyobrazić innego
zastosowania owego przedmiotu. – Dobrze, że akurat była pod ręką. W innym
wypadku pewnie oberwałoby się kanapie. Zawsze mogłaś jeszcze zwymiotować na
moje spodnie. – No tak. To wiele wyjaśnia. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to
powiem, ale od tego momentu naprawdę zaczęłam szanować doniczki. Są takie
przydatne! Ale to bynajmniej mnie nie uspokoiło. Nieważne jak bardzo byłam
pijana, na pewno nie kajałabym się przed nim przez tak nic nieznaczącą pierdołę
(bez obrazy, donico). – Tak, to było całkiem zabawne. Może nie tak zabawne, jak
twoje tańczenie na stole, ale jednak.
-
Ja po prostu kocham tańczyć. Nic na to nie poradzę.
-
Nienawidzisz tego – poprawił mnie prawie natychmiast. Być może jestem
najgorszym kłamcą na świecie. Nie chodzi tu o częstotliwość kłamania, a raczej
o jego jakość. Zwykle bardzo łatwo wyłapać, kiedy próbuję coś podkoloryzować.
Już pomijając fakt, że po pijaku mam dziwną skłonność do zwierzeń, więc pewnie
co rusz powtarzałam jaka to ze mnie nieudolna tancerka i zgaduję, że mówiłam
to, wciąż wymachując biodrami. – I nie tańczyłaś na stole. Sprawdzałem tylko
czy cokolwiek pamiętasz.
Kurczę,
dobry jest. Wiem, że pewnie sto czynników wpłynęło na to, że w mig się w tym
wszystkim połapał, łącznie z dezorientacją malującą się na mojej twarzy, ale
nadal byłam pod ogromnym wrażeniem. Spryciarz.
-
A doniczka…
-
To akurat prawda.
-
Cholera – tu obscenicznie palnęłam się w czoło. Autodestrukcja to moje drugie
imię. Trzecie to chyba „niedorajda”. Oj, dużo tego by się nazbierało.
-
Pozwól, że odświeżę ci pamięć. Usłyszałem kilka przykrych słów. Uraziłaś moją
męską dumę. W zasadzie nie pamiętam nawet jakich słów użyłaś, więc nie mam zamiaru
rozpamiętywać tego w nieskończoność. Tobie radzę dokładnie to samo.
Dobre
sobie. Jestem kobietą. Rozpamiętywanie rzeczy w nieskończoność to moja
specjalność. Jak nietrudno się domyślić, nie dawało mi to spokoju. Kompletny
mętlik w głowie. Stale przybierające na sile uczucie niepokoju. Oto cała ja.
Tym razem coś jakby intuicja kazała mi spróbować pewnej innowacyjnej metody.
-
Prawie ci się to udało – zaczęłam dosyć nieśmiało, ale z każdym kolejnym słowem
zyskiwałam na pewności siebie. – Przypomniałam sobie co nieco.
-
Więc powinnaś pamiętać również, że obiecaliśmy sobie, że nigdy więcej nie
poruszymy tego tematu. To nic nie znaczyło, pamiętasz? To nic nie znaczyło.
Jak
na zawołanie zalała mnie fala obrazów sprzed doby.
Ja
naprawdę tańczyłam, o ile w ogóle można nazwać to coś tańcem. Poruszałam się w
sposób tak niekontrolowany i chaotyczny, że nie dziwię się, że za wszelką cenę
mój umysł próbował upchnąć to wspomnienie do najczarniejszych zakamarków
świadomości. Całe szczęście mój partner nie był dużo lepszy. Wkrótce uznaliśmy,
że lepiej już będzie, jeśli złapiemy się za ręce i subtelnie pokołyszemy się w
rytm za szybkich zresztą na to piosenek.
Wiem,
że był pijany. Może nie tak bardzo jak ja i być może jego umysł pozostawał
trzeźwy, ale nie widzę innego wytłumaczenia na to, co stało się później.
Alkohol musiał zabuzować mu mocniej w głowie.
Nie
potrafię przywołać tych wszystkich detali, skrupulatnie opisywanych w
książkach. Nie wiem nawet jaki był zapach jego perfum. Wiem tylko, że mnie
pocałował, a ja nie odwzajemniłam tego pocałunku. Nie potrafię nawet wyjaśnić
dlaczego. Ugryzłam się w język, by nie powiedzieć czegoś niestosownego. Staliśmy
tak przez chwilę, milcząc i zatapiając się w atmosferze skrępowania. Swój
monolog rozpoczęłam dopiero, kiedy przez przypadek nadepnął mi na stopę.
-
Jesteś skończonym pechowcem, a ja największą niezdarą na świecie. Kiedy przebywamy
w swoim towarzystwie, dochodzi do dziwnej kumulacji naszego wątpliwego wdzięku
i za każdym razem dzieje się coś niedobrego – bełkotałam, a w tym moim pijackim
bełkocie nie było ani grama uroku. Zagalopowałam się już dawno, ale nic nie
było w stanie sprawić, bym wreszcie zamilkła. Żałuję, że nikt nie zakneblował
mi wtedy ust. – Mam dosyć bycia ofiarą losu, a przez ciebie… Boże, Ramsey, ja
się boję o swoje bezpieczeństwo! Ostatnim razem, kiedy byliśmy sami, prawie
złamałeś mi nos. Och, możemy po prostu udawać, że nic się nie stało i nigdy więcej
nie wracać do tego tematu? To przecież nic nie znaczyło, prawda?
Tym
razem pojechałam po całości. Użyłam tekstu godnego faceta, wymykającego się o
poranku z sypialni jakiejś idiotki, która zaczęła już planować wspólną
przyszłość, z tym że Aaron nie planował wspólnej przyszłości, a ja dopuściłam
się jawnej nadinterpretacji jego gestu, przy okazji wyładowując na nim
wszechobecną w mojej egzystencji frustrację.
Tak
bardzo nienawidzę mojego życia.
______________________________________________
O Boże. Jak mnie tutaj dawno nie
było. Trzy razy robiłam podchody do napisania rozdziału. Był już prawie gotowy,
kiedy doszłam do wniosku, że nie godzę się na taki obrót sprawy, skasowałam
całość przy pomocy jednego kliknięcia (no, może dwóch: prawy -> usuń) i
zaczęłam wszystko od nowa, właśnie dzisiaj.
Przepraszam, nie wiem czy da się
to czytać.